09/2024

Paulina Miękoś-Maziarska

Cały świat patrzy

Sukagawa, prefektura Fukushima, Japonia, 11 marca 2011
Zacznijmy od początku. Mam na imię Kenshirō i za kilka dni umrę. Jestem świadomy, że nie będzie to łatwa śmierć.

W zasadzie mamy dziewiętnasty marca, ale chciałbym opisać wydarzenia sprzed kilku dni. Dopóki jeszcze mogę pisać. Czy może zdarzyć się więcej nieszczęść naraz? Pewnie może zdarzyć się mniej, pewnie mógłbym upaść na ulicy pewnego dnia i skonać w kilka minut z rozlewającym się w czaszce tętniakiem. Pewnie mógłbym zawisnąć na żyrandolu trzy dni po śmierci syna, który wraz z kolegami roztrzaskał się na ekspresówce. Gdybym kiedykolwiek miał syna. Mogłoby zdarzyć się mnóstwo złych rzeczy, które zakończyłyby moje życie. Więc może powinienem się cieszyć, że nie jestem sam. I może powinienem się cieszyć, że przebieg zdarzeń był tak spektakularny. Miejscowy, pieprzony koniec świata. Trzęsienie ziemi, tsunami, wybuch reaktora. Co zrobiliśmy Bogu? Zacznijmy od początku.

Mam na imię Kenshirō i za kilka dni umrę. Jestem świadomy, że nie będzie to łatwa śmierć. Pierwsze symptomy choroby popromiennej dały o sobie znać dziś w nocy. Dlatego zacząłem pisać ten dziennik. Cały świat patrzy teraz na Fukushimę.

*
Cały świat patrzy teraz na Fukushimę i gówno wie. Mam na imię Maymi i od trzech dni patrzę, jak Kenshirō, mój narzeczony, umiera. Mieliśmy jechać w przyszły weekend do Tokio, mieliśmy… mieliśmy tyle planów. Ale to wszystko wytwory imaginacji, nieurzeczywistnione wizje, rozbryzgujące się w konfrontacji z rzeczywistością w bezkształtną maź. Jeszcze przedwczoraj był w stanie pisać. Był w stanie unieść długopis, notes i skupić myśli na czymś innym niż to, że boli. Dziś tylko jęczy, że boli i boli. Boli i boli. I boli, i boli. A oni nic z tym nie robią. Mówią, że nie da się nic zrobić. Nie mogę już tego znieść! Dostał morfinę, dostał wszystko, co mógł, ale każda pojedyncza komórka składająca się na jego ciało obumiera. To uran… czy pluton. Boże, nawet nie wiem, co to jest. Nie mogłabym po prostu wyjść i go zostawić, kocham go zbyt mocno, zbyt mocno czuję więź, a zarazem nie mogę znieść widoku jego śmierci. Tak bardzo nie zdajemy sobie z niej sprawy, tak bardzo nie czujemy, że ona jest, dopóki nie usiądzie tuż obok. Dopóki na naszą twarz nie opada jej dech. Powinni go zabić, powinni zabić Kenshirō, skrócić jego męki.


*
Krzyczał całą noc. Pobiegłam do dyżurki i poprosiłam o coś na sen, niech go uśpią, on płonie, jego ciało, skórę zżera kwas, jakby wydobywał się z niego, jakby wychodził na wierzch, mój Boże, choroba popromienna to taka straszna rzecz.

Kazali mi wyjść. Powiedzieli, że podzielę jego los. Że on promieniuje. I że to wnika we mnie. Niewidoczne, niesłyszalne, gorsze od zarazy, bo tu nie ma loterii, to pewnik. Dawka promieniowania w odpowiedniej wysokości po prostu robi to z ciałem. Obserwuję go przez szybę. Wczoraj jeszcze na mnie patrzył. Łapaliśmy się wzrokiem. W tym spojrzeniu było coś strasznego, jakby nie należało już do niego, jakby to już nie był on.

Wszyscy mamy plany. Kenshirō też je miał. Poza masą innych, najprostszym było zapisanie kilku zdań. Myślał, że na tak nieskomplikowaną czynność ma jeszcze czas. Wszyscy myślimy, że mamy na wszystko czas. Co za pieprzone nieporozumienie. Ostatnie zrozumiałe zdanie, które powiedział, to: „Utop mnie, chcę tonąć”.

Smarowałam go mlekiem, kefirem, jogurtem, miałam na tym punkcie świra przez dwa dni, Boże, jesteśmy w szpitalu, powinny być maści, antybiotyki, jest dwudziesty pierwszy wiek. A ja… a ja smarowałam go kefirem. Muszę organizować pogrzeb. Pozwolą mi go pochować? Boże, on krzyczy od dwóch dni.

Zabijcie gooo! po prostu go zabijcieeee! Nie chcę już słyszeć, jak cierpi. Że go boli. Że pali.

Patrzyłam przez szybę. Nie mogłam patrzeć i nie mogłam odwrócić wzroku. To, co leży na łóżku, to on. To, co leży na łóżku, to nie on. To, co leży na łóżku, to on. To, co leży na łóżku, to nie on. To, co leży na łóżku, to on. To, co leży na łóżku, to nie on. To, co leży na łóżku, to on. To, co leży na łóżku, to nie on.

„Kenshirō” w starojapońskim oznacza „przychylność wiatrów”. Psia kurwa jego mać krew!

Patrzyliśmy w lustro naszych wyobrażeń. Nigdy nie istniała w nich śmierć. Dążyliśmy do szczęścia, nie potrafiąc go poczuć. Nikt tym nie steruje, wiesz? Przestałam w to wierzyć. Wszystko dzieje się bez powodu. Wiem, że byś zaprzeczył. Powiedział, że każdą rzecz przeżywamy po coś. Po co przeżywam Twoją śmierć?

*
Gdy obumarła reszta tego, co zostało z jego ciała, włożono go w ołowianą trumnę i zalano betonem. Jego i siedemnastu innych mężczyzn, których śmierci nikt nie ujął w żadnej statystyce.

W piątek jedenastego marca doszło do trzęsienia ziemi o magnitudzie dziewięć. Hipocentrum, jak wypowiadają się tęgie głowy, nie miało miejsca pod lądem, a pod dnem morza, sto trzydzieści kilometrów od wyspy Honsiu. To spowodowało tsunami. Kilkunastometrowe fale wdarły się na dziesięć kilometrów w głąb lądu, zalewając morską wodą wszystko na swojej drodze, w tym reaktory elektrowni atomowej Fukushima. Ciąg przyczynowo‑skutkowy. Nie wiedziałam, co tam się dzieje, ale zawsze wiedziałam, że coś może się stać. Prawo Murphy’ego. Dziesiątki kłótni o to, by zmienił pracę. By nie musiał tam być. Mieliśmy jechać w przyszły weekend do Tokio, mieliśmy… mieliśmy tyle planów. Tamtej nocy nie mogłam spać. Być może to nie ma związku z przeczuciem, z intuicją, z podświadomym strachem, że właśnie dziś coś może się stać. Każdego dnia może, gdy ktoś bliski pracuje w takim miejscu. Nie ujęli jego i siedemnastu innych mężczyzn w żadnej statystyce. Ujęli w niej masę różnych ciekawostek, na przykład to, że trzęsienie przesunęło oś Ziemi o dziesięć centymetrów, skróciło dzień o jedną i sześć dziesiątych sekundy, przepchnęło też całe Honsiu o dwa i cztery dziesiąte metra. Łatwiej było policzyć to niż osiemnaście trumien i ciał zalanych betonem?

*
Mitsuke, prefektura Niigata, Japonia, 8 kwietnia 2011
Zatrzymałam się u rodziny. Musiałam wyjechać. Nie mogę przestać myśleć o tym, co powiedział mi jego przełożony. O tym, że Kenshirō zgłosił się sam. Tłumaczył mi to raz po raz. Tsunami zalało generatory awaryjne. Po prostu pieprzony brak prądu! Śmieszny los ważkich spraw. Brak zasilania pomp wody chłodzącej spowodował, że energia cieplna powstała po wyłączeniu reaktora nie miała gdzie się podziać. Tak powiedział. Słowo w słowo, znam na pamięć każde z wypowiadanych w tej sprawie zdań. Woda, która tam była, szybko parowała, odkrywając rdzenie, a te zaczęły się topić. Ewakuowano miasto, musiałam być jeszcze dalej od niego, a on został tam sam! Reaktor jeden i trzy eksplodowały. Mówili, że eksplozja reaktora numer dwa byłaby dużo tragiczniejsza w skutkach, skażenie rozlałoby się na większość Japonii, w tym Tokio. Na niemalże cały kraj. W reaktorze krytycznie wzrastało ciśnienie. Trzeba było odpowietrzać, ręcznie. Ktoś musiał tam wejść i kręcić jakimś ustrojstwem. Wszystko wewnątrz uległo już skażeniu. Czy takich ludzi nie powinno się uznać za bohaterów?

Widocznie nie, jeśli tak makabryczny zgon zmieniłby wizję katastrofy w oczach świata. Lista osób, do których mam żal, zdaje się nie mieć końca. Przede wszystkim do tych, którzy zamietli pod dywan faktyczny stan. Do siebie, że przyjęłam odszkodowanie, które wypłacili mi szybko, w gotówce i bez zbędnych formalności, jak dobry bank, zamykając mi w ten sposób usta. Ukłoniliśmy się, jak każe zwyczaj, w pas. Nie byłam rodziną, a dostałam szmal. To był dla nich priorytet, widocznie pieniądze miały znaczenie, a ja powinnam pójść do redakcji jakiejś gazety, powinnam… powinnam przestać się bać. Największy żal mam jednak do niego, do Kenshirō, za to, że się zgłosił. Zupełnie jakby napluł mi w twarz.

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.