09/2024

Mieczysław Mejor

Lato w małym mieście, czyli ucieczka na południe

Latem podróżowałem samochodem po Mazurach. W niedzielne popołudnie znalazłem się w małym sennym miasteczku. Nie było tu żadnego ruchu. Na środku rynku stał ratusz, budowla w stylu trudnym do określenia, wokół zaparkowanych było kilka aut. Koło ratusza stał jakiś monument ku czci. Przed miejską kawiarnią przy stoliku siedziała rodzina z dziećmi, zapewne przejeżdżający przez tę metropolię turyści. Na pustych uliczkach widziało się tylko starsze panie idące powoli na nieszpory lub mamy spacerujące z wózkami. Mężczyzn nie było w ogóle. Dopiero gdy wyjeżdżałem z mieściny, sprawa się wyjaśniła. Na płocie, za którym znajdowało się boisko sportowe, wisiał duży plakat głoszący, że dziś odbywa się mecz piłki nożnej młodzików ligi regionalnej między drużynami Sklejka Pisz i Ukleja Węgorzewo. Rzeczywiście za płotem uganiali się młodzi zawodnicy ubrani w kolorowe stroje, z niezwykłym zacięciem kopali piłkę, ziemię, powietrze i czasem nogi przeciwników. Zmuszało to sędziego do częstych interwencji, co spotykało się z głośną reakcją widowni. Jednak, co dziwne, ze strony widzów nie padały jakieś wulgaryzmy, co najwyżej standardowe „sędzia kalosz”. Na trybunie oprócz młodzieży siedzieli też ojcowie dopingujący swoich synów, często z jeszcze młodszymi dziećmi, mężczyźni dobrze zbudowani, dbali o porządek i grzeczne zachowanie przy dzieciach.

Gdy wyjechałem z miasteczka i minąłem skromne domki, doznałem uczucia, że znam skądś tę atmosferę letniego gorącego popołudnia, spokoju i małomiasteczkowej nudy. Sceneria jakby wzięta z niesłusznie dziś zapomnianej powieści Sławomira Mrożka Ucieczka na południe. Autor opisał wędrówkę trójki chłopaków, którzy wyrywają się z sennego miasteczka gdzieś na północy Polski i w towarzystwie inteligentnego małpoluda, uwolnionego z niewoli Mephisto Kovalsky’ego, ruszają ku południowej granicy kraju. Nie jest to jednak letnia wyprawa krajoznawcza, lecz ucieczka z różnymi perypetiami przed Mefem, który chce schwytać małpoluda. W szeregu scen, którym towarzyszą doskonale ilustracje autora, poznajemy ówczesną Polskę pokazaną w krzywym zwierciadle satyry. Ten złośliwy obraz PRL, mimo że odnosił się do realiów początku lat sześćdziesiątych XX wieku, zachowuje w niejednym dziwną aktualność: jest więc to kraina pełna brzydoty, chamstwa, przemocy, głupoty oraz blichtru i fałszu.

Młodzi przyjaciele dotarli do stolicy, ale potrzebowali pieniędzy, by kontynuować podróż. Małpolud planował karierę bokserską, ale potrzebny był najpierw rozgłos. Najlepiej było na ulicy „podać faję” jakiemuś dziaduniowi. Na szczęście napotkany kruchy staruszek okazał się przemiłym profesorem antropologii z „wymierającej już szkoły uczonych‑humanistów”, który przybył do stolicy na posiedzenie PAN. Zaprosił ich do siebie i długo gościł, szczerze zaintrygowany istnieniem zaginionego łącznika między człowiekiem a zwierzęciem. Najbardziej jadowity fragment powieści dotyczy jednak opisu konkursu poetyckiego zorganizowanego przez Zarząd Główny Związku Literatów Polskich. Wziął w nim udział, w celach zarobkowych, małpolud i wprawił jurorów w zachwyt, wygłaszając wiersz:

Zyg

zyg–zyg–zyg…

z…

zg!

yg,

zy

zyg–zyg–

g

marchewka!


Wybitny przykład modnej wówczas poezji lingwistycznej. Nie tylko sam wiersz, lecz także brawurowy sposób interpretacji – małpolud rzucił zdechłym szczurem w słuchaczy, po czym skoczył i uwiesił się żyrandola – zrobiły na jury ogromne wrażenie. Oczywiście zdobył pierwszą nagrodę. Dziwne są drogi, jakimi wędrują pewne powiedzenia… Wojciech Żukrowski w swoich wspominkach z dawnych lat (Za kurtyną mroku. Zabawa w chowanego, Warszawa 1995) opisał wystąpienie Stefana Kisielewskiego podczas jubileuszowego XIV Zjazdu Związku Literatów Polskich w Lublinie w 1964 roku, gdy w reakcji na programowe przemówienie towarzysza Gomułki, krytykującego pisarzy katolickich, wygłosił z trybuny: „Nie będziemy się spierać z pierwszym sekretarzem, czy Bóg jest, czy Go nie ma, to trzeba sprawdzić… Pierwszy z nas, który umrze, zrobi temu drugiemu zyg, zyg, marchewka…”. Performens Kisiela wywołał oburzenie w „Nowych Drogach”, nie dowiemy się już jednak, jak to było dalej, kto komu w końcu powiedział „zyg, zyg, marchewka”.

Tak rozmyślając, jechałem samochodem dalej, jednakowoż trzymałem się środka jezdni, żeby pogrążywszy się w myślach, nie zjechać i nie uderzyć w drzewo. Ciekawe, że zanim u Mrożka pojawiła się postać inteligentnego małpoluda (1961), w harcerskim „Świecie Młodych” zdobył już popularność Tytus de Zoo, ulubiony bohater serii komiksów Henryka Chmielewskiego o Tytusie, Romku i A’Tomku. Przypuszczam, że Mrożek oglądał te komiksy.

Opis wędrówki młodych przyjaciół nasunął mi jeszcze dalsze skojarzenie z Satyrykami Petroniusza. Trzech frantów wałęsa się gdzieś po Kampanii w poszukiwaniu lekarstwa na słabość męską, którą za karę zesłał Priap na jednego z nich, Enkolpiusza, za występki przeciw bożkowi. Chłopcy, do których na pewien czas dołącza też dziewczyna, przeżywają rozmaite przygody, kryminalne i erotyczne, nurzają się w prawdziwym barszczu przygód, o części z nich dowiadujemy się z zachowanych fragmentów powieści. Braciszkowie w średniowiecznych klasztorach musieli podczytywać sobie niektóre z nich, dlatego się zachowały. Trafili też do szkoły retorów, gdzie Enkolpiusz wygłosił stanowczą krytykę uczenia modnych treści. Kierownik uczelni przyznał mu rację, ale – wyznał – muszą „z obłąkanymi grać wariatów”, bo inaczej młodzieńcy i ich rodzice porzucą placówkę edukacyjną. Przenoszą szybki efekt i zaspokojenie swych ambicji nad nauki filozoficzne i rzetelną wiedzę, nie patrzą, że się ośmieszają w występach sądowych.

Tak sobie wspominałem tę lekturę i gdy przyszło do sceny, jak nygusy trafili na ucztę do Trymalchiona, dorobkiewicza z ambicjami, zrozumiałem, że jest już pora obiadowa. Na szczęście dojechałem już do celu mej wędrówki.

Finis

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.