10/2024

Roman Kraiński

Pożegnanie z huśtawką


Die meisten Menschen wollen nicht eher schwimmen,
als bis sie es können. Ist das nicht witzig? Natürlich wollen
sie nicht schwimmen! Sie sind ja für den Boden geboren,
nicht fürs Wasser.

Hermann Hesse


I
Są ludzie na ziemi, o których nie śniło się nikomu. Takim człowiekiem był Piotruś, który noce spędzał na wiejskim placu zabaw. Najchętniej bujał się na starej, nierówno zawieszonej huśtawce sznurkowej, która pozostawała jego serdeczną przyjaciółką. Zdarzało się, że zasypiał na niej, a budził się pod nią. Nie wywoływało w nim to wstydu ani żadnej innej negatywnej emocji. Każdemu zdarza się coś. Ze wszystkich niefortunnych wariantów tego czegoś – od niesmacznego obiadu po przebudzenie w trumnie – dla Piotrusia było jasne, że nie ma prawa narzekać na to, co akurat jemu się przydarzało. Nie mogło przecież nie dziać się nic.

Wyjątkowość Piotrusia umykała nieuważnym obserwatorom, a na takich zwykł trafiać. Odwracali wzrok, więc nie mogli dostrzec, w jak harmonijny sposób ułożone było jego życie. Dzieliło się na trzy równe części. Pierwsze dwadzieścia lat spędził na nauce i marzeniu o tym, co go czeka, jeśli tylko dobrze się do tego przygotuje. Był to okres lekki i przyjemny. Kolejne dwie dekady przeżył jako człowiek zwyczajny – pracownik, sąsiad, a nawet, jak to się mówi, „głowa rodziny”. W tym czasie udało mu się zmierzyć z rzeczywistością, która satysfakcjonowała go, mimo że niewiele miała wspólnego z jego wcześniejszym wyobrażeniem na jej temat. Potem nastąpił przełom. Nikt nie wie, co sprawiło, że Piotruś wylądował na ulicy. On sam zdążył zapomnieć i przywyknąć do takiego stanu rzeczy. Ta najnowsza w jego życiu historia trwała już w końcu dwie dekady.

Piotruś huśtał się spokojnie i nieszczególnie krzywo, biorąc pod uwagę ilość spożytego alkoholu. Nie myślał o przeszłości. O przyszłości też nie, bo wiedział, że na nią nie może liczyć. Zamiast tego koncentrował się w pełni na rozważaniu kwestii tak zawiłych, że niejednokrotnie zdarzało mu się przeczuć jakąś prawdę, której nie dało się jeszcze nazwać słowami. To było bardzo przyjemne. Mógłby tak przesiadywać bez końca, gdyby sen, z obawy przed jego odkryciami, nie odcinał mu w pewnym momencie dostępu do świadomości. Tym razem stało się inaczej. Gdy ciało Piotrusia miało wprowadzić w życie rutynową procedurę, zaburzył ją nieoczekiwany bodziec.

– O kurwa, kogo ja widzę? Piotruś!

Piotruś zobaczył, że zbliża się do niego jakiś człowiek. To był Jacek. Znał go od dawna. Zawsze miał sentyment do ludzi, którzy pochodzili z jego wsi. Ostatnio widzieli się kilka lat temu, w mieście.

– Jacek? Dawno cię nie widziałem.

– A ja ciebie, ty stary ochlapusie! Jak się trzymasz?

– Dobrze. Powiedz lepiej, co ty tu robisz? Myślałem, że jestem jedynym bezdomnym w tej dziurze.

Piotruś lubił nazywać swoją rodzinną miejscowość „dziurą”. Wymawiał to słowo pieszczotliwie. Naprawdę kochał swoją mieścinę.

– A no, widzisz, bo właśnie co przyjechałem. Coś mnie tak, wiesz, ciągnęło w rodzinne strony. Stwierdziłem, pierdolę, wsiadłem w autobus i przyjechałem do domu.

– Ja tak zrobiłem kilka lat temu, a potem już zostałem. Ostatnio do miasta jeżdżę tylko w pilnych sprawach.

– No i widzisz, znowu się spotykamy. Czy życie nie jest piękne?

– Jest, jest. Co tam u ciebie, Jacek? Opowiadaj!

– Czekaj, czekaj, najpierw coś ci pokażę!

Z podartej kurtki Jacka wyłoniła się zielona, pozbawiona etykiety butelka.

– Co to takiego?

– Podobno mocne. Pamiętasz Halinę z „Sety” przy dworcu?

– Jasne, że pamiętam Halinę! Raz mi nie chciała sprzedać czystej, bo rzekomo byłem nietrzeźwy.

– No to już serio musiałeś coś odwalić. To przecież jest anioł, nie kobieta. Dostałem to od niej. Spod lady.

– Spod lady?

– Jej rodzony mąż pędził! Już ci mówię, jak to było… Mogę tutaj?

– Oczywiście.

Jacek usiadł i zaczął się delikatnie bujać, nie odrywając stóp od ziemi. Piotruś uśmiechnął się. Po raz pierwszy od dawna ktoś huśtał się obok niego.

– No, Jacek, opowiadaj.

– Ano, słuchaj. Idę sobie nocą po mieście, trzeźwy jak świnia, bo akurat nie udało się na nic uciułać, patrzę, idzie Halina. Już chcę się jej kulturalnie ukłonić, a tu nagle podchodzi jakiś kutas i zaczyna się do niej dowalać. No to ja, jak mu nie pierdolnę. Aż się złożył. Żebyś ty zobaczył, jakie ona oczy zrobiła!

– Zachowałeś się naprawdę porządnie, Jacek. Bohater z ciebie.

– Oj tam, już nie chrzań. No, w każdym bądź razie to było takie, rozumiesz, podziękowanie. Później planuję degustację. A co mi tam! Czuj się zaproszony.

– Bardzo mi miło.

Piotruś i Jacek nie byli w stanie korzystać z tej huśtawki bez ciągłego obijania się o siebie. Nie było to wprawdzie szczególnie bolesne, ale mimo wszystko dosyć uciążliwe.

– Chodźmy na tamtą.

Zanim Jacek zdążył odnieść się do propozycji, dostał nieoczekiwanego napadu czułości.

– Piotruś, ty stary padalcu, jak się cieszę, że cię widzę! Chodź no tutaj!

Piotruś miał ambiwalentne odczucia, znajdując się w silnych ramionach przyjaciela. Tęsknił za jakąkolwiek formą bliskości z drugim człowiekiem, jednak przeszkadzał mu pewien intensywny zapach. Piotruś zawsze starał się dbać o higienę. Dzień wcześniej był w mieście, żeby się umyć. Trzymał też w swojej torbie kilka dodatkowych ubrań, które naprzemiennie zakładał i wietrzył. Dzięki temu mógł bez trudności stwierdzić, że Jacek śmierdział. Nie do końca wiedział, co powinien z tym zrobić. Z braku możliwości zamknięcia nosa, zamknął oczy. Przez chwilę obserwował te dziwne, niewyraźne żółte kształty na czerwonym tle, które w rzeczywistości nie oznaczają nic. Z opresji wybawił go niski męski głos.

– Nie macie może ognia?

Za nimi stał Bies. Trzymał na smyczy czarnego kundla. Jacek puścił Piotrusia równie gwałtownie, jak go chwycił.

– Oj, nie wiem, poszukam.

Nikt w miasteczku nie miał pojęcia, dlaczego Biesa nazywano Biesem. Niektórzy gadali, że w rzeczywistości miał na nazwisko Biesiński albo Biesański i że to był taki skrót. Inni, że pracował kiedyś w policji, a jego pseudonim wyewoluował z „psa”. Piotruś chciał jednak wierzyć, że był to jakiś relikt czasów pogańskich. Sęk w tym, że nie miał pojęcia, co słowiański demon zła mógł mieć wspólnego z tym zawsze ubranym na czarno, łysym mężczyzną.

Jacek z kolei wcale się nad tym nie zastanawiał. Wiedział tylko, że Biesowi lepiej nie wchodzić w drogę.

– No, cholera, na pewno gdzieś miałem…

– Spokojnie, Jacek, ja mam pod ręką. Proszę. Ładny piesek.

Bies zabrał zapalniczkę i schował ją do kieszeni czarnego płaszcza. Piotruś spojrzałby na niego pytająco, jednak wystraszył się jego ponurego oblicza. Bies zaczął oddalać się w milczeniu. Nie zapalił papierosa.

Nieoczekiwane spotkanie wprowadziło ich w chwilowe zakłopotanie. W końcu, zgodnie z wcześniejszym planem, Piotruś usiadł na innej huśtawce, tym razem takiej, która przypominała ważkę. Naprzeciwko niego usiadł Jacek. Zaczęli naprzemiennie odbijać się od ziemi. To było przyjemne. Piotruś po raz pierwszy od dawna miał okazję docenić zalety istnienia drugiego człowieka. Przez krótką chwilę popatrzył Jackowi w oczy. Jacek nie odwzajemnił spojrzenia. Piotruś przeniósł więc pospiesznie wzrok na horyzont. W oddali wciąż jeszcze było widać czarną sylwetkę Biesa. Niespiesznym krokiem szedł w sobie tylko znanym kierunku. Piotruś spojrzał na psa, którego tamten prowadził na smyczy. Zaczęło mu się przypominać liceum.

Był tam pewien nauczyciel, germanista. Piotruś znał go bardzo dobrze. Pedagog z ambicjami. Prowadził w szkole zajęcia dodatkowe z literatury niemieckiej. Oprócz klasyki – Zbójców lub Woyzecka – omawiał z podopiecznymi również rzadko przerabiane na lekcjach utwory literackie. Wśród nich znalazł się Schimmelreiter – nowela Theodora Storma. Jej polski tytuł wszystkim wypadał z głowy.

Piotruś dokładnie pamiętał tamte zajęcia.

Jak zawsze dyskusję o tekście poprzedzało krótkie wprowadzenie przypominające wykład akademicki. Sala była niewielka, a grupa kameralna. Każdy uczeń poświęcający swój czas po szkole, żeby rozmawiać o literaturze, był dla nauczyciela powodem do satysfakcji. Wprowadzenie chwilę już trwało, więc zaczęło zasychać mu w gardle. Wziął łyk wody i rozejrzał się po sali. Z przyjemnością stwierdził, że młodzież nadal słucha go z uwagą.

– Jak widać, Hauke Haien to jednostka nadzwyczajna. Ewidentnie wyróżnia się na tle reszty opisanej społeczności. Jest zdeterminowany, pracowity i zawzięty. Dąży do celu, nie zważając na nic. Potrafi narzucić swoją wolę innym, nierzadko ich kosztem, ponieważ czuje, że jako jedyny ma pewną wizję przyszłości. Czy ktoś zgadnie, z czego mógł go wziąć autor?

– Z niczego.

– Świetnie. Mógłbyś to trochę rozwinąć?

– To może być trochę głupie, ale wydaje mi się, że pisarze mogą brać pomysły tak jakby, profesor wie, znikąd. Ten cały Storm wymyślił sobie widocznie takiego Hauke i napisał o nim książkę.

– Ciekawe spostrzeżenie. Zanim przejdziemy do dyskusji, muszę jeszcze coś dodać. Omówiliśmy już formę tekstu, zwracając uwagę na niedomkniętą ramę narracyjną, opowiedziałem trochę o samym autorze i przypomniałem z grubsza fabułę i główne postacie. Czas dołożyć kontekst filozoficzny. Niemiecki filozof, Fryderyk Nietzsche, urodził się w roku 1844…

Niedługo potem wprowadzenie dobiegło końca, a uczniowie zaczęli dyskutować o tekście. Mówili z pełnym przekonaniem, a ton ich głosu nie znosił sprzeciwu, gdy oceniali postawy poszczególnych bohaterów. Interpretowali rozmaite elementy fabuły. Niektóre teorie były naprawdę oryginalne. Na twarzy nauczyciela rysował się uśmiech, dowodzący tego, że była to jego ulubiona część zajęć.

Czasami jednak, choć nie powinno tak być, zdarzało mu się wyłączać. Patrzył przez okno i zastanawiał się, czy to, co tam widzi, istnieje naprawdę. Brak pewności był jednym z najcenniejszych darów, jakie otrzymał od życia.

– Ej, Piotruś, to w sumie całkiem pojebane z tym Biesem, co?

Przyjemne wspomnienie zostało brutalnie przerwane. Piotruś ponownie zdał sobie sprawę z własnego położenia. Uświadomił sobie również, że tamten germanista na pewno nie chciałby go teraz zobaczyć. Na całe szczęście nie musiał się tego obawiać. Nauczyciel nie żył od dwudziestu lat.

– Słucham?

– O Biesie mówię. Czasami trochę się go boję. Dziwnie tak po okolicy chodzi.

– Aha.

– Co z tobą?! Śpisz?

– Nie, po prostu się zamyśliłem.

– Nad czym znowu?

– Sam nie wiem.

– Jak można nie wiedzieć, o czym się myśli?

– A, bo widzisz, smarkaczu, mi się to często zdarza.

Jacek spojrzał na niego bez zrozumienia. Szukając w głowie czegokolwiek, co mógłby odpowiedzieć, skupił się na tym, co podpowiadało mu ciało.

– Ja pierdolę, ale zimno! Dawaj, zrobimy ognisko. Ty masz przecież ogień.

– Bies zabrał zapalniczkę.

– A no tak. A nie masz drugiej? Sprawdź kieszenie!

– Nie, raczej nie. Ty mówiłeś przecież, że masz, tylko nie mogłeś znaleźć.

– A dobra, to poszukam.

Piotruś zaczął zastanawiać się nad tym, kiedy noce zrobiły się tak chłodne. W tym roku nawet nie zorientował się, że powinien już wyciągnąć z dna torby kołdrę, aby uniknąć kolejnego przeziębienia. Naszła go wielka ochota na gorącą herbatę.

W tamtym momencie, zupełnie niechcący, a wręcz wbrew woli, przypomniał sobie tę, która kochała go kiedyś z wzajemnością. We wspomnieniu nie było nic erotycznego. Siedzieli razem, rozmawiając do późnej nocy, wzajemnie ogrzewając się swoim towarzystwem. Pamiętał też wyraźnie długi okres, kiedy próbował to wszystko przekreślić i wymazać z pamięci. Demonizował ukochaną, a cały wspólnie spędzony czas nazywał piekłem. Chciał sobie w ten sposób ulżyć. Niestety, było to rozwiązanie prowizorycznie przyklejone do jego świadomości. W tamtym czasie utracona miłość nieustannie nawiedzała go w snach. W nocy prawda wybijała na wierzch, uprzykrzając mu nadchodzący dzień, w którym znów podejmował gorączkowe próby nakarmienia się niskokalorycznym kłamstwem. To właśnie ten okres w jego życiu był prawdziwym piekłem.

Piotruś znów stracił obraz ukochanej sprzed oczu. Jego wspomnienia były jak zbyt długo trzymane w wywoływaczu odbitki fotograficzne. Na początku wyłaniały się znikąd na białym tle, aby następnie rozpłynąć się w czarnej otchłani. Nie potrafił ich utrwalić, ale tak chyba było lepiej. Gdyby mógł, wolałby ich nigdy nie wywoływać. Ze wszystkich nicości teraźniejszość była mu najmilszą.

– Dobra, słuchaj, już mam tę zapalniczkę. Dobrze, że ty też miałeś, bo Bies mógłby zacząć się pruć, zanim bym ją znalazł.

– Słucham?

– Bies, mówię, że Bies by się wkurwił. Co się z tobą dzieje?

– Nie wiem, przepraszam, zimno mi.

– No i właśnie dlatego robimy ognisko.

Jacek zaczął zbierać grubsze gałęzie, które poułamywały się z drzew po ostatniej wichurze. Piotruś zbierał w tym czasie drobne patyczki i łatwopalne śmieci. Pracowali w milczeniu. Wkrótce ich wspólne dzieło było skończone. Jacek wrzucił w świeżo ułożoną stertę kawałek gazety i ją podpalił. Usiedli obok siebie, patrząc na to, co zaraz miało stać się ogniskiem. Piotrusiowi zrobiło się ciepło, zanim zaczęło grzać.

– Pozwól, że teraz podzielę się z tobą czymś, o czym ostatnio sporo myślałem.

– Dobra, dobra. Ale ty mi coś powiedz. Serio tu tak siedzisz i myślisz?

– Tak.

– No i o czym?

– O niczym.

– Jak to o niczym?!

– Właśnie miałem do tego przejść.

Jednak zanim Piotruś zaczął swój wywód, zapanowała cisza, która potrwała zaskakująco długo. Siedzieli w milczeniu, patrząc na płomień, który stawał się coraz większy. Nawet najgrubsze kawałki drewna zebrane z okolicy zaczęły się powoli zajmować.

– Ale fajnie ciepło się robi.

– Myślisz, że na huśtawce też nam będzie ciepło?

– Chyba ta, a co?

– Chciałbym się jeszcze chwilę pohuśtać.

Wrócili na huśtawkę. Towarzysz Piotrusia niechętnie oddalał się od źródła ciepła.

– Widzisz te szczapy, Jacek?

– Ano, widzę.

– To teraz coś ci pokażę.

Piotruś zszedł na chwilę, wyciągnął ze swojej torby kawałek kartonu i wrzucił go do ogniska, po czym szybko wrócił na huśtawkę.

– Patrz! Tak pali się karton. Szybko i efektownie.

– No, teraz to się już, kurde, spalił.

– No właśnie, ledwie zdążyłeś się odbić! A teraz popatrz jeszcze raz na największe szczapy. Jak się męczą w ogniu.

– A chuj je wie, czy się męczą. Ja wiem tyle, że dobrze grzeją.

– A powiedz mi, jak skończy się ogień, to co z tego wszystkiego zostanie?

– Jeśli się to wszystko dopali, no to pewnie popiół.

Z oczu Jacka można było wyczytać, że nie tylko nie podejrzewa, dokąd zmierza ten wywód, ale nawet nie chce podjąć próby nadążania za tokiem myśli Piotrusia. Ten jednak nie poddawał się.

– No, a skoro popiół, to co zostanie z drewna i kartonu?

– Ano, nic nie zostanie.

– Dokładnie do tego zmierzam. Zostanie jedno i to samo nic. Otóż widzisz, wszystko wyszło z niczego i do niczego dąży. Dlatego trzeba żyć tak, żeby było możliwie przyjemnie. Uwierz mi, bo mówię to jako człowiek z doświadczeniem. Są dwie drogi. Albo zaczynasz na samym szczycie, albo zgodnie z rozsądkiem staczasz się na dno. Wszystko, co pomiędzy, nie ma sensu. Jeśli nie jesteś księciem, to tylko stając się żebrakiem, możesz żyć jak człowiek.

– Weź no, kurwa! Teraz mi się przypomniało, jak opowiadałeś nam o książkach na tamtych zajęciach w szkole. Zajebiście było. Ale czasem tak pieprzyłeś, że nikt na sali nic nie rozumiał.

– Nie pojawiałeś się zbyt często.

– A, bo mi się nie chciało czytać.

– Szkoda, że ci się nie chciało. Wierzyłem w ciebie. Mogłeś zdać maturę.

– I na co by mi to było? Pan, panie profesorze, skończył studia, a jakoś się tu teraz razem bujamy.

Piotruś gwałtownie odbił się od ziemi. Popatrzył na Jacka z góry. Pamiętał, jak pierwszy raz spotkali się w mieście w trakcie przeszukiwania śmietników. Wkrótce potem przeszli na „ty”, pijąc Żołądkową.

To nie było przyjemne wspomnienie.

– Teraz ja chcę do góry!

Piotruś znów dotykał stopami ziemi. Metalowe siedzisko wrzynało mu się w pośladki. Nie miał już ochoty się odbijać.

– Schodzimy.

– Jak pan każe, panie profesorze.

– Proszę, przestań tak mówić.

– Dobra, już dobra. Żarty sobie przecież robię. Fajne to były czasy. Zjadłbym coś.

– Ja też.

Usiedli przy ognisku. Paliło się już na dobre. Patrzyli w płomienie, ogrzewając dłonie. Obu przed oczami zaczęły przewijać się różne obrazy ognisk z kiełbaskami, których tak bardzo im brakowało. Gorszy od głodu był jednak smutek. Nawiedził ich znienacka. Jacek miał na niego sprawdzone rozwiązanie.

– Nadszedł czas na degustację!

– Oj, nie wiem.

– Czego znowu nie wiesz?

– Już dzisiaj trochę piłem.

– Właśnie widzę. Pewnie jakieś tanie wino, skoro tak cię zmula, co? Musisz spróbować tego, co przyniosłem. Podobno mocne, więc trochę cię rozbudzi.

– Może masz rację.

Jacek przyniósł butelkę i przez chwilę poprzyglądał się jej w świetle ogniska. Był z siebie naprawdę dumny.

– Patrz, jaka piękna!

Z łatwością odkręcił flaszkę i wziął porządnego łyka, a następnie wydał z siebie pełen satysfakcji okrzyk.

– O kurna, faktycznie mocne!

– Pokaż.

Piotruś wziął łyka i skrzywił się.

– Dobre, mogę więcej?

– No jasne. Pij, ile chcesz.

– Dziękuję.

Piotruś przyłożył butelkę do ust i przechylił. Pił tak długo, aż alkohol przyjemnie rozgrzał jego gardło, przełyk i żołądek. Dzięki ognisku zrobiło się całkiem jasno. Tak, jakby nie było nocy. Jacek uśmiechnął się szeroko.

– No, widzę, że sobie porządnie łyknąłeś. Smakowało, co?

– Tak, ale więcej już nie chcę.

Jackowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Przejął flaszkę i trzymając ją czule, popijał łyk za łykiem. W milczeniu spoglądał raz na ognisko, raz na Piotrusia.

– Życie to jest kurwa cud.

– Mnie też nie przestaje zaskakiwać.

– Nie, bo ja to nie wiem. Ty masz to swoje pieprzenie, a tu nie o to chodzi. Po prostu, kurwa… Jak to jest w ogóle możliwe?

– Jak co jest możliwe, Jacek?

– No, różne rzeczy. Przykładowo, skąd myśmy się tu wzięli?

– Tak po prostu. Rzeczy biorą się z niczego.

– No tak, rzeczy to tak. Ale my przecież jesteśmy ludzie, a nie rzeczy!

– Ludzie też, Jacek.

– A ty skąd to wiesz? Znalazł się. Ja uważam, że jesteśmy z ziemi albo z nieba. I co na to powiesz, kurwa?

– Też możliwe.

Piotruś wyczuł narastającą w Jacku agresję i postanowił go nie drażnić. Było mu błogo po wypiciu alkoholu i nie chciał tego zmieniać.

– Mogę jeszcze łyczka?

– Ta.

Piotruś usłyszał zawód w głosie Jacka. Wziął więc niewielkiego łyka i oddał mu butelkę. Było mu naprawdę dobrze. Zastanawiał się, czy to, co teraz robi, nie jest zalewaniem robaka, czy nie wpadnie przez to w nałóg. Pewnie to dziwne, ta obawa. Jesteś bezdomny, to kim masz być, jak nie alkoholikiem? Tylko że to nie tak. Piotruś przeżywał całe swoje życie w głowie, gdzie nie było ani zimno, ani brudno. Żadnych nieprzyjemnych zapachów, a zamiast tego dużo przestrzeni na myśli i odczucia. Nie mógł dopuścić, żeby to cenne miejsce zajął alkohol. Wystarczy, że sporo miejsca okupował wszędobylski głód.

Jacek wciąż dzierżył mocno swoją flaszkę i gapił się w ognisko. Piotruś patrzył tymczasem na księżyc. Zrobiło się tak jasno, jakby zamiast niego świeciło słońce. Na szczęście księżyc nie raził w oczy. Podobno przyjaciel jego dziadka oślepł, patrząc w słońce. To była dziwna historia. Istnienie księżyca w połączeniu z alkoholem trochę go przytłoczyło.

W końcu Piotruś zaskoczył samego siebie. Skoczył w trawę na szczupaka, tak że jego twarz znalazła się pośród polnych kwiatów. Kichnął zdrowo, jak po zażyciu tabaki. Być może to była alergia. Przewrócił się na plecy. Leżał tak chwilę pośród nieznanych mu roślin i patrzył nad siebie. Przez chwilę był absolutnie wolny od myśli. Wtedy uświadomił sobie, że to wszystko po prostu było. Trawa, niebo, księżyc i rośliny polne. Nigdy dotychczas nie zastanawiał się nad tym. Wobec natury, jej niekończącego się cyklu, człowiek i wszystkie jego roszczenia zdały mu się żałosne. Wszystko było, tylko jego umiłowane Nic nie istniało. Piotruś poczuł, że sam jest częścią tego wszystkiego. Zaczął się zastanawiać, jak to jest być trybikiem w gigantycznym mechanizmie, który pracuje bez celu. Przez chwilę miał problem ze złapaniem oddechu.

Jacek w tym czasie siedział i rozkoszował się wpływem, który zażyty właśnie trunek wywierał na jego organizm. Nie myślał o niczym.

Piotruś uspokoił się. Pozostając w jedności z naturą, zaczął się zastanawiać, czy kiedykolwiek poczuł coś podobnego. Przypomniało mu się, jak cztery lata temu, nie bez trudności, wszedł przez płot na teren działki ogrodowej. To był chyba lipiec. Pomidory dopiero dojrzewały w szklarni, ale zdążyły już nabrać pokaźnych rozmiarów. Był tam wyłącznie po to, żeby je powąchać. Musiał poczuć ich zapach, który co roku oznajmiał mu lato. Chciał go zachować przy sobie na chłodne dni jesienne. Pocierał łapczywie liście i łodygi, a następnie wąchał dłonie. Planował to długo, był dobrze przygotowany – umyty, w wywietrzonym ubraniu.

Nagle usłyszał ujadającego yorka.

– Czego tu szukasz, włóczęgo?!

– Ja tylko… Przepraszam!

– Nie widzisz, że to jest prywatna posesja? Idź żebrać na ulicy, zamiast okradać tych, którzy zapracowali na swoje życie.

– Ja… ja nic nie ukradłem.

– Chodź tu, Michał! Wywal stąd tego menela!

Poszedłby dobrowolnie. Mimo to nie dało się uniknąć bolesnego kontaktu z umięśnionym mężczyzną. Tym razem Piotruś przynajmniej nie musiał męczyć się z płotem – przeleciał nad nim.

– Zostaw szklarnie otwartą, kochanie. Niech się wywietrzy. Dziękuję!

Piotruś otworzył oczy. Siniaki już dawno zeszły, a jednak znów leżał w trawie, na granicy przytomności.

– Co ty znowu odwalasz, Piotruś?! Wstawaj, kurwa, jacyś ludzie idą. Może mają coś do żarcia.

Otrzeźwiony głosem Jacka, zaczął przysłuchiwać się rozmowie pary młodych ludzi.

– Jejku, widzisz, jak to jest, że jakby ja też to tak wtedy czułam, a żadne z nas o tym nie wiedziało. To było wtedy dla mnie w ogóle niesamowite, że jakby jest taki Olek. Wydawałeś mi się bardzo fajną osobą. No, ale teraz jesteśmy, jakby no… w zupełnie innym miejscu. Kurczę, fajnie to sobie tak przegadać, co nie? Pomyśl, gdyby nie to randomowe wyjście, możliwe, że to wszystko zostałoby jakby w nas, że nigdy byśmy sobie tego nie powiedzieli. Zresztą jeszcze wszystko może się zdarzyć, ja wierzę, że wszystko jest zapisane w gwiazdach… O kurde, teraz poczułam, ile wypiłam.

– Chcesz już wracać do siebie? Jakby co, to ja rozumiem i się nie obrażę. Cieszę się, że mogliśmy to jakby przegadać i teraz wiemy, gdzie jesteśmy, no ale też jakby, gdzie byliśmy.

– Nie, nie, fajnie jest. W ogóle to chciałam ci powiedzieć, że…

– Bardzo przepraszam szanowną młodzież!

W oczach chłopaka było widać, że miał zamiar zlekceważyć tych bezdomnych. Zrobiłby to machinalnie, nie z pogardy. Dziewczyna z kolei w ogóle ich nie zauważyła. Zarówno ona, jak i on byli zbyt zaprzątnięci pewnym trudnym do wytłumaczenia procesem, który zachodził w każdym z nich, a zarazem pomiędzy nimi. Przywrócenie ich światu było nie lada wyzwaniem, ale Jacek postanowił podjąć kolejną próbę.

– Nie olewajcie nas, kurwa!

– Czego panowie sobie życzą?

– Zjedlibyśmy coś.

– Bardzo byśmy was prosili o pomoc i wybaczcie, że przeszkodziliśmy w rozmowie.

– Proszę się nie przejmować. Ja chyba mam jakieś frytki mrożone w mieszkaniu. Przejdziemy się, Olek?

– Jasne, proszę, niech panowie tu chwilę zaczekają, niedługo wrócimy.

– Przepraszam i dziękuję!

Kiedy młodzi się oddalili, Jacek spojrzał na Piotrusia z pogardą.

– Jeszcze przed nimi klęknij! Co ty odpierdalasz, co? Młodzi powinni mieć szacunek do starszych, a nie…

– Oj, przestań. Są rzeczy ważniejsze niż nasze żarcie.

– Co niby?

– Nic.

Właśnie w tamtym momencie, jak bezużyteczna dekoracja, którą wiesza się byle gdzie, dokonując świątecznych porządków, zawisła między Piotrusiem a Jackiem niezauważalna dla ludzkiego oka zasłona. Nie mogli jeszcze wiedzieć, jakie czeka ich święto, ale już w tym milczeniu, oprócz złości i przygnębienia, dawało się wyczuć coś znacznie poważniejszego. W tamtej chwili zwyciężył jednak gniew, który wypełnił Jacka. Rozwścieczony mężczyzna wylał to, co mu zostało w butelce, do przygasającego powoli ogniska.

– A chuj w to!

Piotruś patrzył w rozochocone wysokoprocentowym trunkiem płomienie i rozważał istotę czasu. Był głęboko przekonany, że udało mu się zbudować zdrową relację z przemijaniem. Żyli obok siebie i w ogóle nie wchodzili sobie w drogę. Upływ czasu był mu na ogół obojętny. Tym razem jednak, czekając na frytki, odczuwał boleśnie każdą upływającą sekundę.

Jacek natomiast zupełnie nie mógł odnaleźć się w tej ciszy. Zagłuszał ją, wykonując przypadkowe czynności. Największą rozrywką było uderzanie butelką po bimbrze o rurę huśtawki. Patrzył przy tym na buchające płomienie. Gdy ogień znów zaczął trzeźwieć, postanowił dostarczyć sobie innej atrakcji. Podniósł z ziemi śmieć – obdartą z etykiety, prawie pustą plastikową butelkę po coca‑coli, a następnie spróbował trafić nią w wystającą gałąź drzewa, które rosło kawałek za plecami Piotrusia. Nie sprawiłoby mu przykrości, gdyby przez przypadek trafił Piotrusia w głowę. Nie miał pojęcia, że butelka była zbyt lekka, by przemierzyć chociaż połowę oczekiwanego dystansu. Ostatecznie wylądowała w samym środku ogniska, gdzie zaczęła się topić.

W tym momencie Piotruś na pewno coś by powiedział, lecz cisza, która zapanowała już jakiś czas temu, zdążyła stężeć i rozrosnąć się do ponadnaturalnych rozmiarów. Próbował odpocząć od myślenia. Zaczął więc wpatrywać się tępo w unoszący się znad ogniska dym. Lekki wiatr dmuchał mu nim prosto w twarz. Intensywny zapach, a także kolor dymu, wzbudziłyby w nim niepokój, gdyby odczuwał wtedy jakiekolwiek emocje. Czuł jednak wyłącznie głód. Był on na tyle nieznośny, że trzeba go było przytłumić wszczętymi na nowo bezcelowymi rozważaniami.

Piotruś zastanawiał się już kiedyś nad tym, jakby to było, gdyby mówiło się tylko o tym, czego najgłębiej się pragnie, wyłącznie to, co „ma się na myśli”. Dosłownie tracąc panowanie nad tym, co się mówi. Obawiał się niekontrolowanego wycieku najintymniejszych przeżyć w ramach pozornie niewinnej rozmowy. Wyobrażał sobie, że opowiadając o tym, co wczoraj jadł, tak naprawdę mówi o swojej samotności, tęsknocie za rodziną i lęku przed śmiercią. Strach przed nieumyślnym odsłonięciem się stał się tak przytłaczający, że zniechęcał go do jakiejkolwiek rozmowy. Na szczęście przez większość czasu nie miał z kim rozmawiać.

Dym, który wdychał już dłuższą chwilę, sprawił, że zakręciło mu się w głowie. Być może z tego powodu, gdy usłyszał niski, przyjazny głos i zobaczył dwie niewyraźne czarne sylwetki, nie był do końca pewien, czy to prawda.

– Proszę wybaczyć, że przeszkadzam, jednak odnoszę wrażenie, że igrają panowie z ogniem.

– Nie, my tu tak tylko…

Zabarwiona niepokojem i pozbawiona wulgaryzmów odpowiedź Jacka utwierdziła Piotrusia w przekonaniu, że sytuacja stała się poważna.

Stali przed nimi dwaj mężczyźni. Jednym z nich był Bies, a drugim niski brunet w trudnym do określenia wieku. Obaj byli okryci eleganckimi płaszczami, pod którymi należało spodziewać się co najmniej garnituru, jeśli nie smokingu. Piotruś poczuł się nieswojo. Z zakłopotania wyprowadził go głos nieznajomego przybysza.

– Drodzy panowie, tu się nie ma czego wstydzić.

– Ale…

– Szkoda naszego czasu na „ale”. Zapraszam za mną.

Piotruś chciał jeszcze tylko zabrać swoją torbę, jednak odniósł wrażenie, że Bies ma coś przeciwko temu. Torba opadła więc ciężko na ziemię, a Piotruś i Jacek w milczeniu podążyli za nieznajomym. Bies szedł kilka metrów za nimi.

Wciąż było ciemno, kiedy para młodych wróciła z jedzeniem. Plac zabaw był całkiem pusty. Usiedli więc i sami zjedli to, co przynieśli. Frytki wyszły zaskakująco dobre, szkoda tylko, że nie mieli do nich żadnego sosu.

[…]


[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.