10/2024

Zbigniew Mentzel

Między dwoma zwierciadłami
(ciąg dalszy)

Często próbowałem wyobrazić sobie swojego dziadka w niebieskim mundurku pułtuskiego gimnazjum, tam gdzie klasy, korytarze i dziedziniec tworzyły arenę, na której uczniowie ścierali się z obcym „ciałem pedagogicznym” – śledzeni, podglądani, podejrzewani o nieprawomyślność, kuszeni i zachęcani w różny sposób do ruskiego dzieła. Czy dziadek próbował spiskować? Czy w domu ciotek wychowywany był do posłuszeństwa czy do buntu? Jeśli do posłuszeństwa, a tak się chyba rzeczy miały, bo w rodzinnych przekazach o buncie niczego nie znalazłem, jaki wpływ na niego taki rodzaj wychowania wywierał, jak odcisnął się na jego duszy?


*
Na polskiej prowincji absolwenci gimnazjów pochodzący z niezamożnych rodzin wybierali na ogół karierę wojskową albo urzędniczą, niektórzy „szli na księdza”. Dziadek powołania do stanu duchowego nie czuł, kariera wojskowa lub urzędnicza także go nie pociągała. Wolał zawód odpowiedzialny, ale dający dużą samodzielność i niezłą pozycją towarzyską w małomiasteczkowej hierarchii: chciał być farmaceutą, a w przyszłości zapewne właścicielem apteki. Wymagało to zdobycia odpowiednich kwalifikacji na trzech etapach: ucznia, pomocnika aptekarskiego i prowizora. Zawodową praktykę dziadek Stanisław zaczął najprawdopodobniej w Pułtusku, pomocnikiem aptekarskim został zaś w osadzie Goworowo, niedaleko Ostrołęki, gdzie właścicielem apteki był prowizor Ignacy Tryjarski. Z czasem „pan Stach” poślubić miał jedną z córek swego pryncypała, Janinę. Wkrótce po śmierci Ignacego w roku 1907 młoda para przeniosła się do Warszawy. Tam też rodzina Tryjarskich – Apolonia, wdowa po Ignacym, Konrad, jego syn i jego starsza córka Zofia Stanisława – postanowiła kupić nową aptekę. Pokierować nią miał właśnie mój dziadek, który po kursie nauk na sekcji farmaceutycznej (Farmacewticzeskoje Otdelenije) Cesarskiego Uniwersytetu Warszawskiego otrzymał tytuł i dyplom prowizora na tamtejszym Wydziale Medycznym.


*
Jednak stopień magistra farmacji niezbędny do kierowania rodzinną spółką aptekarską dziadek zdobył dopiero później za granicą, na Uniwersytecie w Dorpacie (Tartu), gdzie w odróżnieniu od innych uczelni na ziemiach należących wówczas do Rosji prowadzono wobec młodzieży z Kongresówki stosunkowo liberalną politykę. Niedoszłym medykiem, któremu uczelnia odmówiła jednak przyjęcia papierów z powodu jego uprzedniej działalności opozycyjnej, był późniejszy Pierwszy Marszałek Drugiej Rzeczypospolitej Józef Piłsudski.

Przez długi czas w Dorpacie, mieście stojącym na dawnym uroczysku boga estońskiego, najwięcej było studentów niemieckich. „Obcokrajowiec, który by tu wysiadł z rosyjskiego pociągu bez przygotowania – wspominał Józef Weyssenhoff – nie zgadłby, gdzie zawędrował, gdyż nic nie przypominało należności do państwa rosyjskiego”. Na wzór niemieckich korporacji studenckich w Dorpacie organizowano też polskie.

Co oprócz nauki i składania egzaminów robił jeszcze mój dziadek w mieście nad rzeką Embach, po estońsku Emajogi? Czy chodził do miejscowego planetarium? Czy właśnie tam, w Dorpacie, zaczął studiować Pismo Święte, co pozwoliło mu później wieść uczone spory z księżmi, których w kozi róg zapędzał znajomością Księgi Liczb i Listów do Koryntian? Jak wyglądało jego życie towarzyskie? Student Uniwersytetu w Dorpacie, późniejszy słynny polski przyrodnik Benedykt Dybowski, powołał tam klub abstynentów, czyli Braci Mlecznych. Nie wydaje mi się, żeby ta akurat tradycja dziadkowi szczególnie była bliska…

*
Kiedy wrócił do kraju, apteka już na niego czekała. Kupiona razem z wyposażeniem za trzydzieści siedem tysięcy rubli, mieściła się na warszawskiej Pradze, przy ulicy Stalowej. W dużej kamienicy zajmowała cały parter i obszerne piwnice, wchodziło się do niej po schodkach. Zgodnie z narzuconym przez zaborcę prawem napis nad frontonem „Apteka S. Mierzejewski i Ska” musiał być też umieszczony w języku rosyjskim. Wprawdzie akt kupna apteki zarejestrowany u warszawskiego notariusza datowano na październik 1912 roku, ale rodzinna spółka firmowa objęła ją formalnie dopiero w 1917. Kiedy wkrótce zakończyła się pierwsza wojna światowa, Polska odzyskała niepodległość.

W życiu mego dziadka dwadzieścia lat niepodległości było czasem najbardziej szczęśliwym. Ale z początku szczęście to wisiało przecież na włosku. Józef Piłsudski, Naczelnik Państwa kształtujący jego politykę, zwłaszcza zagraniczną, dobrze wiedział, że po 11 listopada 1918 roku Polska „jest właściwie bez granic i wszystko, co możemy […] zdobyć na Zachodzie, zależy od Ententy, o ile zechce ona mniej lub więcej ścisnąć Niemcy. Na Wschodzie to sprawa inna – tu są drzwi, które się otwierają i zamykają i zależy, kto i jak szeroko siłą je otworzy…”.

Wschód to była Rosja, po rewolucji już nie Rosja carska tylko Rosja bolszewików, która bolszewickiego przewrotu zamierzała dokonać we wszystkich krajach świata, zaczynając oczywiście od odradzającej się Polski. „Rosjo, dokądże pędzisz, daj odpowiedź? Nie daje odpowiedzi […] grzmi i staje się wiatrem rozrywane na strzępy powietrze; przelatuje obok wszystko, cokolwiek jest na ziemi, i patrząc z ukosa odsuwają się i dają jej drogę inne narody i państwa”.

To przecież gdzieś pod Warszawą – twierdził Lenin – znajduje się nie tylko centrum polskiego rządu burżuazyjnego, rządu jaśnie panów, obszarników i kapitalistów, lecz także centrum całego systemu imperialistycznego, w którym raz na zawsze zlikwidować należy własność prywatną. Stawką nieuniknionej wojny polsko‑bolszewickiej był kształt całej Europy, której państwa stać się miały kolejnymi republikami rad. „Sowiecki Bonaparte”, Michaił Tuchaczewski, mówił o tym nowym, bolszewickim językiem, w którym słowa traciły swój właściwy sens: „Armia spod Czerwonego Sztandaru i armia łupieżczego Orła Białego stają twarzą w twarz w śmiertelnym pojedynku. Ponad martwym ciałem Białej Polski jaśnieje droga ogólnoświatowej pożodze. Na naszych bagnetach poniesiemy szczęście i pokój ludzkości pełnej mozołu. Na Zachód! Wybiła godzina ataku. Do Wilna, Mińska, Warszawy!”

Sowieckie bagnety nie otworzyły drogi ogólnoświatowej pożodze. Józef Piłsudski do bolszewizacji Polski nie dopuścił. Symbolem tego stał się „cud nad Wisłą”. Nie wszyscy i nie od razu zrozumieli istotny sens militarnego zwycięstwa Piłsudskiego nad Budionnym. Gdyby w bitwie pod Radzyminem zwyciężyła Armia Czerwona, gdyby Polską zaczął rządzić Rewolucyjny Komitet Tymczasowy… – mój dziadek, który lubił politykować, dobrze wiedział, co musiałoby to znaczyć.

[…]


[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.