wiśniowym barszczem, kaszą, sadzali
przy stole jak trzynastego
apostoła, dawali mi szmary jak u mnie
w domu.
Mogłem przychodzić do Pawłowskiej,
która niczym Ganeśa
leżała przed sienią na fotelu z Tarpana,
i prosić
o pokazanie dziobła. Widziałem, spał
w fartuchu. Ino cicho,
to kokalo – mówiła, jakby urodziła go
w trosce o Polskę.
A potem widziałem innego, siedział
na kancie łóżka –
był włochaty, granatowy, na sygnale –
pytał, czy nie wiem,
kto porwał mi ojca i czy jestem synem
swojej matki.
Prezentowane w numerze wiersze to fragmenty poematu Bery z dzielni, który opowiada o dzieciństwie w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku w dzielnicy Hugo w Siemianowicach Śląskich. Miejsce to, będące dawną kolonią robotniczą przy Hucie Laura, uchodziło pod koniec PRL za mroczne i szemrane. Był to również typowy śląski „kocioł” społeczny, zamieszkany m.in. przez Polaków, Ślązaków, Niemców, Romów, Świadków Jehowy oraz tzw. werbusów. W latach czterdziestych XX wieku w sąsiadujących z Hugo halach fabrycznych działał natomiast obóz pracy Laurahütte (podobóz KL Auschwitz), który jeszcze w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych przypominał o sobie zabudową i artefaktami. Dziś po obozie nie ma śladu.