Celem autora było zatem rozpoznanie nieuświadamianych albo może wypieranych cech tej pogranicznej warstwy społecznej, jej habitusu, materialnych reliktów i niematerialnego dziedzictwa (jak niedoskonale tłumaczymy angielskie pojęcie intangible heritage, które dobrze pasuje do tej monografii). Subiektywny portret krainy jest zarazem portretem tej warstwy społecznej wrośniętej w jej pejzaż, warstwy, która rozradzając się i tracąc swój początkowy status, dała początek wielokrotnym falom migracji. To region, „gdzie od sześciuset lat nieustannie gospodarzy się na swoim, gdzie źródeł takiego a nie innego krajobrazu trzeba szukać w polityce książąt mazowieckich w
Trzy części książki – Kukrzysko, Obcy i Matka – skonstruowane zostały chronologicznie według losów czterech kolejnych pokoleń, a zarazem koncentrują się wokół różnych aspektów tożsamości mieszkańców portretowanej krainy, ukazując formujące ją historyczne wydarzenia. Narracja cofa się czasem do przeszłości albo wybiega do współczesnych doświadczeń Falkowskiego (rocznik 1978), interpretowanych jako symptomy dawnych wydarzeń i traum. Powstała wielowątkowa monografia, nie zawsze spójna, ale nasycona etnograficznymi szczegółami, poczynając od końca
Książka ta jest według mnie ważna z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że po epoce dopisywania sobie rodowodów szlacheckich nastała moda odwrotna: od dekady trwa „zwrot chłopski”, a niektórzy jego przedstawiciele przejawiają tendencję do prezentowania uproszczonych wizji antagonistycznych relacji między wsią a dworem z czasów pańszczyzny, co czasem przypomina powojenną komunistyczną propagandę, chociaż zapewne należałoby tę opozycję przypisać raczej popkulturze i brakowi głębszej wiedzy historycznej. Dwór to jednak nie to samo co prezentowany w Kukrzysku zaścianek. Zdeklasowana przez carat drobna szlachta, chociaż wolna i zapatrzona w kulturę ziemiańską, pracowała do upadłego na roli podobnie jak chłopi, zewnętrznie mało się od nich różniąc. Wyjeżdżała masowo do Ameryki „za chlebem” albo na Wschód, czasem wywożona pod strażą kibitką, czasem zaś z własnej woli (o tym akurat Falkowski nie pisze) – tworzyła zatem swoiste społeczne pogranicze, niewidzialną warstwę, która zbyt często jest ignorowana w literaturze.
Po drugie, książka Falkowskiego jest dla mnie ważna w kontekście powolnego odzyskiwania społecznej świadomości zróżnicowania kulturowego Polski, celowo zamazywanego i wypieranego z publicznego dyskursu przez homogenizującą politykę PRL (miała ona jednak i pozytywne aspekty w kwestii społecznej komunikacji, o czym Falkowski wspomina w Epilogu, w kontekście spotkania ze Zbigniewem Rokitą i inspiracji jego książką Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku, wydaną przez Czarne parę lat wcześniej). Ślachta wpisuje się więc w proces przywracania „małych ojczyzn”, „krajów lat dziecinnych”, kontekstów formowania się habitusu, których szczegóły uświadamiamy sobie (jeśli w ogóle) dopiero z perspektywy czasu lub przestrzeni. Wytwarzana w nich wiedza lokalna w znaczącym stopniu przemija wraz z pokoleniem urodzonym przed ostatnią wojną. W erze globalizacji i dominacji popkultury, indywidualizacji pozbawionej indywidualności, wiedza ta jest dobrem na wagę złota. Jest niezbędna dla tworzenia tak modnych obecnie biografii – rodowych, zbiorowych czy indywidualnych – które wymagają wyważenia między lokalnością i tym, co globalne. Autor szczęśliwie został obdarzony taką wiedzą w komunikacji międzypokoleniowej, toteż dedykacja „Babci Wandzi, której barwne opowieści żyją we mnie do dziś”, nie jest zwykłą formułą grzecznościową, ale wskazaniem ważnego źródła pamięci.
Wiedza ta, ucieleśniona, nacechowana emocjami, doświadczaniem zapachów i barw, nie mogłaby być zwerbalizowana bez dystansu, jaki daje zanurzenie się w innych światach. Ten warunek autor spełnił dzięki swoim podróżom na Wschód i do Ameryki Południowej oraz pracy dyplomatycznej w ambasadzie w Erywaniu. Narrator Ślachty jest zatem postacią „syna marnotrawnego”, którego los reinterpretuje Hans‑Georg Gadamer w kontekście procesów poznawczych w humanistyce jako strukturę „zapomnienia, alienacji i przyswojenia (odejścia i powrotu)”: „Zostawia wszystko, co zna, i uczy się brać w rachubę wszystko, co jest od niego różne; zadomowienie w obcości sprawia, że to, co wydawało się domem, okazuje się tylko przystankiem w podróży”1. Taki międzykulturowy dystans jest warunkiem etnografii, którą tworzy Falkowski w podróżach po krainie swojego dzieciństwa, inicjując dialogi z jej współczesnymi mieszkańcami. Natomiast pojawiające się od czasu do czasu zdawkowe wzmianki o analogiach kulturowych ze znanymi autorowi realiami kaukaskimi (np. relacjami chrześcijańsko‑żydowskimi i muzułmańsko‑chrześcijańskimi) sygnalizują raczej pośpieszne skojarzenia i niewiele wnoszą do narracji. O ile na poziomie etnograficznego szczegółu książka wypada interesująco, o tyle tego rodzaju – nieliczne zresztą – próby uogólnień kulturowych moim zdaniem niezbyt się udały.
Po trzecie wreszcie, książka ta wypełnia swoistą lukę w etnograficznej wiedzy o Mazowszu. Ten centralny region Polski (i zapewne właśnie dlatego, że centralny) jest obecnie słabo opisany, postrzegany jako nudny i oczywisty. Brak nam choćby słownika dialektu mazowieckiego, który jest uznawany przez językoznawców za najbardziej odrębny wśród dialektów polskich (nie licząc kaszubszczyzny). Żeby zrozumieć, co znaczy cigądź albo kukrzysko – tytuł pierwszej z trzech części książki Falkowskiego, poświęconej epoce prapradziadków autora z przełomu
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]