Być może dedykacja odnosi się do rozmówców pisarki, z którymi spotykała się, kiedy przeprowadzała research przed napisaniem powieści, do pracowników huty i zakładów towarzyszących. W komentarzu odautorskim można przeczytać: „Wszystkie postaci (poza tymi, które istniały) zostały zmyślone. Niektóre opisane sytuacje zdarzyły się naprawdę, jednak większość historii bohaterów i bohaterek to fikcja literacka. Jestem bardzo wdzięczna każdej osobie, która podzieliła się ze mną fragmentem swojej pamięci o Hucie Katowice i opowiedziała, jak ją czuła […]”.
Ważną inspiracją były reportaże z antologii Młodzi jak huta. Reportaże z konkursu zorganizowanego przez Zarząd ZSMP Huty Katowice z 1976 roku i materiały z książki Marka Bednarza Huta Katowice. Stan oblężenia o strajku w czasie stanu wojennego.
Rozmówcy Anny Cieplak ubarwiali zapewne osobiste historie związane z hutą, ich pamięć bywała selektywna i rozproszona. Grzali się w łunie „królowej wszystkich polskich hut”, która wywarła wpływ także na życie ich dzieci, nawet tych, które chciały od niej uciec. Huta Katowice w Dąbrowie Górniczej – największy zakład metalurgiczny w Europie, po którym trzeba było przemieszczać się autobusami – zmieniła ich życie na zawsze, stała się szansą na awans, choć oderwała ich od korzeni i od natury, wciągnęła w tryby i nieraz na koniec bezlitośnie wypluła. Jej budowa wiązała się z wykarczowaniem lasu – co ciekawe, już w dwa lata po wbiciu łopaty w ziemię pod budowę kombinatu zauważył to przed koncertem dla pracowników huty Niemen. „Żal mi tego lasu. Rozumiem, musi zniknąć, ulec zniszczeniu, ale tym bardziej mi go żal” – powiedział, a jego wypowiedź przytoczyła ówczesna prasa i przywołuje ją także Cieplak w swojej opowieści o tym olbrzymim przemysłowym organizmie – potworze obdarzonym sercem, którym jest piec. Organizmie złożonym z wielu pracujących fizycznie ciał, toczonych nałogami, szarością, zmęczeniem i przemijaniem, niekiedy zepsutym i zdemoralizowanym, a także wykorzystywanym, jak pracownice kuchni zakładowej przez dyrektora. Po latach ofiary i sprawcy przemocy, uczestnicy solidarnościowego strajku i ci, którzy czerpali korzyści z robienia kariery w dawnym ustroju, są wymieniani obok siebie podczas benefisu zwolnionych. Przynajmniej pozornie zacierają się podziały; to, co złe, idzie w niepamięć, wszyscy muszą odnaleźć się w nowej rzeczywistości, jednak rany i traumy pozostają.
Pisarka z empatią przygląda się swoim bohaterom, przykłada szkło powiększające w miejsca pozornie zwyczajne, nieciekawe. Nie jest to panoramiczna opowieść o dokonaniach społecznych mas. Huta stanowi jedynie tło dla indywidualnych, kameralnych historii o ludziach, w których życiu ważną rolę poza pracą odgrywają przyjaciele, rodzina i kontakt z naturą. Powieść tworzą przeplatające się plany – współczesny i PRL‑owski, którego początek sięga momentu rozpoczęcia budowy Huty Katowice.
Cieplak portretuje relacje nieoczywiste, kruche, jak np. – w wątku współczesnym – więź między Mają a dzieckiem jej sąsiada – kolegi, w którym się podkochiwała, a może nadal podkochuje. Chłopiec umiera na raka, co paradoksalnie cementuje małżeństwo jego rodziców i może stać się początkiem przyjaźni Mai z jego matką. Ten wątek przypomina o motcie przyświecającym poprzedniej książce zagłębiowskiej autorki: Rozpływaj się: „Jaki jest twój ulubiony dinozaur? – Powróćmy do istotnych pytań”. Maja spędza dużo czasu z synem Kamila, ogląda z nim Avengersów, mają swój własny świat. To na pogrzebie Dawida Maja przypomina sobie wiersz Mary Olivier w tłumaczeniu Czesława Miłosza, patrząc na kruka na gałęzi, że jest „w rodzinie ziemskich rzeczy” elementem nietrwałej materii i świata przyrody:
Nie musisz iść na kolanach
sto mil przez pustynię, pokutując.
Wystarczy jeżeli pozwolisz zwierzątku twego ciała
kochać, co pokochało.
Mów mi o twojej rozpaczy, ja opowiem moją.
A tymczasem dalej trwa świat.
Dalej słońce i przezroczyste kamyki deszczu
suną przez krajobrazy,
nad łąki i głębokie drzewa,
nad góry i rzeki.
Znów dzikie gęsi, wysoko w czystym błękicie,
lecą z powrotem do domu.
Kimkolwiek jesteś, choćbyś była bardzo samotna,
świat ofiarowuje się twojej wyobraźni,
woła do ciebie jak dzikie gęsi, cierpko, pobudzająco,
coraz to oznajmiając, gdzie jest twoje miejsce
w rodzinie ziemskich rzeczy.
Ten wiersz mógłby być mottem całej powieści, bo jej bohaterowie godzą się wciąż na nowo z „byciem w rodzinie ziemskich rzeczy”, „kochają zwierzątkiem swego ciała” i niosą swoją niewidzianą, codzienną rozpacz do pracy, gdzie są trybikami w czymś większym od nich samych, w stworzonym przez istotę niedoskonałą mechanizmie. Odbierają świat bardzo zmysłowo, każdym porem skóry.
Jednak są momenty, w których coś w nich pęka. „Efekt huty” przestaje działać. To dlatego jedna z bohaterek, Ula, podczas rumuńskich wakacji chce utopić w morzu zakładową legitymację pracowniczki huty (legitymacją numer jeden obdarowany został sam Leonid Breżniew!) i rajstopy, zatopić swoją krzywdę. To dlatego jeden z bohaterów wiele lat później próbuje popełnić samobójstwo, a przedtem staje przed dylematem, czy zostawić strajkujących tuż przed pacyfikacją w hucie w czasie stanu wojennego, czy opuścić strajk i towarzyszyć żonie będącej tuż przed porodem (jej dramatyczny list do męża z żądaniem opuszczenia strajku jest ponoć wprost zaczerpnięty ze wspomnianej już książki Stan oblężenia).
Bohaterowie powieści, którzy uczestniczyli w budowie sztandarowej inwestycji PRL, mają swoją określoną, związaną z Zagłębiem tożsamość – ci, którzy przyjechali także z najbardziej odległych zakątków Polski, rozgościli się tu na dobre, nawet po zmianie pracy zostali w Zagłębiu, zapraszając gości na pieczonki na działce. Mimo że sama pisarka urodziła się w 1988 roku i mówi o sobie: jestem Zagłębiaczką (czyli – zauważmy – również kimś, kto zagłębia się w różne tematy!), trudno powiedzieć to samo o pokoleniu dzieci pracowników huty z kart jej powieści – współczesnych trzydziestolatków, którzy, choć fascynuje ich historia huty i próbują rozwikłać związane z nią tajemnice, wydają się wobec miejsca i regionu, w którym urodzili się i żyją, lub z którego wyjechali za granicę, znacznie bardziej obojętni, podobnie może do części czytelników tej książki. Są samotni, nie stanowią części niejednokrotnie złudnej, ale jednak wspólnoty wielkiego kombinatu. Bliskość huty i życiorysy ich rodziców przytłaczają. Maja, córka Uli, przyjezdnej kucharki z kuchni zakładowej, choć pracuje w domu dziecka i pisze doktorat z pedagogiki (o ogródkach froeblowskich) na miejscowej uczelni, a zatem działa dla dobra społeczności, czuje się osobna, trudno jej znaleźć swoje miejsce i cel w życiu. Przeciwko przemocy ze strony komunistycznego dyrektora kobiety pracujące w zakładowej kuchni występują zbiorowo. Z oznakami molestowania ze strony swojego promotora na studiach doktoranckich Maja zmaga się już właściwie sama.
Zagłębie cieszy się mniejszym zainteresowaniem ze strony prozaików niż Górny Śląsk. Może za sprawą Cieplak, która po napisaniu czwartej książki postanowiła zostać pełnoetatową pisarką (dotychczas pisała po godzinach, pracując m.in. w świetlicy środowiskowej w swoim regionie), to się zmieni?
Najważniejsze w tej powieści wydaje się jednak samo, na pierwszy rzut oka niemożliwe, spotkanie dwóch pokoleń. Dzieli je poczucie przynależności do miejsca, przepaść technologiczna, to, że dorastały w zupełnie innym świecie, rodzice – przeciwnie niż dzisiaj – nie mieli wachlarza możliwości wyboru życiowej drogi. Jednak Michał przed wyjazdem na zagraniczny kontrakt patrzy z czułością na swoją matkę Ewę śpiewającą w barze, tak dumną z jego osiągnięć, mimo że ich relacja jest trudna; Ewa pije i nie odnajduje się w nowej rzeczywistości po transformacji.
Kiedy Ulę zwalniają z huty, kobieta popada w depresję i bierze „tabletki na hutę” – jej stosunki z córką ulegają ociepleniu. Łączy je miłość do roślin i wrażliwość na cudzą krzywdę. W ogóle Maja wydaje się współodczuwać cierpienie innych, może czasem aż nadto, trudniej poukładać jej własne życie, jak większości bohaterów współczesnego wątku: rozmywają się, „rozpływają” w bliżej nieokreślonym kierunku, parafrazując tytuł wcześniejszej powieści Cieplak.
Maja tkwi w miejscu w swoich situationships: najpierw w platonicznym, ale ważnym i bliskim związku z żonatym kolegą z osiedla, Kamilem i jego dzieckiem, później w zdecydowanie bardziej „tinderowej” – głównie opartej dla odmiany na erotyce – relacji z tajemniczym Michałem, synem Ewy, który na co dzień mieszka z dziewczyną za granicą. Maja przyjaźni się też z parą lesbijek, które chcą mieć dziecko, prowadzi śledztwo w sprawie dawnych wydarzeń w hucie, rzuca doktorat i próbuje walczyć z molestowaniem, które ją spotkało. Przeżywa też żałobę po śmierci dziecka Kamila – jednak wraz z zakończeniem powieści trudno orzec, dokąd ją to doprowadziło. Także wątek PRL‑owski zawiera elementy domagające się rozwinięcia, niedopowiedziane, niedopracowane. Choć jedna z przyjaciółek uczestnicząca w budowie huty, Ula, jest przyjezdna, a druga, Ewa, miejscowa, jedna bardziej zaangażowana w działalność w Związku Młodzieży Socjalistycznej, druga zdystansowana – ich losy są podobne; nie ma to większego znaczenia dla rozwoju akcji, podobnie jak fakt, że jeden z bohaterów jest z Górnego Śląska, mówi gwarą i przyjeżdża do Zagłębia. Również przewijający się wątek rumuńskich wakacji czy pasja żeglarska Uli pozostają jedynie impresjami.
Wcześniejsze trzy książki Cieplak opowiadały przede wszystkim o ludziach z jej pokolenia lub młodszych. W jej twórczości pojawia się wątek nastoletnich rozterek, braku perspektyw i opuszczenia przez wyjeżdżających za granicę za pracą i często nie wracających już rodziców. W Ciele huty młodość teraźniejsza zderzona jest z tą wspominaną, idealizowaną, utraconą. Może ta idealizacja charakterystyczna dla tęsknoty za młodością sprawia, że Ciało huty czyta się jak baśń. Postaci pracujące w zakładzie mają do niego wyraźny sentyment, mimo wszystkich złych doświadczeń, groteski systemu i ciężkich warunków życia. Być może jest to także po trosze opowieść o próbie zachowania młodego ducha, entuzjazmu, świeżego spojrzenia w zużytym, zapracowanym, zanieczyszczonym, starzejącym się, dotkniętym chorobami i nałogami ciele. Na przekór przeciwnościom, mimo siermiężnych czasów komunizmu i trudnych czasów transformacji, przemian ekonomicznych, społecznych i technologicznych, w jakich przyszło temu ciału – przemijającej, wspaniale skonstruowanej maszynerii – wszystkiego doświadczać.
Podczas pacyfikacji strajku w hucie Ewie odchodzą wody, zaczyna się poród. Rodzi się nowe życie, nowy początek, nowy rozdział na gruzach starego, zgniłego porządku. Co ciekawe, do szpitala odwozi ją „dobry” zomowiec, bardzo młody chłopak, który nie chce brać udziału w pacyfikacji (ten akurat wątek wydaje się zresztą umieszczony w powieści trochę na siłę). Jej mąż porzuca strajk, by być bliżej niej, dobijać się do szpitalnego okna. Wygrywa życie, zaczyna się coś nowego.
W książce Anny Cieplak pobrzmiewa jej fascynacja Przybosiem, autorka kontynuuje futurystyczną tradycję chociażby przez temat, chociaż jej proza nie przypomina poematu i nie jest tak bardzo zmysłowa i jednocześnie metafizyczna jak wydany w 2020 roku, napisany w dużej mierze w formie listów miłosnych, Bestiariusz nowohucki Elżbiety Łapczyńskiej, który wciąż przypomina się przy lekturze o dąbrowskim kombinacie. Jednak ze świata awangardy, eksperymentu i poezji są w powieści Cieplak choćby tytuły rozdziałów: Raj, Pejzaż księżycowy, Lawa i morze, Zanurzenie i inne, a także nazwy roślin takie jak grudniok, trzykrotka, mlecze, krokusy czy zamykająca się w dzień, a otwierająca po zmierzchu „świeca nocy”, którą znajduje Maja, i to odkrycie zamyka książkę. Awangardowe są także ilustracje – czarno‑białe kolaże autorstwa Katarzyny Janoty. Pełne fantazji wycinki z gazet i industrialne kształty mieszają się tu z secesyjnymi z ducha motywami kobiecości i roślinności, roślinność oplata w nich skrawki, strzępy i ruiny. Partyjne legitymacje, zasnute smogiem niebo przecina na nich deszcz i dym albo wyłania się z niego łagodna, kobieca twarz.
W Ciele huty w klasycznie awangardową triadę miasto‑masa‑maszyna wkrada się nieokiełznany i dziki świat roślin, odradzających się, niedających się podporządkować i przynoszących umęczonym pracownikom, a częściej pracowniczkom nadzieję. Obdarowują się szczepkami rozmaitych roślin w geście solidarności i porozumienia, a także w ramach pocieszenia. Przekazanie szczepki oznacza wiedzę, wtajemniczenie, a może nawet współcierpienie. Dyrektor jest zaś trującym bluszczem, „Bluszczem H.” – jak go nazywają. W trzy „m” wkrada się też „c” jak ciało, żywy organizm – ciało, które musi bronić się przed przemocą, które nieraz potrzebuje ochrony i uleczenia. Mąż Uli, Tadek, inżynier, poświęca się wynalezieniu nowoczesnych wkrętów kostnych protez, implantów – ulepszaniu zawodnej ludzkiej „maszyny”.
Tradycję związaną z pielęgnowaniem i przekazywaniem szczepek roślin kontynuuje zaangażowana w sprawy społeczne i ekologiczne Maja, w dzieciństwie cierpiąca na astmę. Jej matka gotowała dla pracowników huty, ona w pewnym momencie zaczyna odpowiadać za zieleń na terenie kombinatu, rozwiązania ekologiczne i PR zakładu, będącego już częścią wielkiego koncernu ArcelorMittal.
Cieplak skupia się na codzienności, bohaterach, a bardziej na bohaterkach, niewidzialnych, często przynajmniej na pozór przegranych, stojących przed dylematami moralnymi, w których nie zawsze wybierali właściwie. Jest „blisko krwioobiegu słów”. Znamienne, że motto do książki stanowi wiersz Anny Świrszczyńskiej Szczęśliwa jak psi ogon:
i wolne jak rzecz nieważna.
Jak to, czego nikt nie ceni
i co nie ceni siebie.
Jak to, z czego wszyscy drwią
i to, co drwi z tej drwiny,
Jak śmiech bez poważnego powodu.
Jak krzyk, który nie może się wykrzyczeć.
Szczęśliwa jak byle co.
Jak byle jakie byle co.
Szczęśliwa jak psi ogon.
Świrszczyńska jest jedną z ulubionych poetek autorki. Widać to w jej literaturze, w której oddaje głos pozornie nieważnym jednostkom, targanym i nieraz roztrzaskanym przez wiatr dziejów i prywatne nieszczęścia. Kobiety w prozie Cieplak wybierają wymierne, użyteczne, zwyczajne życie i często niedorównujących im, żyjących w ich cieniu lub niemających już do nikogo zaufania, niedostępnych czy niezdecydowanych partnerów. Ula i Ewa spotykają się najpierw na przeglądzie piosenki, jednak niedługo potem ich marzenia związane są z awansem w zakładowej kuchni, a nie karierą estradową czy tworzeniem. W Ciele huty mało jest pozytywnych i barwnych, pełnokrwistych, męskich bohaterów. Mężczyźni i kobiety są najczęściej z różnych planet, a ich drogi często się rozchodzą. Mężczyźni mają przedmiotowy stosunek do kobiet, są karierowiczami lub oszustami, inni – nie potrafią określić swoich uczuć, odnaleźć się w otaczającej rzeczywistości albo poradzić sobie z przeszłością i nałogiem…
Jednak na okładce książki z czarnego komina wyrasta kolorowy kwiat.
Powieść Cieplak rozbrzmiewa piosenkami z jednej strony Breakoutu, z drugiej – piosenką o „królowej wszystkich hut”, a jeszcze z innej – PJ Harvey. Wydaje się chwilami naiwna, sentymentalna, for young adults, niedopracowana. Autorka stwarza hermetyczny, zagłębiowski „światek” Gołonogu, Pogorii, który najbardziej może trafić do serca czytelnikom właśnie związanym z tymi miejscami, stawia jednak istotne pytania: czy natura, huta i ludzie są tu w pełnej symbiozie, czy jednak któreś z „ciał” jest tu pasożytem? Czy przyjaźnie z lat młodości mogą przetrwać największe zawirowania życiowe, plotki, pomówienia i kłamstwa? Czy pracowników huty, a może szerzej – ludzi dorastających w czasach Polski Ludowej i ich dzieci dzieli pokoleniowa przepaść nie do pokonania? Co zostało z ich marzeń i czy czują się docenieni? A może dzieci i rodzice są jednak do siebie bardziej podobni, niż im się wydaje?