Zacznijmy od tego, co w książce Kąckiej nie sprawia trudności, co zjednuje czytelnika. Przynajmniej część prawdy o tej książce można wyrazić, mówiąc, że jest to utkana z najbardziej bezpośredniego, rodzinnego doświadczenia powieść autobiograficzna o życiu matki wychowującej córkę w spektrum autyzmu. Powieść, a więc literatura, może nawet fikcja; jednakże plastyczność, empatia, trzeźwość opisu, jak również wypowiedzi autorki w wywiadach skłaniają do wniosku, że ta książka to autobiografia przechodząca w uczestniczący reportaż pióra autorki‑matki. Matki, dodajmy, która potrafi zachować reguły sztuki pisarskiej nawet wtedy, gdy opowiada nam o najbardziej osobistych aspektach swojego życia.
Dlaczego jednak uważamy, że w tym aspekcie książka nie stawia czytelnikowi oporu? Ostatecznie można by powiedzieć, że trudne doświadczenia dają się opisać tylko w trudny do wysłuchania sposób, zwłaszcza jeśli trafią na empatycznego odbiorcę. To prawda, że książka Kąckiej nie jest łatwa w odbiorze, bo mówi o trudnych doświadczeniach. A jednak istotny jest fakt, że trafia do polskiego czytelnika w roku 2024 z rąk wydawnictwa, które chce zrywać „z kulturowymi stereotypami i uprzedzeniami, wprowadzać w obieg polskiej kultury nowe tematy, inne wrażliwości i świeżą estetykę”. Mówiąc inaczej, książka Kąckiej trafia do wrażliwej publiczności zanurzonej w kulturze, która promuje współczucie wobec osób cierpiących i wykluczonych, w której normalizuje się to, co wczoraj jeszcze było „nienormalne”; w społeczeństwie, w którym poczucie rozgoryczenia opieką zdrowotną i społeczną jest jednym z najsilniejszych więzów solidarności spajającym różne grupy społeczne. W takich warunkach opowieść o wychowaniu autystycznej córki będzie czytało się dobrze, przede wszystkim w tym sensie, że jej bohaterki spotkają się z dobrze uzasadnioną empatią, która – jak wiadomo – ma fundamentalne znaczenie dla angażującej lektury.
To, że Wczoraj byłaś zła na zielono angażuje emocjonalnie, nie jest jednak tylko kwestią podatności współczesnego polskiego czytelnika na siłę przekonującą tego typu opowieści. To również kwestia potencjału samej opowieści. Jej siła płynie z takich na przykład scen jak te, w których matka stara się towarzyszyć córce przechodzącej przez najcięższe doświadczenia, jakie są udziałem osób w spektrum autyzmu; gdy córka liże rany zadane jej przez siebie samą lub społeczeństwo. Rany powstałe z ciosów, które wymierza się za autystyczną inność. Ruda, bo taki pseudonim nadała córce w książce matka‑autorka, oddaje się w takich sytuacjach wielogodzinnym, obsesyjnym sesjom malowania akwarelami albo zamyka się na wiele tygodni w zacienionym pomieszczeniu bez kontaktu z otoczeniem, dopóki nie minie najgorsze.
Najbardziej być może wymowny jest fragment opowieści z samego końca książki, gdy Ruda jest już nastolatką, dużo bardziej świadomie niż jako dziecko zmagającą się z wyzwaniami, jakie stawia przed nią jej kondycja. Ruda wpada wówczas w pasję nauki języków obcych, pasję, która czasami przyjmuje postać prawdziwej obsesji zapisywania kolejnych zeszytów listami słówek. Kącka podsuwa nam myśl, że owa pasja nie rodzi się przypadkowo, ale jej kontekstem są odczuwane boleśnie ograniczenia w komunikacji w rodzimym języku: „Bo przecież język nie jest materią żywą i plastyczną. To monstrualne pudło z klockami. Wszystkich trzeba nauczyć się na pamięć – by wreszcie mieć mowę, zyskać spokój. – Czuję się sztywno, gdy mówię – powiedziała mi kiedyś”. To scena wyjątkowa w całej książce pod względem manifestowanej przez Rudą samoświadomości własnych ograniczeń komunikacyjnych. Samoświadomości, która, paradoksalnie, jest zakomunikowana w tym zwięzłym zdaniu z wielką precyzją. Pytanie o możliwość skomunikowania się pomimo mentalnej odmienności jest być może najważniejszym pytaniem, jakie stawia ta książka.
Jest w opisach tych doświadczeń, a zwłaszcza tego, jak matka próbuje towarzyszyć swojej córce, mieszanina bezsiły, wytrwałej obecności, współczucia i przekonania o ostatecznej samotności tego, kto cierpi, tak charakterystyczna dla przeżywania cierpienia najbliższych. Nie mniej poruszający jest zapis chwil w życiu Rudej, w których udaje jej się przekroczyć barierę emocjonalnej i komunikacyjnej odmienności. Szczególnie wymowne są sceny, gdy kilkuletnia dziewczynka okazuje zaskakującą wrażliwość na krzywdę najsłabszych. We właściwy sobie idiosynkratyczny sposób okazuje empatię Pawełkowi, swojemu oprawcy, a zarazem ofierze przemocy własnego ojca, lub wytrwałą czy niemal pozbawioną komunikacji werbalnej obecnością towarzyszy Grubemu Stasiowi, odizolowanemu za sprawą upośledzenia od żywego kontaktu z ludźmi. Sceny te tym mocniej poruszają czytelnika, że umieszczone są na tle codziennych, często desperackich zmagań o nawiązanie porozumienia między Rudą a światem.
Kącka przedstawia te sytuacje w bardzo wysokiej rozdzielczości, wywołując w czytelniku coś z uczuć będących udziałem bohaterek, a zarazem wzbudzając podziw tym, jak sprawnie udaje jej się dokonać tego transferu doświadczenia. Czytelnik nie ma przy tym wrażenia, że literatura tworzy tutaj, zamiast opisywać rzeczywistość. Jednocześnie Kącka nie poprzestaje na prostym zarejestrowaniu wydarzeń. Łatwiej byłoby być może, z literackiego punktu widzenia, pójść dobrze przetartym szlakiem, pisząc po prostu dziennik cierpienia; uzyskać efekt wiarygodności, raportując przebieg wydarzeń, ale nie próbując wypowiedzieć ich znaczenia. Bogata, swobodna forma, jaką przyjmuje Kącka do opisu swoich doświadczeń, jest chyba jednak lepsza, choć też bardziej ryzykowna, bo łatwiej mogłaby się osunąć w literacką fikcję, opartą na motywach trudnej prawdy o życiu z osobą cierpiącą na autyzm. Czy jednak akurat ten fragment rzeczywistości należy poddawać tego typu literackiemu przetworzeniu? Kąckiej udało się stworzyć przekonującą literacką opowieść bez sprawiania wrażenia, że poddała literackiej obróbce surową materię życia.
W tym miejscu warto powiedzieć więcej o chwalonym tu już wcześniej warsztacie literackim Kąckiej, który ujawnia się w tej książce. Kącka pisze potoczyście, składa długie łańcuszki synonimów, sięga po słowa archaiczne, konstruuje dość niezwykłe metafory. Mówiąc krótko, czuje się pewnie w języku. Pewność ta skutkuje w niektórych momentach brawurą. Docenić należy tę umiejętność, a także efekt, jaki ona przynosi, ponieważ często Kącka wychodzi cało z wiraży, na jakie wprowadza język swojej opowieści. Zdarzają się jednak naszym zdaniem momenty, gdy Kącka ociera się w ten sposób o semantyczne bandy. Na przykład: „Zdawało mi się, że mogę złamać szyfr tego zachowania, włamać się w zawarty przez małe nóżki kontrakt z przestrzenią” (pisze tak o sobie samej obserwującej malutką córkę, gdy ta stara się przejść po spękanym betonie tak, aby omijać niespękaną powierzchnię). Kontrakt reguluje warunki wymiany. Co córka miała otrzymać od przestrzeni, a przestrzeń od córki wedle tej metafory? To pytanie prowadzi nas na manowce, co chyba znaczy, że metafora nie jest do końca udana. Czasem trudno nam było odcyfrować analogię między znaczeniem dosłownym a przenośnym, na którym wspierają się metafory Kąckiej. Język ten wydaje się niekiedy, przynajmniej jak na nasze potrzeby, zbyt prywatny, by można go było zrozumieć.
Nawet jednak jeśli uznamy, że ten językowy galop odbywa się bez potknięć, to wciąż pozostaje pytanie, czy warto tak pędzić. Literacka brawura Kąckiej sprawia czasami wrażenie nadmiaru, przelewania się sensu. W niektórych fragmentach książki mieliśmy poczucie, że autorka chce nam przekazać więcej, niż jest w stanie wyrazić lub też niż potrzeba powiedzieć. Zapewne dla czytelników lubiących taką nieco Schulzowską eksplorację mistyki codzienności ten sposób pisania jest atrakcyjny, my jednak wolimy, gdy literatura jest krystalicznie czystym medium pozwalającym zobaczyć to, co na ogół uchwycić jest trudno.
Książkę Kąckiej czytamy jednak nie tylko jako opowieść autobiograficzną. Ma ona również wymiar manifestu w sprawie natury zaburzeń ze spektrum autyzmu, a także – a może przede wszystkim – krytyki sposobów, w jakie współczesne społeczeństwo podchodzi do socjalizacji osób nimi dotkniętych. Na pierwszych stronach znajdujemy bodaj najbardziej bezpośrednio wyrażony zamysł autorki: „Nie będę cytować rozpoznań, bo ta książka sprzeciwia się władzy. Również władzy diagnoz. Diagnoza to zasieki ochronne i klincz, poduszka i kaganiec. Jest potrzebna, gdy idziesz na starcie z biurokracją, gdy zbroisz się przeciw światu sztywnych liter i formuł, gdy zdajesz sobie sprawę, że świat społeczny to talia ról”. Wokół wątku krytyki medykalizującego podejścia do zaburzeń psychicznych – a w zasadzie wszelkiej psychicznej odmienności – osnuta jest w gruncie rzeczy cała opowieść o dorastaniu Rudej.
Traktowanie zaburzeń autystycznych dotykających poszczególnych ludzi jako egzemplifikacji pewnego rodzaju naturalnego, którego prawidła dają się opisać narzędziami nauki empirycznej, a być może również poddać metodycznej terapii, uważa Kącka za niebezpieczny przejaw myślenia w kategoriach socjalizacji przez unifikację. Za sceptycyzmem wobec diagnoz kryje się więc poważne oskarżenie: społeczeństwo, mówi Kącka, nie rozumie natury umysłu autystycznego. Społeczeństwo i medycyna ślizgają się po powierzchni, gdy opisują ten zagadkowy fenomen w kategoriach czysto negatywnych: przez wskazywanie deficytów w kompetencjach emocjonalnych, komunikacyjnych czy introspekcyjnych.
Podejście takie stanowi punkt wyjścia dla praktyk terapeutycznych mających zbliżać pacjenta do zadanych norm w każdej z problematycznych dziedzin, a które to praktyki stanowią bardzo często gwałt na odmiennym umyśle. Paradygmat ten, jak sugeruje Kącka, odwraca naszą uwagę od zadania ważniejszego, jakim jest zrozumienie wewnętrznej natury autyzmu, który być może w ogóle nie powinien być oceniany przez pryzmat tego, co na co dzień uznajemy za „normalne”. Nie jest jednak przypadkiem, że jako społeczeństwo w nikłym stopniu podejmujemy się tego zadania, nadrzędnym dążeniem społeczeństwa jest bowiem – tak sprawy widzi Kącka – właśnie normalizacja, naoliwienie jednostek‑trybów tak, by maszyna jako całość mogła działać sprawnie.
Kącka, tak postrzegając zarówno psychiatryczno‑terapeutyczny, jak i zupełnie potoczny stosunek do autyzmu, proponuje nam podejście radykalnie od tych dwóch odmienne. Z jednej strony – to wydaje się dla niej podstawową lekcją wyprowadzoną z długoletniego towarzyszenia córce – powinniśmy zaakceptować fakt, że umysł autystyczny pozostanie dla nas niezgłębiony w swojej odmienności. Że będzie, pomimo wszystkich napisanych i przeczytanych książek, nieczytelny. Specyficzne dla niego meandry życia emocjonalnego, sposób rozumienia i komunikacji ze światem zewnętrznym oraz postrzegania własnego ja kształtują się w sposób tak dalece odrębny, że zewnętrzny obserwator (nawet tak bliski jak własna matka!) może się jedynie mgliście domyślać, jak przebiegają.
Z drugiej strony – to wydaje się podstawowym postulatem praktycznym Kąckiej – w naszym podejściu do autyzmu powinniśmy odwrócić perspektywę, w mniejszym stopniu inwestując w wysiłki wychowawcze i terapeutyczne służące normalizacji, w większym zaś stopniu dążąc do zmiany reguł społecznych, tak by tolerowały odmienność, również tę niezrozumiałą, a niekiedy obraźliwą wobec wymagań nałożonych przez społeczne normy komunikacji. Zamiast desperackich, a czasem niebezpiecznych prób formowania autystycznego umysłu na naszą modłę powinniśmy raczej zmienić zewnętrzne wobec niego reguły gry społecznej.
Postulat ten ma zresztą w ustach Kąckiej, jak sądzimy, wymiar bardziej uniwersalny. Zmagania Rudej ze światem są w książce niejednokrotnie przedstawiane jako jaskrawy przykład powszechnych skądinąd mechanizmów społecznego odrzucenia psychicznej odmienności, również takiej, która nie przekracza progu diagnozowalności psychiatrycznej. Ktokolwiek nie odnajduje się w żadnej z ról z owej społecznej „talii”, natrafia na opór, który przybiera niejednokrotnie postać przemocy – czasami fizycznej, ale przede wszystkim psychicznej. Towarzyszenie Rudej dostarcza pod tym względem gorzkiej lekcji.
To właśnie niektóre elementy tej krytyki społecznej, wkomponowanej w literacki opis wspólnego życia matki i córki, wydają nam się problematyczne. Nasz opór nie polega przy tym na prostym zakwestionowaniu tez, które, zwykle nie wyrażając ich wprost, podsuwa nam Kącka. Przeciwnie, niektóre jej rozpoznania uderzają celnie w słabe punkty powszechnego dziś dyskursu – i towarzyszących mu praktyk – na temat zaburzeń psychicznych. Kluczową przesłanką tego dyskursu wydaje się przekonanie (lub też, jak powiedzieliby niektórzy, odkrycie), że zaburzenia psychiczne – nie tylko te ze spektrum autyzmu, ale też na przykład zaburzenia depresyjne – stanowią „chorobę mózgu”, patologię organizmu ludzkiego w takim samym sensie, w jakim patologią jest cukrzyca lub zwyrodnienie stawów.
Jednym z groźnych skutków tego sposobu myślenia, o którym akurat Kącka nie wspomina, jest rosnące upowszechnienie psychofarmakologii. Są jednak skutki bardziej subtelne: im bardziej znaturalizowany jest nasz pogląd na naturę zaburzeń psychicznych, tym mniej podmiotowi czujemy się w zmaganiach z nimi i tym mniej podmiotowo traktujemy tych, którzy te zmagania muszą podejmować. Tym chętniej też delegujemy zadanie opieki nad cierpiącymi na tych, którzy występują pod szyldem specjalistów od terapii. Do efektów tego sposobu myślenia o zaburzeniach psychicznych należy rosnąca alienacja zaburzonych czy też chorych psychicznie od tych, których chemia mózgu pozostaje, jak się wydaje, w równowadze.
Kącka w swoim krytycyzmie wobec „władzy diagnoz” wydaje się rozpoznawać przynajmniej część z tych zagrożeń nowoczesnego systemu opieki psychologicznej i psychiatrycznej. Opisując, scena po scenie, wytrwałą obecność przy Rudej, przypomina o wartości tego, co można nazwać podstawową formą terapii środowiskowej, czyli po prostu wytrwałego towarzyszenia ze strony najbliższych. Jej krytycyzm sięga jednak, jak sądzimy, znacznie dalej i opiera się na czymś więcej niż sugerowany wyżej sceptycyzm wobec znaturalizowanej wizji zaburzenia psychicznego jako „choroby mózgu” i podyktowanych przez nią metod terapeutycznych. Wymierzony jest bowiem w samą kategorię psychicznej normalności.
Kategorię tę postrzega Kącka jako narzędzie opresji, a normy, do których społeczeństwo przykrawa odmieńców, uznaje w gruncie rzeczy za konstrukt. Konstrukt ten pomaga zarządzać tarciem pomiędzy jednostkami i organizuje ich wzajemne relacje, ale nie odpowiada jakiemuś naturalnemu wzorcowi psychicznego zdrowia czy też normalności. Takie postawienie sprawy, jak podejrzewamy, może prowadzić na manowce zarówno w naszym myśleniu praktycznym na temat wartości socjalizacji, jak i – co może jeszcze bardziej problematyczne – podważa sens myślenia w kategoriach natury umysłu ludzkiego, realizującej się w poszczególnych umysłach w różnym stopniu doskonałości i w różnych wymiarach.
Zauważmy jednak, że sam fakt, iż i w ten sposób można czytać tę książkę, pokazuje, jak jest ona bogata. Byłaby taka nawet wtedy, gdyby autorka poprzestała na udostępnieniu czytelnikowi unikalnej perspektywy na niedający się w pełni zrozumieć umysł Rudej i na jej trudne relacje ze światem. W książce Kąckiej znaleźć możemy jednak wiele więcej, w szczególności podane w formie literatury tezy antropologiczne, dla których perypetie Rudej są wyrazistą ilustracją, ale które mają zasięg dalece wykraczający poza kondycję osób w spektrum autyzmu. Nad tezami tymi z pewnością warto się pochylić, nawet jeśli po to, by je następnie zakwestionować.