12/2024

Gerhard Gnauck

Niemcy

Nowy głos Niemiec z… NRD?
Latem tego roku miałem okazję spędzić trochę czasu we wschodnich Niemczech, głównie w Turyngii i w idyllicznie położonej Jenie. Na chwilę przed moim pobytem, w maju tego roku, pisarka Jenny Erpenbeck, urodzona w 1967 roku i pochodząca z NRD, jako pierwsza osoba z Niemiec otrzymała Międzynarodową Nagrodę Bookera, czyli najważniejszą nagrodę literacką anglojęzycznego świata dla książki przełożonej z innego języka. Erpenbeck otrzymała to wyróżnienie wraz z tłumaczem jej powieści – Michaelem Hofmannem. Nagrodzona powieść – Kairos – to historia miłosna rozgrywającą się we wschodnim Berlinie w latach 1986–1992, kiedy w tle dochodzi do zjednoczenia kraju. Warto podkreślić, że pisarka już w 2015 roku otrzymała za inną książkę ważną nagrodę literacką, Independent Foreign Fiction Prize.

Nagroda za Kairos wywołała szeroką dyskusję. Wielu krytyków w Niemczech było zaskoczonych tegoroczną decyzją. Wyrażano zdziwienie, że Erpenbeck, która podobno ma swoich czytelników od Meksyku po Uzbekistan, jest w pewnym sensie bardziej znana za granicą niż we własnej ojczyźnie. W tygodniku „Die Zeit” jeden z krytyków literackich zadał pytanie, czy fakt, że kilka ważnych niemieckich nagród literackich ominęło piszącą od wielu lat Erpenbeck, ma przyczynę w tym, że wszyscy jurorzy przyznający te nagrody pochodzą z zachodnich Niemiec. Powieść kreśli bowiem obraz zjednoczenia kraju jako dotkliwą stratę – utratę państwa (NRD), utratę „tego, co znane, tego dobrego i tego złego”, jak zadeklarowała w jednym z wywiadów autorka; czyżby ten temat miał być nieatrakcyjny dla „zachodnich” Niemców? Inny autor tego samego hamburskiego tygodnika skrytykował obecną jego zdaniem w Kairosie gloryfikację NRD oraz Związku Sowieckiego. Nie są to zresztą nowe spostrzeżenia: kiedy książka ukazała się przed czterema laty, jeden z recenzentów „Süddeutsche Zeitung” zwrócił uwagę, że brakuje mu uwzględnienia w powieści większości społeczeństwa NRD, która w wyborach w marcu 1990 roku opowiedziała się za zjednoczeniem kraju zgodnie z propozycją kanclerza Helmuta Kohla. Zdecydowana większość krytyków od początku jednak nie podawała w wątpliwość rangi literackiej książki.

Niemcy pozostają od ponad trzydziestu lat zjednoczone, tymczasem w literaturze, czy nawet w duszy, są nadal (a może znowu?) podzielone. Temat ten stał się bardzo aktualny, zwłaszcza po niedawnych wynikach wyborów lokalnych w Turyngii, Saksonii i Brandenburgii.

Sięgnąłem po Kairos z pomocą strony warszawskiego Instytutu Goethego, gdzie można bezpłatnie wypożyczyć książki w postaci cyfrowej, a także czasopisma i dzienniki zza Odry. Byłem ciekaw tej pozycji również z prywatnych powodów. W latach 1986–1992 studiowałem w Berlinie Zachodnim, regularnie odwiedzając znajomych i przyjaciół oraz korzystając z życia teatralnego we wschodniej części miasta. W Turyngii zaś mam bliską rodzinę.

Czytam więc Kairos, powieść osadzoną w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku, mojej niemal rówieśniczki, a w czasach, o których mowa – niemal sąsiadki, oddzielonej ode mnie Murem Berlińskim. Tytuł powieści odwołuje się oczywiście do greckiego terminu oznaczającego odpowiedni moment, czas sprzyjający ważnej decyzji, moment, kiedy Bóg działa w dziejach bezpośrednio. Akcja książki rozgrywa się we wschodnim Berlinie, a prócz tego – we Frankfurcie nad Odrą, w Lipsku, chwilami – w Kolonii i w Moskwie. Główną bohaterką jest Katharina – dziewiętnastoletnia studentka i stażystka w teatrze, której towarzyszy Hans W.: pisarz i radiowiec, człowiek po pięćdziesiątce, żonaty, dzieciaty. Katharina i Hans przeżywają intensywny romans: pierwsze trzy miesiące to wzajemna fascynacja, również w sferze erotycznej, potraktowanej z charakterystyczną dla kultury niemieckiej odwagą: czytamy m.in. o biczowaniu (za jej zgodą!) nagiej Kathariny.

Po trzech miesiącach relacja zaczyna się psuć, całą powieść czyta się zresztą ze znanym skądinąd poczuciem, że historie miłosne rzadko mają happy end. Erpenbeck pisze w sposób żywy i ciekawy, wplata w tekst sentencje czy cytaty z poetów. Dialogi są błyskotliwe, riposty śmigają jak piłeczka pingpongowa. Hans i Katharina cieszą się swoim romansem, młoda kobieta pragnie mieć dziecko. Ba, jeden z epizodów ma miejsce w lecie, gdy Hans z żoną i synem spędza wakacje nad Bałtykiem, podczas gdy o trzy kilometry dalej nieprzypadkowo przebywa Katharina. Kiedy żona i syn ruszają do morza, Hans wsiada na rower i jedzie do młodej kobiety, aby kochać się z nią na wydmach. Tacy byli ludzie w NRD: wyzwoleni seksualnie, a równocześnie trzymający się „tradycyjnych wartości”, za jakie uważali małżeństwo.

W pewnym momencie relacja Kathariny i Hansa zaczyna obojgu przynosić więcej cierpienia niż radości. Komplikacje zaczynają się we Frankfurcie nad Odrą, gdzie kobieta odbywa staż w miejscowym teatrze. Tam zakochuje się w niej pracownik teatru, Vadim („ale nie jest Rosjaninem!” – czytamy) – rówieśnik, któremu raz udaje się do niej zbliżyć, co kobieta opisuje na karteczce. Hans trafia przypadkowo na tę notkę i rodzi się w nim podejrzenie zdrady. – „Trzeba to rozliczyć – mówi Katharinie – wyjaśnić do końca”.

Całą sytuację obraca przeciw kochance. Zamiast „Twoja Katharina” młoda kobieta ma się od tej pory podpisywać „Katharina”; pisarz dyktuje też kochance list pożegnalny do Vadima, a z czasem prowadzi coś w rodzaju przesłuchania! Paradoksalnie, sytuacje te okazują się bardziej brutalne niż wyżej wspomniane igraszki z pejczem…

W rok później, gdy Katharina kończy dwadzieścia jeden lat, para kochanków jest wyczerpana swoją relacją i podwójnym życiem do tego stopnia, że oboje mają myśli samobójcze. Katharina błąka się samotnie po jednym z berlińskich cmentarzy, płacze przy grobach znanych poetów i artystów – oficjalnych idoli NRD, ale nie przynosi jej to ulgi. „Kiedy [Hans] się spotyka z nią w kawiarni, bez przywitania siada koło niej przy stoliku jakby nie istniał czas, jakby nie było odchodzenia ani powracania…, jakby byli zamknięci w labiryncie bez światła, w którym się czasami spotykają, a czasami nie”. Szarpanina trwa dalej. Dochodzi do dwóch nieudanych rozstań, dopiero trzecie będzie tym ostatecznym. O tym jednak za chwilę.

Jeszcze przed ostatecznym rozstaniem Katharina i Hans planują wspólną podróż do Moskwy. W przeddzień podróży mężczyzna pisze swojej kochance, że jego stan psychiczny nie pozwala mu na wyjazd. Następnego dnia zjawia się jednak i ruszają w podróż. Hans zna to miasto, chce pokazać o trzydzieści lat młodszej kochance „swoją Moskwę”. Dla polskiego czytelnika zdumiewające będzie to, że dwoje podróżnych jest pod wrażeniem „przepychu i blasku” sowieckiej metropolii. Rzecz jasna, podróż również nie wystarcza, by uratować ich związek.

Oczywiście wątek romansowy stanowi poniekąd pretekst do przedstawienia panoramy społeczeństwa późnego NRD, szczególnie jego elit intelektualnych i politycznych. Możemy przypuszczać, że pojawia się tu sporo wątków autobiograficznych. Katharina pochodzi z inteligenckiej rodziny, pokolenie jej dziadków walczyło w hiszpańskiej wojnie domowej. Inni członkowie rodziny uciekli przed nazizmem do ZSRR, przy czym trafili tam na koszmarny okres końca lat trzydziestych, po czym wrócili do Berlina (wschodniego) tuż po zakończeniu wojny; wszystkie te zwroty mają swoje odpowiedniki w historii rodzinnej autorki.

A elity NRD w czasie, gdy toczy się akcja powieści? Przemierzamy z postaciami tej książki centrum „ich Berlina”, wschodniej części miasta, to jest Friedrichstraße i Unter den Linden. Trafiamy do restauracji i kawiarni o dźwięcznych nazwach w rodzaju „Ganymed” czy „Arkade”, a także do głośnego Domu Sowieckiej Nauki i Kultury, który istnieje do dziś i mimo kontrowersji działa jako… Rosyjski Dom. Kiedy odwiedziłem to miejsce w czasach podzielonego Berlina, w foyer instytucji stał wielki posąg Lenina (teraz znalazł się tam znacznie mniejszych gabarytów kompozytor Michaił Glinka). Hans opowiada Katharinie o przeszłości, twierdząc np., że Związek Sowiecki chciał przystąpić do NATO, ale Zachód na to nie pozwolił.

Bohaterowie rozmyślają nad hymnami NRD i RFN, przy czym NRD‑owski wydaje im się powabniejszy. Hans ma zdecydowane przekonania. Gdy Katharina w drodze wyjątku otrzymała paszport i sposobi się do odwiedzin RFN, słyszy od niego: „czym jest katedra w Kolonii w porównaniu z piękną cerkwią w Moskwie?”. Podróż do Moskwy jest okazją, by przekonać się o szacunku i podziwie przybyszów dla „narodu sowieckiego” i zmitologizowanych „27 mln sowieckich ofiar” poległych w II wojnie światowej. Bohaterowie krążą wokół Łubianki, której nazwę Erpenbeck błędnie zapisuje jako „lyubyanka”, tak jakby słowo to pochodziło od rosyjskiego „ljubit’”, czyli kochać. A rok 1937, czyli epoka czystek? Hans nie neguje, że do nich doszło, ale analizuje je w kategoriach wydarzeń politycznych i tego, jak można ich było uniknąć; a może nie było można?

Równie szokujący jest obraz schizofrenicznego życia w NRD, gdzie w dzień panuje wzorowa dyscyplina, a wieczorami niemal w każdym domu ogląda się telewizję zachodnioniemiecką. Katharina słucha Queen i Dire Straits, Hans zaś czyta jej wieczorami w łóżku fragmenty dzieł Karola Marksa albo Bertolta Brechta. Równocześnie dowiadujemy się o wschodnioniemieckich kompleksach: podstarzały kochanek Kathariny ubolewa, że świat wie o NRD tyle, że pochodzą stamtąd „parówki eberswaldzkie oraz porcelana miśnieńska”. A przecież NRD i socjalizm to jednoznacznie lepsza opcja niemieckiej państwowości – nawet jeśli, jak dowiadujemy się z książki, Erich Honecker „sprzedał NRD” za kredyty, oddając ją pod zarząd Zachodu.

Gdy wybucha rok 1989, system się rozchwiewa, co pokazują nawet majowe wyniki wyborów samorządowych, podczas których zdemaskowane zostały liczne fałszerstwa władz. Na kilka tygodni przed upadkiem Muru Berlińskiego kraj jest w stanie wrzenia: rozpoczynają się opozycyjne demonstracje, ale odzywają się też obrońcy status quo. Hans podpisuje się pod petycją, która głosi: „Nie pozwolimy na zniszczenie naszego kraju… nie chodzi o reformy, które by zlikwidowały socjalizm, lecz o takie reformy, które uczynią go jeszcze możliwym”. Koło historii toczy się dalej, a nasi bohaterowie wyróżniają się swoim dystansem w obliczu sytuacji, gdy wir historii wciąga coraz większe masy ludzi. Czy doznawali tego samego „wstrętu wobec «owczego pędu»”, którym Aleksander Kwaśniewski tłumaczył swój dystans do „Solidarności” w dniach Karnawału?

Mur Berliński w końcu runął: Katharina trafia do Berlina Zachodniego, odrzuca jednak „pakiet powitalny”, czyli ufundowane przez władze RFN sto marek, jakie czekały na każdego przybysza ze Wschodu. Postrzega je jako „łapówkę” i opisuje z patosem swoje pierwsze kroki w zachodniej części miasta, gdzie czuje się obco. Gorzej na przemiany reaguje żona Hansa Ingrid, która po prostu siedzi i płacze – zupełnie niczym Ludmiła, żona ówczesnego oficera KGB i współpracownika Stasi Władimira Putina, która na opozycyjne demonstracje w NRD i upadek Muru Berlińskiego również reagowała płaczem, bo jej świat się zawalił.

Katharina jest w tym czasie osowiała, nie posuwa się jednak w desperacji tak daleko jak jedna z jej przyjaciółek, która wyskakuje z okna. Bohaterka powieści czuje się po prostu w nowej sytuacji społecznej kompletnie bezradna, pozbawiona celu w życiu i pogrążona w głębokim kryzysie osobistym. Narracja w książce staje się chaotyczna, opisywane są sny i ponure myśli bohaterki. Dochodzi do trzeciego, ostatecznego rozstania z Hansem.

Najbardziej wymowny jest oczywiście epilog. Katharina trafiła w Archiwum Akt Stasi na teczkę Hansa, mającą ponad tysiąc stron. Dowiaduje się, że mężczyzna był „TW” (po niemiecku „IM”, Inoffizieller Mitarbeiter), a swoją działalność rozpoczął, zanim się poznali. Hans działał pod kryptonimem „Galilei” (nie przypadkiem jest to tytuł jednej ze sztuk Bertolta Brechta). Anonimowy oficer Stasi charakteryzuje swojego wieloletniego współpracownika jako „typ artysty, który może być przydatny przy rozpracowywaniu pewnego rodzaju osób płci żeńskiej”.

Główna bohaterka czyta w teczce słowa zapisane przez „Galilei”: „Zakładając, że XXXXXXX [nazwisko w udostępnionych aktach zostało zaczernione – przyp. GG] żywi podejrzenia wobec mojej osoby, byłoby dobrze odeprzeć je, kierując z kolei moje wątpliwości w jej stronę”. Czyżby w tej analizie sformułowane zostały założenia taktyki Hansa wobec Kathariny, zamiar, by oskarżać ją o niewierność, bo jakiś Vadim ją pocałował?

Bohaterka dowie się z akt, że pod koniec lat siedemdziesiątych XX wieku Hans stał się ideologicznie niepewny i „niegodny zaufania” dla Stasi. Lata siedemdziesiąte – to czas, gdy poeta i pieśniarz Wolf Biermann został wygnany z NRD, co doprowadziło do największego skandalu w życiu kulturalnym wschodnioniemieckiego państwa.

Czytałem Kairos z niewypowiedzianym zdumieniem: NRD, kraj niby znajomy, został opisany z niepojętej dla mnie strony. O tym, że Erpenbeck może mieć w swoich diagnozach rację, zdają się świadczyć fakty: triumfy wyborcze skrajnie szowinistycznej AfD oraz Sojuszu Sary Wagenknecht (BSW), zbijających kapitał na niezadowoleniu i na „ostalgii” po NRD.

Ta lektura może być również źródłem smutku. Jeśli stan umysłu Niemców wschodnich był (lub nadal jest) taki jak bohaterów Kairosu, jeśli ich świat zaczyna się na Marksie i kończy na Brechcie, jest to zły prognostyk dla Niemców i dla Europy. Trudno się skądinąd tej sytuacji dziwić: do 1961 roku, do budowy muru, z NRD na Zachód uciekło około trzech milionów ludzi. Później rząd RFN „z przyczyn humanitarnych” wykupywał z zakładów karnych NRD tysiące więźniów politycznych. W konsekwencji ten, kto myślał samodzielnie, bardzo szybko znikał z NRD: nie miały tam szans powstać nawet zalążki społeczeństwa obywatelskiego.

Casus bohaterów Jenny Erpenbeck potwierdza te interpretacje. Sama Erpenbeck w wywiadach wskazuje na „globalny konflikt między elitami i ludźmi pozostającymi na marginesie społeczeństwa”, przypomina, że „za sprawą upadku Muru Berlińskiego wiele osób straciło pracę, całe gałęzie przemysłu zostały zamknięte, a stanowiska kierownicze były konsekwentnie obsadzane przez ludzi z Zachodu”. Zarazem przyrównuje sfrustrowanych byłych obywateli NRD do „zwolenników Trumpa w Stanach Zjednoczonych” i pochyla się ze współczuciem nad ofiarami „zbrodni nazistowskich, dokonanych przede wszystkim w Związku Sowieckim”. I jeszcze jedna jej fascynacja: Kuba. Erpenbeck krytykuje trwającą od lat blokadę gospodarczą wyspy podjętą przez USA i podkreśla, że „Kuba pod względem niektórych praw człowieka jest bardziej zaawansowana niż Zachód”. Są to opinie doprawdy godne pisarza Hansa W.

Gerhard Gnauck był (do 2024) korespondentem gazet „Die Welt” i „Frankfurter Allgemeine Zeitung” na Polskę i Ukrainę. Od września jest pracownikiem Mykola Haievoi Center on Modern History, zespołu badaczy historii najnowszej, stworzonego przez Ukraiński Katolicki Uniwersytet (UCU) we Lwowie oraz Uniwersytet w Monachium (LMU).
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.