Gdy się zbliżały najpiękniejsze święta, Boże Narodzenie, w hali na Koszykowej panował wielki przedświąteczny ruch i harmider. Wszędzie stały choinki dość gustownie przyozdobione watą i anielskim włosiem, świecidełkami, poza tym wabiły wzrok stoiska ze świątecznymi ozdobami, fantazyjnymi bombkami w kształcie muchomorków lub łabędzi, łańcuchami, świeczkami, elektrycznymi lampkami, zimnymi ogniami na Sylwestra. Przed każdym tworzyły się kolejki gapiów i kupujących. Przy innych ciżba, tam „rzucili” szynkę i baleron, gdzie indziej nęciły pomarańcze, kolorowe jabłka, ananasy, suszone śliwki, daktyle, figi, chałwa, cukierki w jaskrawych papierkach, ach, co za smakołyki! Na straganach wisiał oskubany drób oraz – budzące szczególną ciekawość u dzieci – zające z obwiniętymi papierem główkami, kuropatwy, kolorowe bażanty. Co za widoki, co za zapachy!
Kiedyś przypadł mi w udziale rytuał obdzierania tuszy zajęczej ze skóry, skończyło się to urwaniem klamki w drzwiach, za którą zaczepione były tylne skoki. Ale można było zatrzymać na szczęście zajęczą łapkę – jakiś prastary talizman – a później smakować comberki w śmietanie z buraczkami!
A w dziale rybnym królowały solone śledzie w beczkach, a w kadziach pływały żywe karpie. Tam zwłaszcza panował rejwach, słychać było okrzyki kupujących, gdy się ryby rzucały na ladzie. Sprzedawca odważnikiem skracał im życie na prośbę wrażliwszych pań, które nie mogły liczyć w tym względzie na silne męskie ramię. Panowie byli w tym czasie gdzieś na śledziku albo dzielnie walczyli w składzie choinek, żeby wyszarpnąć jakiś w miarę gęsty chojak, zwany też popularnie drapakiem. Choinka sztuczna, czyli upleciona z gałązek, nie liczyła się jako prawdziwe żywe drzewko świąteczne.
Nie był to może zbyt elegancki świat, po zaśnieżonych ulicach nie sunęły sanie ani nie jeździły dorożki jak przed wojną, lecz zatłoczone środki miejskiej komunikacji. Na chodnikach skrzypiał pod butami śnieg albo częściej zalegała brudna śnieżna breja. Wszyscy wokół spieszyli na zakupy albo wracali ze sklepów z wypchanymi siatkami. Ojcowie ciągnęli saneczki z dziećmi. Kobiety zmęczone już i zatroskane, bo czekało je przygotowywanie świąt. Mogły jednak najczęściej liczyć na pomoc członków rodziny. Na podwórkach miały miejsce widowiska w wykonaniu ojców i dzieci trzepiących na śniegu dywany.
Nie zawsze w tych czasach bywało suto, często było skromnie, za to przeżywano te świąteczne dni chyba bardziej autentycznie. Panowała jakaś niewinna dziecięca radość, której ulegali dorośli. Każdy chciał przeżyć te dni w cieple, przy choince, z rodziną i bliskimi, podzielić się opłatkiem, zjeść pieczonego karpia, postnego bigosu, klusek z makiem, posmakować kutii i kisielu z żurawiny. Jak się da, pójść na Pasterkę. Może w tym upartym celebrowaniu świątecznej tradycji było poszukiwanie jakiejś rekompensaty za stracone dzieciństwo, lata poniewierki, głodu i chłodu? Może wtedy głębiej przeżywano biblijną historię wygnania świętej rodziny i narodzin Dzieciątka w zimnej stajni, bo to stało się doświadczeniem bardzo wielu z tamtego pokolenia?
Na mieście jest nieprzyjemnie, chłodno, znowu nie ma śniegu. Zimno połyskują uliczne ozdoby, po sklepach wędrują klienci, największy jednak ruch koncentruje się wokół dzisiejszych świątyń – galerii handlowych. Tam mimo dokuczliwej muzyki, kilku melodii w kółko puszczanych, coś o dzwoneczkach u sań (kto je widział i słyszał?), masowo kupuje się prezenty. Jeśli ktoś nie zdążył zamówić przez internet, nie miał pomysłu na podarunek, musi teraz dokonać niełatwego wyboru. Wśród klientów przeważają młodzi ludzie, chyba mniej odporni na reklamę. Sklepy nęcą wystawionymi towarami, świątecznymi promocjami, które nie muszą oznaczać obniżki cen. Odbywa się kompulsywne kupowanie wszystkiego, prawdziwa orgia, aż do wyczerpania zasobów kart kredytowych. Ludzie kupują naprawdę wszystko. Na szczęście istnieją internetowe platformy, gdzie można się wymienić nietrafionymi prezentami. Do rangi zaś poważnego problemu społecznego, trudnego do zadowalającego rozwiązania, urasta kwestia skróconego dnia pracy handlu w Wigilię.
To już zupełnie inny świat, inne święta. Niewiele pozostało z aury tamtych świąt Bożego Narodzenia, najlepszych, bo przeżywanych jako dziecko. Ale przy wigilijnym stole znowu połamiemy się opłatkiem, złożymy sobie życzenia, pośpiewamy kolędy i może się uda, patrząc spod przymkniętych powiek na kolorową choinkę, pomarzyć o najpiękniejszym dniu roku.
Koniec.