W artykule zatytułowanym Zbigniew Mentzel w krainie marzeń („Twórczość” nr 10/2024) – sążnistej odpowiedzi na moje Marzenie o „wielkiej krytyce” (tamże) – Maciej Urbanowski parokrotnie przyznaje, iż „nie jest do końca pewien”, czy to, co napisałem, zrozumiał. Z niepewnością, którą odczuwał, po omacku doszedł jednak do wniosku, że moje marzenia mają „luźny związek z rzeczywistością, nie tylko literacką”, moja wizja polskiej kultury jest „dość prościutka”, a mój tekst to w ogólności zbiór „insynuacji”, „uszczypnięć” i „oskarżycielskich dygresji”. Cóż – arogancja nie wymaga rozumu. Rozmaitych zafałszowań na mój temat w artykule Urbanowskiego jest tak wiele, że gdybym miał je wszystkie po kolei odkłamywać, byłoby to dla czytelników „Twórczości” czymś w rodzaju popularnej niegdyś gry w pchełki. Wielkodusznie puszczam je więc w niepamięć. Ale bez paru wyjaśnień obejść się nie mogę.
*
Pisałem o „wielkiej krytyce”, zawsze ujmując tę nazwę w cudzysłów, bo wyczuwam w niej naiwną sugestię, że w plejadzie krytyków można przeprowadzić wyraźną granicę, która „wielkich” oddzieli od całej reszty. A jednak wyrażenie „wielki krytyk”, podobnie jak „wielki filozof” czy „wielki pisarz”, nie wychodzi całkiem z użycia, intuicyjnie wyczuwamy jego znaczenie, możemy też powołać się na myślicieli, którzy ową szczególną jakość – „wielkość” – ukazali. Niemiecki filozof Karl Jaspers powiadał, że wielki człowiek jest unedlich deutbar, niewyczerpany w odsłanianiu coraz nowych swoich bogactw. W rzeczy samej wielka osobowość twórcza, a więc i wielki krytyk, pozostaje niewyczerpywalnym źródłem inspiracji. Dodajmy: również inspiracji do sprzeciwu. Nie o narzucanie innym opinii własnych i zmuszanie do ich przyjęcia tu przecież chodzi.
*
Na ogół „wielcy krytycy” przebywają w krainie naszych marzeń, wysoko, skąd łatwo o bolesny upadek na ziemię. Pisałem więc nie tylko o marzeniach, lecz także o rzeczywistości – medialnej oraz ideowo‑politycznej, mając zwłaszcza na uwadze politykę Zjednoczonej Prawicy, której niebezpieczeństw Urbanowski nie dostrzega lub je bagatelizuje. „Czy chcemy, aby politycy byli krytykami literackimi?” – pyta retorycznie. Nie, nie chcemy. Ale tym, co i w jaki sposób politycy publicznie mówią o literaturze (czy szerzej: o kulturze, a więc też o kinie, teatrze albo sztukach plastycznych), krytyk może, a nawet powinien się zajmować. Z oczywistych powodów, chociażby dlatego, że poznawane przez miliony osób kulturalne antypatie i sympatie rządzących mają bezpośredni wpływ na system administrowania dobrami kultury.
*
Ulubione lektury prezydenta – bez mała dwadzieścia lat temu „Rzeczpospolita” ogłosiła mój felieton pod takim tytułem. W przededniu wyborów prezydenckich w Polsce dwóch kandydatów na wysoki urząd zapytano wtedy, jaką książkę czytali w życiu najczęściej. Donald Tusk, który wybory przegrał, bez wahania wymienił Robinsona Crusoe. Powieść z bohaterem, który – przekonany, że rozwój ekonomiczny jest fundamentem pomyślności – krok po kroku ulepsza na bezludnej wyspie swoją gospodarkę, to, zdawałoby się, idealna lektura przyszłej głowy państwa w czasie ustrojowej transformacji. Ale – zauważałem – wyniesiona z dziecięcego pokoju książka o wytrwałym kapitaliście zmienia swoje znaczenie. Wyspę Robinsona podmywają fale zwątpień. Jak pisał Czesław Miłosz, „prostoduszność, drewniany nieco dydaktyzm, odmierzający łokciem, a nie sercem, towar uczuć” straciły z biegiem czasu swoją celność, przestały być budującą prawdą o człowieku. Przestały, bo historia Robinsona opiera się na naiwnym micie przemiany i ucieczki, której formułą jest „zacząć życie na nowo” – w oderwaniu od społeczeństwa i kłębiących się w nim sprzecznych interesów. Lech Kaczyński, zwycięzca tamtych wyborów, wśród książek, do jakich powracał najczęściej, wymienił Trylogię i Przygody Hucka Finna Marka Twaina. Spodobało mi się połączenie tych lektur, bo w obu jest coś bardzo dla nas ważnego – wszechogarniający humor, a więc także poczucie własnej śmieszności. Ale politycy, zwolennicy i wyznawcy Zjednoczonej Prawicy poczucia takiego nie mają. Nasrożony Urbanowski okazuje się jednym z nich.
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]