01/2025

Julia Bukała

NieDoZobaczenia

Jasność. Ciepłe światło migającej żarówki oświetla dwa krzesła i zestaw dwóch szklanek z dzbankiem pełnym wody. Naczynia stoją na stole i czekają na zapowiedzianych gości.

Przed stołem widzimy jego. Chłopak trzyma ręce za plecami i lekko dotyka obrusu rozłożonego na stole. Muska palcami tkaninę, zatapiając w niej własne zdenerwowanie. Ma okulary przeciwsłoneczne, które notorycznie poprawia. Poprawia też koszulę, pod palcami wyczuwa, że materiał po podróży autobusem zdążył się już pomiąć, ciało spocić, a oddech… oddech jest w normie. Wzdycha. Nagle sięga rękami do kieszeni spodni, nerwowo czegoś szukając. Znajduje krem. Zbawienie. Suche dłonie przed takim spotkaniem koniecznie trzeba pokremować. Szybko nakłada krem na ręce, żeby tylko zdążyć. Zdążył. Czeka. Czekanie przerywa mu stukot. Stukot? Chłopak zamiera.

Pojawia się ona. Dziewczyna również jest w okularach przeciwsłonecznych. Trzyma w rękach białą laskę. Wystukuje nią nierówny rytm. Nieśmiały rytm. W pewnym momencie przestaje. Zatrzymuje się. Słucha. Słucha ciszy. Szuka ruchu, oddechu, obecności. Nie znajduje. Rusza więc żwawo przed siebie i niespodziewanie uderza o stół. Szklanki się trzęsą, ale woda się nie wylewa, a dziewczyna swoją uwagę kieruje na rozchodzący się w nodze ból.

– Dlaczego to tutaj stoi? – mamrocze pod nosem, rozmasowując udo. Chłopak dopiero teraz wypuszcza powietrze. Ze strachu zapomina, jak się oddycha. Często mu się to zdarza. Ocknąwszy się, rusza na pomoc wyczekiwanej towarzyszce. Młoda kobieta, słysząc ruch, nieruchomieje, a laskę delikatnie zaczyna kierować za siebie, łudząc się, że została niezauważona. Słyszy zbliżające się kroki i oddech. Gdy oddech się uspokaja, a kroki cichną, bierze wdech. Teraz oddychają oboje. W milczeniu.

– Rafał – chłopak przerywa ciszę, wyciągając dłoń gotową do uścisku.

– Majka – mówi dziewczyna i nie wyciąga ręki.

Po chwili chłopak opuszcza dłoń.

– Usiądziemy? – pyta, próbując odgonić od siebie stres.

– Dobrze.

Rafał delikatnie znajduje łokieć dziewczyny i w skupieniu prowadzi ją do krzesła. Majka, poddając mu się zupełnie, postukuje nerwowo palcami o uda, w drugiej ręce mocno ściskając laskę. Paznokcie wbija sobie w dłoń. Prawie do krwi.

– Denerwujesz się – mówi chłopak bardziej do siebie niż do niej. Dziewczyna odpowiada milczeniem. Majkę wypełnia dyskomfort i wstyd pomieszany ze strachem. Chciałaby uciec, ale brakuje jej odwagi. Siada. Nerwowo poprawia się na krześle, na lewej ręce znajduje pierścionek. Zaczyna się nim kompulsywnie bawić. Zawsze tak robi w stresogennych momentach. Rafał, wyczuwając aurę dziewczyny, zaczyna mówić spokojnym, relaksacyjnym głosem, ukrywając pod nim własne zdenerwowanie: – Wyobraź sobie, że jesteśmy w parku. Weź głęboki oddech. Wczuj się w zapach kwiatów, poczuj zapach ziół, poczuj zapach mokrej trawy albo wręcz przeciwnie, suchej trawy, który jest zupełnie inny. Poczuj zapach świeżego, porannego powietrza…

– Nie musisz tego robić – przerywa mu Majka. Zaskoczony Rafał urywa. – Pewnie zaraz wyjdziesz i nie winię cię za to. To moja wina, że nie powiedziałam ci wcześniej. Nie wiem, co sobie myślałam. Zawsze widzi się we mnie fajną, dzielną osobę, która sobie świetnie radzi… tylko że najpierw jest biała laska, a dopiero potem, gdzieś tam, kobieta.

Rafał blednie. W milczeniu zaczyna szukać jakiejś odpowiedzi, zaprzeczenia, pocieszenia, wsparcia, ale jedyne, co udaje mu się z siebie wydusić, to przeciągłe: – Yyy… ja…

Nie zdąża powiedzieć nic więcej. Majka nie daje mu szansy.

– Jako dziecko nawet się nie zorientowałam, że tracę wzrok. Po prostu pewne rzeczy przestawały dla mnie istnieć. Wieczorem pisałam zadanie domowe w zeszycie, rano w szkole miałam je przeczytać, a zrobionego zadania nie ma. Oczywiście z mojej perspektywy go nie było. Nie rozumiałam, dlaczego inni widzą to, czego ja nie widzę. W domu widzę, w szkole nie.

– Co było przyczyną? – udaje mu się wtrącić.

– Miałam zespół Stargardta. To choroba genetyczna. Nie jest powiedziane, że trzeba stracić wzrok w stu procentach, w różnej skali to się odbywa. I ta utrata wzroku następuje tylko w okresie dojrzewania, potem przestaje. Dokąd dojdzie, tam już stoi. Natomiast w moim przypadku przebieg był bardzo agresywny. Jak miałam czternaście lat, zaczęłam mieć poważne problemy na ulicy. Nie rozróżniałam, gdzie jest droga, a gdzie trawnik. W zimie, kiedy były takie piękne zimy, wszystko było przysypane śniegiem, w samo południe nic nie widziałam. Jedna wielka biel. Do czego oczywiście się nie przyznawałam, chodziłam na pamięć. Nie od razu powiedziałam mamie, że nie widzę, tylko sprawdzałam. Zapalałam światło. Gasiłam. Wmawiałam sobie, że widzę, potem zrozumiałam, że jednak nie. Czasem ręką machałam przed oczami. Robiłam takie triki, żeby upewnić się, że… no… – urywa, czekając na komentarz. Nie otrzymując odpowiedzi, wzdycha. – Dziękuję, że mnie wysłuchałeś. Teraz możesz iść.

Rafał nie rusza się z miejsca.

[…]


[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.