W imię matki i córki, i chóru świętego
Twórczość pisarki i literaturoznawczyni Brygidy Helbig koncentruje się w dużej mierze na polsko‑niemieckiej tematyce migracyjnej, historii, doświadczaniu życia pomiędzy dwiema kulturami, językami. Szczecin i Berlin to dwa światy, o których chętnie pisze i które doskonale zna. W imię matki i córki to fikcja autobiografizowana, eksperyment literacki, kolaż składający się z różnych form, którego akcja toczy się w pandemicznym Berlinie i nie tylko. To zapis relacji między matką a córką, życia między Berlinem a Szczecinem, dojrzałością i wspomnieniami młodości. Justina Helbig, córka pisarki, jest współautorką książki.
Akt pierwszy: Gizela
Główną bohaterką powieści jest ponadpięćdziesięcioletnia Gizela – poetka, literatka pochodząca ze Szczecina, która mieszka na stałe w Berlinie. W imię matki i córki to zapis jej przeżyć, fragmenty pamiętnika, historie, wiersze. Wszystko to ułożone raczej chaotycznie, ale krążące wokół kilku cezur życiowych. Są nimi: powrót dorosłej córki ze studiów doktoranckich do Berlina, pandemia koronawirusa (zwanego przez bohaterkę kowidłem), dobrowolna rezygnacja z pracy, miesięczny pobyt w klinice oraz opieka nad rodzicami w Polsce. Te wydarzenia są kanwą powieści, prowokują do wspomnień. Dużo jednak w tej osobistej opowieści współczesności, komentarzy dotyczących dnia codziennego, tu i teraz.
Gizela patrzy na świat trzeźwo, konkretnie. Młodzieńczy etap marzycielstwa i różowych okularów minął, nastał czas doświadczeń życiowych, dojrzałości. Bohaterka zdaje sobie sprawę, że nie jest już młoda, że musi zadbać o siebie i swoich rodziców. Jej obecne życie pozbawione jest wielkich uniesień. Zamiast balu – lampka wina wieczorem w domu z córką, zamiast wyróżnień akademickich – bezrobocie. Nie ma w tym jednak żadnych pretensji czy postękiwania, raczej pogodzenie się z mijającym czasem, z samą sobą, z własnymi słabościami. Bohaterka często traktuje siebie z przymrużeniem oka. Jak coś ją zdenerwuje, to o tym pisze, ale zdaje sobie od razu sprawę, że nerwy i utyskiwania w niczym nie pomogą. Czyta różne książki i poradniki, słucha podcastów, ogląda filmy i seriale, wspomina młodość, stara się żyć w zgodzie z sobą i światem. Nie jest w stanie zabić muchy, łatwo ją przestraszyć, wtedy niechcący krzyczy. Nawet jeśli się z czymś nie zgadza, to sama próbuje się dostosować. Kiedy jej się to nie udaje, wyjeżdża do kliniki na miesięczną terapię psychosomatyczną. Czy jest bierna? W pewnym sensie tak, ale jest z tym pogodzona, potrzebuje spokoju w chaotycznym świecie.
Każda z wymienionych wyżej cezur życiowych stanowi klucz do zrozumienia siebie i swoich słabości. Gdy córka Gizeli wraca po latach do matki, ta zastanawia się, jak będzie im się znowu żyło pod jednym dachem. Gdy w pandemii koronawirusa trzeba instalować aplikację na telefon i każdemu opowiadać o swoich szczepieniach (życie w Berlinie podczas pandemii to temat sam w sobie na powieść, restrykcje w wielkim mieście paraliżowały życie o wiele dłużej i mocniej niż w Polsce), w Gizeli budzi się bunt i złość, ale jednak poddaje się systemowi. Niedołężność rodziców to czas nie tylko na to, by im pomóc, lecz także, by cieszyć się ostatnimi wspólnymi chwilami. Te zwrotne punkty życiowe stanowią wyraźne części powieści, która może się czasami wydawać nierówna pod względem kompozycyjnym, ale o tym za chwilę.
Dramat
W imię matki i córki przypomina swoją formą dramat, a poczynania bohaterek komentuje chór. Już we wstępie dowiadujemy się, kim są osoby dramatu (Gizela i Selina), oraz poznajemy miejsce i czas akcji (Berlin 2020–2022 i nie tylko). Utwór podzielony jest na kilka części, a na końcu obie bohaterki opuszczają scenę. Faktycznie, niektóre części powieści do złudzenia przypominają scenariusz spektaklu teatralnego lub słuchowiska radiowego. Inne fragmenty mają jednak strukturę dziennika, luźnych zapisków prowadzonych w codziennych sytuacjach, może nawet niekoniecznie z myślą o publikacji. Bohaterka opisuje ponadto szczegółowo swoje sny (chyba nawet za często i zbyt szczegółowo, bo nie wnoszą one niczego nowego do odbioru powieści), które mają być może nadać metafizyczności całemu dramatowi, jednak są czasem nużące. To wszystko sprawia, że powieść ma nierówną konstrukcję, w której proza, liryka, dramat mieszają się ze sobą, ale trudno określić, czy do siebie pasują i tworzą spójną kompozycję, czy jednak następują po sobie bez ładu i składu.
Chór
Pojawienie się chóru i jego rola w powieści jest jednak ciekawym pomysłem. Dodaje lżejszego tonu, oddechu, czasem humoru. Wypowiedzi chóru przypominają komentarze czytelników, obserwatorów, które pojawiają się przecież wszędzie w internecie (nie mylić z hejtem). Na pytanie, dlaczego chór pojawia się w książce i jaką spełnia rolę, Brygida Helbig w naszej prywatnej korespondencji odpowiada: „Chór mówi rzeczy, których bohaterki nie mogłyby i nie chciałyby same wypowiedzieć i narratorka też nie. Jest jakąś wyższą instancją, jak w antycznym dramacie, choć pewnie nowocześniejszą i bardziej wielostronną. Może być głosem sumienia, wyższym ja, głosem Boga/Bogini, głosem społeczeństwa, głosem naszego cienia, po prostu innymi, zwykle zduszonymi głosami w nas. Może być jakąś naszą częścią, jakimś aspektem nas, bo jak wiadomo składamy się z wielu różnych «ja» i nie wszystkie na co dzień dochodzą do głosu. Chór może ostrzegać, może trochę wyśmiewać, prowokować, może wskazywać na jakąś wyższą prawdę… Mój chór ma w sobie chyba sporo poczucia humoru, ironii, ale i ciepła”.
Fikcja autobiografizowana
Brygida Helbig jest pisarką, poetką, literaturoznawczynią, wiele lat była profesorką Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Urodziła się w Szczecinie, studiowała slawistykę i germanistykę, mieszka i pracuje w Berlinie i jest jedną z najbardziej znanych postaci w polskim środowisku akademickim i artystycznym tego miasta. Mieszka w Niemczech od 1983 roku, specjalizuje się w literaturze polskiej, komparatystyce. Swoją rozprawę habilitacyjną Strącona bogini (Ein Mantel aus Sternenstaub), a następnie powieść Inna od siebie (2016, nominowaną do Nagrody Miasta st. Warszawy) poświęciła Marii Komornickiej vel Piotrowi Włastowi. Wiele lat pracowała w Instytucie Slawistyki Uniwersytetu Humboldtów w Berlinie, była też związana m.in. z uniwersytetami w Pradze, w Szczecinie czy z Polsko‑Niemieckim Instytutem Badawczym w Collegium Polonicum w Słubicach. Uwielbia pracę ze student(k)ami, prowadzi także warsztaty pisarstwa, moderuje spotkania autorskie. Jest autorką wielu rozpraw i artykułów naukowych. Pracę badawczą i naukową łączy z literacką. Napisała książki prozatorskie: Anioły i świnie. W Berlinie!, Enerdowce i inne świnie (nominacja do Nagrody Nike w 2012 roku oraz do Nagrody Gryfia), Niebko (nominacja do Nagrody Nike w 2014, Złota Sowa w 2016) i tom poezji Hilfe (2010). W ostatnich latach pełniła funkcję szefowej Biura Polonii w Berlinie, obecnie jest tam doradczynią. Przeciekawie opowiada o literaturze (na przykład w formie podcastów), a od czerwca 2025 roku będzie opisywała przez kilka miesięcy Szczecin w ramach stypendium przyznawanego przez Niemieckie Forum Kultury Europy Środkowej i Wschodniej z Poczdamu dla pisarzy miejskich.
Już w podtytule książki W imię matki i córki autorka zaznacza, że jest to „fikcja autobiografizowana”, a w naszej korespondencji podkreśla rolę własnej córki, która włożyła niemały wkład w powstanie powieści. To ważne, bo znając Brygidę Helbig, trudno oprzeć się wrażeniu, że dużo w nowej książce prawdy, znanych miejsc i ludzi. Jej córka Justina jest współautorką: w powieści zawarte są fragmenty jej wspomnień z dzieciństwa i wczesnej młodości, wiersze, dialogi matki i córki są ważną częścią narracji. Rozmawiałam o tym z pisarką jeszcze przed publikacją książki. Pytałam, czy nie boi się, że będzie utożsamiana z główną bohaterką, a jej córka z Seliną. Brygida Helbig odpowiedziała: „W każdej mojej książce moja biografia poddawana jest przeobrażeniom, każda niby «ja» jest całkiem inna od pozostałych i ma inne życie. To eksperymenty z autobiografią, wypróbowywanie różnych jej wersji, wariantów, także tych, które nie miały miejsca, a mogłyby mieć. […] Tak, trochę się boję, jak zwykle, ale przyzwyczaiłam się do tego, to należy do naszego zawodu… Staram się pisać tak, aby nie zranić osób, którymi się inspirowałam. I najbardziej krytykować samą siebie”. Czuć to w powieści bardzo mocno. Gizela wciąż komentuje własne zachowanie, „przerabia” każde niepowodzenie. Zdaje sobie sprawę z błędów, które popełnia, z wad charakteru. Żałuje, że nie jest asertywna, co doprowadza ją często do problemów i stresujących sytuacji, bo nie potrafi nikomu odmówić pracy i pomocy. Krytykuje siebie niemal bez przerwy, czasem bardziej złośliwie, a kiedy indziej dowcipnie. Z pewnością fikcja autobiografizowana W imię matki i córki pozwala na swobodę artystyczną, choć w tle znajdują się prawdziwe wydarzenia z życia pisarki. Świadczy to o dążeniu do autentyczności, ale i odwadze eksperymentowania oraz skłonności do zabawy pisaniem. Helbig zaczęła tworzyć powieść sama, a potem córka udostępniła jej swoje wiersze, wspomnienia, zapiski i wreszcie zaczęła komentować fragmenty tekstu matki. Te komentarze w większości pozostały w książce i nadały jej nieco figlarnego tonu. Czasem są dowcipne, czasem dopowiadają coś, co przegapiła narratorka, czyli Gizela, a jeszcze kiedy indziej po prostu tworzą formę dialogu matki z córką.
Akt drugi – Selina
Drugą bohaterką, obserwatorką jest córka Gizeli – Selina. Nigdy nie wysuwa się na pierwszy plan, pozostaje w cieniu matki, ale odgrywa bardzo ważną rolę w tym rodzinnym dramacie. Jej powrót ze studiów doktoranckich z Anglii do Berlina jest cezurą w życiu Gizeli i impulsem do próby podsumowania macierzyństwa. Ponadto wraz z tym nieoczekiwanym powrotem pojawiają się pytania. Jak znów mieszkać pod jednym dachem z własnym, dorosłym już dzieckiem? Co poszło nie tak, skoro córka zamiast uzyskać tytuł doktora i zrobić karierę, wraca do matki i nie wie, co ze sobą zrobić? Powrót Seliny do Berlina sprawia, że Gizela czuje się w pewnym sensie odpowiedzialna za niepowodzenia córki, ale jednocześnie nie potrafi jej pomóc czy się nią zaopiekować. To Selina gotuje, dba o dom, namawia do sprzątania. Wspólne wieczory i oglądanie seriali to dla obu kobiet czas wartościowy, ale tak naprawdę każda z nich mieszka w swoim pokoju, sama ze swoim życiem. Są razem: połączone historią rodzinną, wspomnieniami i genami, ale nie ingerują zanadto w swoje decyzje.
Selina za to komentuje (dosłownie) opowieść matki. Czasem są to dopiski dowcipne i ironiczne, a kiedy indziej dość nieprzyjemne. Córka czuwa nad tym, co opowiada czytelnikom matka, trochę ją cenzuruje, uspokaja, czasem prowokuje. Jest duchem, który unosi się nad historią dojrzałej Gizeli, tricksterem, próbującym czasem interweniować, komentować – obojętnie, czy ktoś przejmie się jej zdaniem, czy nie. Selina stanowi jednoosobowy chór, któremu wypada wszystko powiedzieć, nie ponosi żadnych konsekwencji. To złożona, zagadkowa postać. W powieści znajdują się także jej wiersze, wspomnienia z dzieciństwa (autorstwa Justiny Helbig, tłumaczone z angielskiego przez Kasię Cyran i z niemieckiego przez Brygidę Helbig). Z fragmentów jej dziennika oraz pisanych w okresie nastoletnim wierszy wyłania się wrażliwa, nieśmiała i bardzo samodzielna (samotna?) osoba. W dzieciństwie rozdarta między ojcem a matką, nierozumiejąca powodu rozstania rodziców. W szkole szykanowana przez swoje ciemne włosy i turecki wygląd. Wyjazd do Stanów Zjednoczonych, a następnie do Wielkiej Brytanii ukształtował ją, sprawił, że nabrała wiatru w żagle, ale wiatr nagle ustał, a ona stanęła w miejscu. Jej historia w pewnym momencie się urywa, pisane przez nią komentarze stają się coraz rzadsze, ta postać po prostu niknie, schodzi ze sceny. Szkoda, bo pozostawia czytelnika w dużym niedosycie.
To the place I belong
Powieść Brygidy Helbig porusza wiele wątków, jednym z nich, który pojawia się także w jej wcześniejszej twórczości, jest wyjazd z Polski do Niemiec i życie przy granicy dwóch państw, dwóch miast, w dwóch narodowościach, językach, mentalnościach. Pobyt w Szczecinie to rodzina, dzieciństwo, znajome sklepy, kawiarnie. Krótkie, acz częste podróże do Polski, z pauzą na ulubionej stacji benzynowej z drogą kawą, to przekraczanie granicy dwóch światów: tego, w którym jest się samodzielną, odpowiedzialną, „dorosłą”, czyli Berlina, i tego pełnego sentymentów, miłości, dzieciństwa, czyli Szczecina.
Gizela zna Berlin, ma tam przyjaciół, bierze udział w życiu towarzyskim, literackim, ale sama zauważa, że najlepiej się czuje wśród osób o migranckim pochodzeniu. To z nimi, mimo doskonałej znajomości języka niemieckiego, się zaprzyjaźnia i chętnie przebywa. Historia Seliny nie przedstawia niemieckiego społeczeństwa w dobrym świetle. Dziewczynka o tureckiej urodzie jest gorzej traktowana, nie potrafi odnaleźć się wśród rówieśników i nauczycieli. Dopiero zmiana szkoły, a potem wyjazd za granicę pomagają Selinie pozbyć się kompleksów.
Gizela pisze: „Wzruszamy się obie.
To the place I belong. Nie mamy tego.
Nie mamy kraju. Nie mamy domu.
Nie mamy miejsca na ziemi.
Selina: Ty masz, mamo.
Mamy tylko tęsknotę”.
Dojrzałość
W imię matki i córki nie jest powieścią feministyczną, choć obie autorki śmiało poruszają w niej takie tematy, jak rola kobiety w społeczeństwie, rozdarcie między macierzyństwem a karierą naukową, pisarską, w końcu etap kobiecej dojrzałości będącej w popkulturze często tematem tabu. Starzenie się nikogo nie interesuje, nie jest modne. Gizela opowiada o swoim zdrowiu, napadach paniki, wybuchach gorąca, przebiegu koronawirusa. Próbuje analizować stany psychiczne, w których się znajduje, nie udaje, że jest młodsza, że czuje się jakoś wyjątkowo atrakcyjna. Gdzieś w przeszłości znajduje się miłość do byłego partnera Mareiko, wspomnienia związku, tu i teraz są różne dolegliwości zdrowotne i kilogramy, których nie sposób się pozbyć. Ciekawe są refleksje dotyczące macierzyństwa, opisy Seliny, z których jasno wynika, że dziewczynka często zostawała w domu bez opieki, sama sobie przygotowywała posiłki i spędzała czas przed telewizorem. Mama pracowała, spotykała się, zapraszała gości, nie była typem cierpiętnicy siedzącej w domu. Selina jest jednak oparciem dla Gizeli. Zamiłowanie Seliny do psychologii sprawia, że mimo młodego wieku jest świadoma różnych stanów emocjonalnych swoich i swojej matki. Obie wiedzą, jak wyglądało dzieciństwo Seliny, co mogłoby pójść lepiej, a co gorzej. Ich relacja jednak jest silna, pełna zaufania i miłości.
To nie jest żaden koniec
Tytuł To nie jest żaden koniec nosi ostatnia, siódma część powieści. Gizela i Selina kłaniają się publiczności i schodzą ze sceny, po tym jak wzruszyła je świąteczna muzyka. Są ze sobą, matka i córka, różne generacje migrantek, które los zatrzymał na chwilę razem w Berlinie. Jedna z nich uciekła z komunistycznej Polski do Niemiec, druga z Berlina do Stanów Zjednoczonych, a potem do Anglii. Obie jednak wracają do kraju, w którym się urodziły, i balansują między dwoma tożsamościami, językami. Ich opowieść kończy się niczym dobry dramat, a ciąg dalszy dopiero zostanie napisany.