Korespondencja Dąbrowskiej i Kowalskiej to lektura nielekka, niełatwa, a często i nieprzyjemna. Jest to dokument relacji dusznej w obu znaczeniach tego słowa. Relacji rozwijającej się od pierwszego spotkania na przełomie lat 1939 i 1940 w okupowanym przez Sowietów Lwowie, wzajemnego zauroczenia, przyjaźni przeradzającej się w pochłaniającą namiętność zmysłową.
Ton i kierunek tej relacji nadaje Dąbrowska i jej nienasycona potrzeba (czy też żądza) uwagi, miłości, stania się dla partnerki centrum wszechświata. Jeszcze kiedy obie zwracają się do siebie per „pani”, Dąbrowska każdy brak zapewnień o miłości i tęsknocie, czy nawet nie dość mocną egzaltację w nagłówkach i pozdrowieniach, interpretuje jako zdradę, nielojalność lub niedopuszczalną obojętność czy egocentryzm korespondentki i surowo karze ją opisami własnego bólu i cierpienia, groźbami popadnięcia w chorobę, szaleństwo, pijaństwo. Nabytą w czasach przedwojennego pisarskiego powodzenia sprawność w posługiwaniu się moralizującą frazeologią wyzyskuje teraz w celach perswazyjnych, dla skupienia na sobie całej uwagi Kowalskiej i skłonienia jej do pisania kolejnych listów przepełnionych odpowiednio wzniosłymi zapewnieniami o miłości i tęsknocie:
Szybko zresztą i Kowalska podejmie poetykę emocjonalno‑moralnego pobudzenia i skrajnej egzaltacji, przyswoi sobie zwyczaj pamiętania i przytaczania w odpowiednim momencie buchalterskiego rachunku doznanych krzywd i poniesionych ofiar. Czytelnik tej korespondencji zapewne niejednokrotnie będzie się zastanawiał, czy to dobrze, że dowiedział się aż tak wiele o relacji obu pisarek, o ich indywidualnych charakterach i życiu emocjonalnym, i w ogóle o tym, jakie kształty może przybrać więź między dwiema osobami.
W żadnym razie nie chcę tu sugerować, że krzyk wzajemnego uczuciowego szantażu, narzucona przez Dąbrowską (i wygrana przez nią bezapelacyjnie) walka o przewagę w relacji i podejmowane przez Kowalską, a z góry skazane na porażkę, próby ocalenia autonomicznej przestrzeni to jedyne czy też dominujące tonacje tej korespondencji. Nie, one są jedynie najdonośniejsze i sprawiają, że czytelnik zmuszony jest do natężenia uważności dla usłyszenia i wyplątania z tego gąszczu delikatnych szeptów liryzmu, czułości, przywiązania: „Każdy znak widomy Twojego istnienia, bytności, np. sfałdowany dywan przy fotelu, zanim zostanie przeze mnie wyciągnięty i wyrównany, wywołuje u mnie uśmiech radości. Wyszłaś do ciemnych sieni, zatrzasnęły się drzwi od Twojego mieszkania, a kiedy wracam do mojego pokoju, widzę, że naprawdę byłaś”. A Dąbrowska innym razem: „Tak przywykłam już dzielić z Tobą każdy drobiazg dnia powszedniego, że kiedy zabieram się do listu, chciałabym Ci opisywać wszystko, wszyściutenieczko […]”.
Zaskakująco rzadko, w pojedynczych zdaniach, słowach, aluzjach, spod kotłowaniny wzajemnych uczuć wyziera z tych listów groza wydarzeń wojennych. „Przyjechał pociąg z Wołynia: polskie dzieci z odrąbanymi rękami. Tu hałasy niemal warszawskie i duże zaniepokojenie z powodu słoneczka” – pisze we wrześniu 1943 roku ze Lwowa Kowalska. Dosadne i dosłowne przypomnienie rzezi wołyńskiej sąsiaduje tu z aluzyjnym nazwaniem mordu na lwowskich Żydach (którego ofiarą padła między innymi przyjaciółka i erotyczna fascynacja obu pisarek Stanisława Blumenfeldowa) i likwidacji warszawskiego getta oraz nawiązaniem do niemieckich porażek na frontach przez wspomnienie popularnego na polskich ulicach hasła „Im słoneczko wyżej, tym Sikorski (Sosnkowski) bliżej”. Oczywiście ta oszczędność w relacjonowaniu aktualnych wydarzeń i stosowanie mowy ezopowej (znakomicie rozszyfrowywanej w bardzo ułatwiających lekturę przypisach przez Sylwię Chwedorczuk) wynikały z tego, że autorki listów brały pod uwagę okupacyjną kontrolę korespondencji. Jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że także starały się oszczędzać sobie wzmianek o dziejowym szaleństwie rozgrywającym się za oknami ich mieszkań, i że potrzeba ucieczki przed okropieństwem okupacyjnej rzeczywistości była jednym z czynników mających wpływ na rosnącą temperaturę uczuć wzajemnych. Zauważa to Kowalska, chyba bardziej zdolna i skłonna do spojrzenia z dystansu na samą siebie i własne uczucia:
Znakomicie zostały tu oddane usilne starania o utrzymanie w wojennej i powojennej nędzy przynajmniej namiastki cywilizacyjnych standardów, do których obie pisarki i ich partnerzy przywykli w lepszych czasach: ogrzania mieszkania i kąpieli w ciepłej wodzie, herbaty wypitej z filiżanek i cytryny do niej, słuchania muzyki, czytania i pisania książek, rozmów nie tylko o ruchach frontów, lecz także o literaturze sprzed stuleci i tysiącleci.
W kolejnych listach rozmawiają ze sobą dwie wybitne prozaiczki, znakomite obserwatorki codzienności, życia, ludzi. Opowiadają sobie nawzajem świat stworzony z materii i taki, w którym duch właśnie z tej materii wyrasta. Wspaniale bywa tutaj opisywana codzienna krzątanina, zabiegi obu korespondentek o pozostanie na powierzchni życia, utrzymanie w wojennej nędzy siebie, najbliższych, a także dalszych bliźnich – przygarnianych do domów rozbitków z wojennej zawieruchy. Dąbrowska, autorka chyba najwspanialszej w naszym języku apologii codziennego życia, Nocy i dni, ma fantastyczny dar dokumentowania wszelkich niepozorności, ale i Kowalska, świetna, nie wiedzieć czemu dziś już niepamiętana nowelistka, wcale jej nie ustępuje. Z ich listów czytelnik nie tylko dowie się tego, co obie korespondentki zjadły na śniadanie czy podwieczorek, kiedy zasadziły pomidory i kiedy te zaczęły owocować, jak przebiegała podróż w przedziale pociągu czy na pace ciężarówki, co śpiewały dzieci na podwórku, lecz także zupełnie zmysłowo będzie w tych wydarzeniach uczestniczył. Listy obu korespondentek pełne są też znakomitych portretów postaci przewijających się przez ich życie, często rozwijających się w autonomiczne nowele czy opowiadania. Obie pisarki są ciekawe ludzi: nie tylko bliskich, wypełniających znaczną część ich życia, nie tylko ważnych postaci polityki i kultury, lecz także pojawiających się w zasięgu ich wzroku tylko na chwilę przypadkowych przechodniów. Dlatego korespondencję tę czyta się jak powieść gęstą od wydarzeń i postaci pierwszo‑, drugo‑, trzecioplanowych, epizodycznych.
Z listów obu pisarek wyłania się obraz relacji dwóch osób, które z jednej strony rozpaczliwie walczą ze sobą o dominację, zawłaszczenie, wręcz zniewolenie, z drugiej zaś wypełniają swoje życie wzajemną troską, czułością, uwagą, inspirują siebie nawzajem do jak najpełniejszego przeżywania życia i świata, obdarzają pięknem, którego nikt i nic nie byłoby w stanie zastąpić. Czytelnik pierwszego tomu ich korespondencji, po należnym mu dłuższym odpoczynku, niewątpliwie bacznie będzie wyczekiwać tomów następnych.