9/2025

Karolina Górnicka

Pilnowanie wilgoci

Niewiele jest we współczesnej poezji postaci tak znanych i tak nagradzanych jak Małgorzata Lebda. Poetka i prozaiczka zdecydowanie zawładnęła częścią współczesnej sceny literackiej w Polsce, umiejscawiając się w zyskującej na popularności niszy ekopoetyki, której w obszarze akademickiej teorii odpowiada nie mniej popularna ekokrytyka. Szczególnie upodobała sobie tematykę wodną, co znajduje odzwierciedlenie zarówno w jej poezji, jak i w szeroko komentowanym przez media projekcie Czytanie Wody, w ramach którego biegła od źródła do ujścia Wisły przez 28 dni. Lebda prędko stała się literacką personą, trafiając znakomicie w gusta czytelnicze i wykształcając własny dyskurs ekologiczny, w ramach którego rośliny, zwierzęta, rzeki, krajobrazy, a nawet pojęcia abstrakcyjne są nie tylko animizowane, lecz także zyskują cechy ludzkie – wypowiadają się, płaczą, mają różne osobowości, są zdolne do autorefleksji.

Najnowszy tom Lebdy Dunaj. Chyłe pola stanowi kontynuację tego rodzaju narracji skupionej na antropomorfizowaniu elementów przyrody: głównym bohaterem, właściwie leitmotivem tomu, jest pies Dunaj. Czytelnik ma okazję śledzić rozpisany na 58 wierszy schyłek jego życia, opłakiwany przez przyrodę, podmiotkę i w zamyśle – czytelnika. Pierwszy tekst operuje na prostym wyliczeniu, mającym obrazować stopień wysuszenia krajobrazu, roślin oraz pragnienia zwierząt. I choć temat sam w sobie z pewnością ma poetycki potencjał – obserwowanie zarówno destrukcyjnych zmian środowiska, jak i ludzkich reakcji na nie może być podwaliną interesujących rozpoznań, źródłem niepokojących, wyjątkowych obrazów – prędko się okazuje, że nie zostaje on wykorzystany. Wiersz ten można podsumować słowami „jest sucho, deszcz jest potrzebny”, co samo w sobie jest truizmem, w dodatku podanym czytelnikowi w łopatologiczny sposób: „[…] Ziemia pije. Stary jesion pije. / Mchy piją. Pokrzywy piją. Dziewięćsił pije. / Na progu domu rośnie ropucha szara. / Ciało wystawia na deszcz”. W samej prostocie nie ma nic złego, pod warunkiem że stoi za nią innego rodzaju trudność uzasadniająca wykorzystanie formy wiersza – w przeciwnym przypadku tekst staje się podzieloną na wersy notą o pogodzie.

Już w kolejnym utworze pojawia się postać psa Dunaja, którego los porównany zostaje do drogi krzyżowej. Biblijna analogia oraz idący za nią nieznośnie patetyczny styl wypowiedzi sprawiają jednak, że zamiast zamierzonego współczucia, empatii, w czytelniku może wzbudzić sprzeciw. Zestawienie odchodzenia psa z cierpieniem niesienia krzyża („Dunaj upada po raz pierwszy”) czy wręcz apokalipsą („Trzęsie się Ziemia”) jest nie tyle religijną kontrowersją, ile najprostszym sposobem szokowania, wzbudzania skrajnych uczuć. Manipulacja emocjonalna staje się wyjątkowo drażniąca, gdy na przestrzeni całego tomu mamy do czynienia z kilkukrotnym powtórzeniem tej figury (Dunaj upada co najmniej pięć razy, zanim upadnie po raz ostatni). Powtarzanie tego samego zabiegu tak wiele razy, porównywanie psa do dzieła sztuki, Jezusa leżącego w żłobie czy niosącego krzyż, rytmu jego serca do cyklu Ziemi, krwi do źródła zbawienia czy dobra, ciała do morza sprawia, że agonia psa staje się groteskowa. Porównania te są jednowymiarowe, jednoznaczne i redundantne. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę choćby na fragmenty „Ciało ma płynne, przypomina w tym Bałtyk, przelewa / mi się przez dłonie”, „Serce Dunaja jest wielkie, ogromne, nie mieści się / w klatce piersiowej, uciska płuca. Na rentgenie / przypomina dzieło sztuki. Jest nim”, „Krew Dunaja […] – i wy przeciwko nam – wy, okrutnicy, wy, kulawi / czterej jeźdźcy apokalipsy, wy, skurwy, wy”.

Najbardziej dojmującym przykładem ostatecznej patetyczności i fetyszyzacji śmierci psa jest jednak wiersz nr 52:

Już po wszystkim – mówi młody weterynarz

  w Starym Sączu.

Ucichło serce Dunaja. Ten, w którym

  mam kochanie, zabiera

dłoń z kochanego.

Lulajże, Dunaju, biały karle, lilio,

  zwycięzco złości świata,

wzorze z Sèvres, odnajdujący rzeczy

  zgubione, najmilszy,

wierny, mądry, pogromco tych, co 

  na kładach, i tych,

co z kijami w dłoniach.


Wiersz stanowi zapis wizyty weterynaryjnej, podczas której dochodzi do uśpienia Dunaja, ale poetycki obraz zdaje się zlepkiem patetycznych formuł i biblijnych odniesień. „Ten, w którym mam kochanie” nawiązuje do nowotestamentowej sceny chrztu Jezusa przez Jana Chrzciciela w rzece Jordan („A głos z nieba mówił: «Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie»”), będącej oczyszczeniem z doczesnych grzechów, symbolem nowego życia. Ręka weterynarza jest ręką Jana Chrzciciela, dzięki której możliwe jest odrodzenie się, a „rzeczne” imię Dunaja zwielokrotnia poziom metaforyczności tekstu (chrzest w Dunaju). Ponowne narodziny uśpionego psa podkreśla również nawiązanie do kolędy Lulajże, Jezuniu („Lulajże, Dunaju”) – odrodzenie Dunaja, którego mogłyby kołysać rzeczne fale, przywołuje obraz nowonarodzonego Jezusa leżącego w żłobie, kołysanego przez Maryję.

Nietrudno zorientować się na przykładzie tomu Dunaj. Chyłe pola, że nadawanie podniosłego charakteru wszystkiemu, od kijanek, przez psa, aż po pola, rzeki, deszcz, skutkuje odwrotnym niż zamierzony efektem – znużenia, bylejakości. Proste i zrozumiałe opisy przyrody, nierzadko okraszone patetycznymi epitetami i metaforami, nadają tym wierszom aforystyczny charakter, przez co przypominają one raczej zbiór sentencji. Poetyckość utworów Lebdy można określić jako konwencjonalną – operuje podstawowymi środkami retorycznymi, zrozumiałymi metaforami i wersyfikacją. Nietrudno się jednak zorientować, że pozbawienie tekstów wersyfikacji nie zmieniłoby ich znaczenia ani nie wpłynęło znacząco na ich odbiór – zdaje się więc, że wersyfikacja to arbitralna decyzja autorki, niepowiązana nierozłącznie z treścią utworu:

Halny przeczesuje sierści zwierząt. Kaczka

piżmowa u sąsiada rozkłada skrzydła, rzuca

cień na Grań. Kogut pieje, nakrywa to oko

i tamto oko migotką.

Idzie na zimnicę, na tęskno.


Na przestrzeni całej książki natknąć się można na peryfrazy, które w bardziej zawiły i obudowany słowami sposób opisują proste czynności, zjawiska, krajobrazy. To znana strategia poetycka Lebdy – udziwnianie, wyjaskrawianie i patetyzowanie mają podkreślić wyjątkowość, niezwykłość opisywanych zjawisk, wydarzeń, jednak przeładowanie nimi tekstu przynosi efekt odwrotny do zamierzonego. Następujące po sobie wydarzenia, ciągi myślowe czy logiczne sprawiają wrażenie luźnych spostrzeżeń o pamiętnikowym charakterze, które autorka okrasza środkami stylistycznymi czy zabiegami mającymi wywołać współczucie. Szafuje wielkimi słowami i konstruuje przepełnione smutkiem obrazy umierającej natury, próbując zamaskować czający się za tymi wybiegami prosty przekaz.

Żałoba spowodowana odejściem Dunaja oraz wcześniejsze cierpienie i przeżywanie jego stanu współistnieje i przenika się na przestrzeni tomu z inną żałobą – po bracie. Zrównanie istnień psa oraz człowieka z pewnością miało zaskakiwać w trakcie lektury i wyrażać ekokrytyczny namysł Lebdy nad światem, jednak przez swoją jednowymiarowość i oczywistość zdaje się jedynie wykalkulowanym zabiegiem, niewzbudzającym ani oburzenia, ani współczucia. Łatwo dostrzec, że to w uczucia czytelnika celowała autorka, a wszystkie zabiegi, by je wzbudzić, były niezwykle przewidywalne i nietrudne do zdemaskowania. Książka zdaje się napisana w taki sposób, by trafić w gusta konkretnego czytelnika, który co do zasady zgadza się z przedstawionymi w niej poglądami, odnajduje siebie w podejściu do natury, zwierząt, przeżywania emocji. Tom Lebdy nie wywołuje dyskusji, nie rzuca nowego światła na poruszane w nim tematy – jest raczej konstatacją. Potrzebujemy chronić i doceniać środowisko naturalne; odejście psa jest równie bolesne, co odejście brata. Okazuje się więc, że Dunaj. Chyłe pola nie jest głosem w dyskusji, nie opowiada się za żadną ideologią – ponieważ napisany jest w taki sposób, by utwierdzić czytelnika w tym, w co ten już wierzy.

Podmiotka wyznaje: „odtąd pilnuję tej wilgoci” i bacznie śledzi wszystkie opady deszczu, sadzawki, rzeki oraz morza, przypisując im omnipotencję. Wilgoci pilnuje też Lebda – co jakiś czas sprawdza, czy oczy czytelnika są już dostatecznie mokre, czy przedstawiony obraz jest wystarczająco wzruszający, a jeśli nie – podaje na tacy kolejny powód do płaczu. Wyrazistymi przykładami tej strategii są fragmenty opisu agonii Dunaja, opłakiwanego nawet przez Ziemię, które Lebda przeplata z momentami przeżywania utraty brata, którego widmo nieustannie towarzyszy podmiotce. Wrażenie wzmacniają wizje rozprutego, ciepłego brzucha matki natury dającego schronienie, skontrastowane z chłodem trumny.

Tego typu przykłady skrajnego obnażenia emocjonalnego można znaleźć w całym tomie, lecz na uwagę zasługuje szczególnie wiersz 34:

Kolendra, dużo świeżej kolendry, rwać tak,

żeby dłonie – mój brat leży w ciemnej trumnie,

w ciemnym grobie, zimnym grobie, zimnej trumnie,

usta ma białe czy sine? – pachniały, do tego szczypior,

wywar warzę od wczoraj: marchew, por, opalana

nad żywym ogniem cebula, pietruszka, czosnek

  – mój brat

leży w ciemnej trumnie, w ciemnym grobie,

  zimnym grobie,

zimnej trumnie, usta ma białe czy sine? […]


Codzienne czynności, takie jak gotowanie, przerywane są kompulsywnymi myślami o zmarłym bracie, o tym, jak wygląda w trumnie, co sugeruje, że utwór ten jest swoistym przepisem na przejście żałoby, a jednocześnie zapisem uczuć, przeżyć, sposobów radzenia sobie ze śmiercią w wykonaniu podmiotki. Być może wartością samą w sobie jest terapeutyczny charakter tego rodzaju praktyki, natomiast w tekście trudno znaleźć cokolwiek poza oczywistą prawdą, że śmierć bliskich jest trudna, a myśl o niej może nam towarzyszyć nawet przy gotowaniu. I to właśnie pustka czająca się za formą wiersza, za ogólnikami, najbardziej doskwiera wierszom z tomu Dunaj. Chyłe pola. Nie ma konieczności podawania niczego w wątpliwość, nie ma przymusu refleksji, nie ma nawet pola na niezgodę czy bunt. To zgrabnie zapakowane sentencje, niezbyt skomplikowane i powierzchowne, trafiające w gusta zmartwionych losem przyrody (ale nie za bardzo), świadomych społecznie (ale nie do końca) czytelników o liberalnych poglądach.

Wyczuwalny żałobny ton wypowiedzi wynika nie tylko z osobistych strat (zwierzęcia czy brata), lecz także z utraty globalnej, społecznej: przyrody, czystej planety, nieprzekształconych przez człowieka krajobrazów. I po raz kolejny trudno dostrzec w wierszach cokolwiek poza ogólnym namysłem nad zachodzącymi w naturze zmianami i niepokojem z nimi związanym: „[…] szukam pocieszenia w tobie, krajobrazie / matko. // Zasnąć w tobie, głęboko: na polu za stodołami, / obok sadzawki, tam, w ziemi zrytej przez dziki”, „I jest tu pustka w tobie, krajobrazie matko, / ale i piękno […] / I jest tu pustka w tobie, krajobrazie matko, / ale i obfitość”, „Kiedyś – i na zawsze – chciałabym, krajobrazie matko, położyć / w tobie ciało, tam, blisko zachodniej granicy lasu, tam, gdzie masz / wgłębienie, dokładnie takie, jakie pamiętam z talii matki”. Trudno nawet doszukiwać się w określeniach „matka natura” czy „krajobraz matka” metaforyczności, są one bowiem na tyle utartymi, rozpowszechnionymi połączeniami wyrazowymi, że nie odsyłają do niczego poza nimi samymi. Podobnie jak pies Dunaj, którego bezwładne ciało przelewa się przez ręce podmiotki zupełnie jak rzeka o takiej samej nazwie.

Semantyczna łączliwość tomu jest zatem na najwyższym poziomie: słowa kleją się do siebie, krajobrazy są spójne, wizja świata żałobno‑melancholijna, jednak za tym wszystkim nie stoi zbyt wiele. Dunajowe uniwersum, choć jednorodne, powstało z kartonu, a pojawiające się w nim rekwizyty są pomalowane wyłącznie z przodu. Każde spojrzenie za kulisy konstrukcji grozi rozczarowaniem.

Małgorzata Lebda: Dunaj. Chyłe pola.
Wydawnictwo Warstwy,
Wrocław 2025, s. 68.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.