9/2025

Weronika Pastwa

Problem ze znikaniem

Pierwsze zniknięcie ma miejsce już na okładce. Jak zauważyła Agata Puwalska w rozmowie towarzyszącej premierze Eksperymentu ze znikaniem, na skrzydełkach okładki książki brakuje noty biograficznej Zofii Skrzypulec. Autorka nie jest jednak zupełnie anonimowa, publikowała już wcześniej wiersze oraz teksty prozatorskie. We wspomnianej rozmowie mówi także o swoim doświadczeniu z tworzeniem tekstów na scenę. Eksperyment… to zbiór nieopublikowanych do tej pory, pisanych na przestrzeni lat utworów nie tylko prozatorskich, lecz także dramatycznych, momentami eseistycznych, jak chociażby Pipi go home.

Główną osią książki jest namysł nad znikaniem jako pewną formą (nie)obecności. To on sprawia, że poszczególne teksty „się kleją”, o czym mowa w motcie z Sary Ahmed. Tytułowy eksperyment polega na prześledzeniu różnych sytuacji oraz postawieniu pytania, co to znaczy, że się znika, dokąd się idzie, gdy się znika, w jakich okolicznościach możliwe jest znikanie. Każdy tekst w jakiś sposób odnosi się do tego nadrzędnego tematu. Skrzypulec „znika” swoje bohaterki i swoich bohaterów, stawiając ich w różnych sytuacjach i używając do tego wielu technik narracyjnych. Już sama ta różnorodność sprawia, że narzuca mi się pytanie, do którego powrócę w późniejszych partiach recenzji: czy wszystkie formy znikania są wobec siebie równoważne i czy są one wystarczająco mocnym klejem, aby nazwać ten projekt spójnym i udanym?

Dwa najciekawsze opowiadania w tej książce to Znowu znowu oraz Kserozocha. Oba dotyczą pracy. Pierwsze zaczyna się od opisu restauracji, w której narratorka jest zatrudniona, oraz scharakteryzowania pewnych przyjętych tam rytuałów. Z tej części nie dowiadujemy się właściwie niczego o osobie mówiącej – bohaterem jest tutaj miejsce pracy. Następne parę stron przynosi portret narratorki, bo dopiero „po godzinach” pojawia się ona w świecie. W tej najdłuższej i najbardziej rozbudowanej części mówi o tym, co czyta w wolnym czasie (Sarę Ahmed, Joan Didion), dzieli się swoimi skojarzeniami i przemyśleniami związanymi z tekstami, wspomina, zapisuje sytuacje, które zaobserwowała, siedząc na ławce pod kioskiem. Jej życie dzieje się po pracy i tylko wtedy jest poruszającą się po świecie, aktywną podmiotką. Opowiadanie spina rama: właściwa akcja zaczyna się od skończenia zmiany i kończy na rozpoczęciu kolejnej następnego dnia. W ostatnim akapicie narratorka wyraziście puentuje: „Praca w «znowu znowu» pozwala mi na życie, to znaczy na opłacanie wydatków codzienności. Nie lubię kosztów, kojarzą mi się z zależnością i stratą” (s. 11). Bohaterka może istnieć, może się pojawiać tylko dlatego, że pracuje. Podczas tej pracy jest jednak zmuszona na osiem godzin zniknąć. Stąd bierze się u niej poczucie zależności i straty. Choć Skrzypulec nie pokazuje w tym opowiadaniu relacji klasowych, które warunkują sytuację osoby mówiącej, sprawnie uchwytuje marksowską alienację. Znikanie w czasie godzin pracy przypomina rozwiązanie zastosowane w serialu Severance, w którym wszyscy pracownicy firmy Lumon Industries poddani zostają procedurze „rozdzielenia”. Sprawia ona, że wchodząc do biura, zapominają, kim są w czasie wolnym, i odwrotnie – po wyjściu z budynku nie pamiętają niczego, co się w nim działo.

Motyw alienacji powraca także w opowiadaniu Kserozocha. Tym razem podmiotka jest zatrudniona w punkcie ksero, a niemal cały tekst jest opisem jednego dnia pracy. Zaczyna się od niespodziewanego wydarzenia – do punktu przychodzi pisarz, który chce wydrukować swoją, liczącą dziewięć tomów i tysiące stron, powieść. Zamówienie to rozbija dotychczasowy porządek pracy. Narratorka z ulgą stwierdza, że na czas wykonywania tak dużego projektu będzie mogła zamknąć się na innych klientów, z którymi interakcje były często niezręczne. Mało tego, mówi też: „Może ułożę sobie życie. Wymodeluję je na nowo. Zacznę na przykład lepiej jeść. Pójdę na siłownię” (s. 18). Chwilę później pojawia się jednak strach: co, jeśli przez zajmowanie się tylko jednym zamówieniem praca w punkcie ksero stanie się niemożliwie nudna? „Dlatego obawiam się najnowszego. Co, jeśli stracę motywację? Gdy próbuję sobie wyobrazić przyszłość z nim, jako spawem czasu, widzę wielką monotonię. Bo czy potrzebuję lepiej jeść? Lubię to, co jem” (s. 19). Niestety jej obawa okazuje się uzasadniona – gdy tylko włącza maszynę, zaczyna się niemożliwie nudzić. Opisuje wtedy dokładnie przestrzeń, w której się znajduje, zaczyna wyliczać wszystkie okna i ściany, wykonuje na nich różne działania matematyczne. Na pewnym etapie tego skrupulatnego i szczegółowego opisu pomieszczenia dochodzi do momentu, w którym wyznacza bardzo wyraźną granicę między swoim miejscem pracy a światem zewnętrznym:

Czy obawiam się tego, co może być za oknem? Nie wiem, czy dobrze zrozumiałam pytanie, chodzi ci o to, czy zastanawiam się nad tym, co jest poza pomieszczeniem ksera? Mhm, myślę, że ten świat nie jest bezwzględnie zaskakujący na poziomie poznawczym. I nie gloryfikuję tutaj powierzchni ksera. Wcale nie uważam jej za ciekawą, ale mam tu różne sprzęty, bzdety. […] Poza tym lubię słuchać, jak na zewnątrz mówią, krzyczą, w mojej pozycji odległości są naturalne. (s. 23)


Okazuje się, że podczas pracy narratorka znika ze świata zewnętrznego i istnieje tylko w przestrzeni punktu ksero. Całą swoją uwagę przekierowuje na pomieszczenie, w którym spędza większość dnia, tak że od pewnego momentu to ono staje się bohaterem opowiadania. Jedyne, co w tej sytuacji pozostaje pracowniczce, to próbować jakoś oswoić tę przestrzeń, uznać ją za własną. Dlatego nieustannie mówi o pomieszczeniu, eksponując zaimek dzierżawczy: „Mam sześć okien i cztery ściany…”, „Moje drugie i trzecie okno…”, „Moje ksero to kruche miejsce…”, „To moja przestrzeń. Ksero. Całkiem przyjemna”. W końcowej części opowiadania narratorka zaznacza, że dni spędzone w punkcie ksero buduje z wymyślonych przez siebie, dopełniających się scenariuszy – jak na przykład ten, w którym „dzień po zamówieniu na powieść, przyszedł mężczyzna z plakatem «PISARSTWO – SZCZYNA»” (s. 24). Aby poradzić sobie z odcięciem od zewnętrznego świata, musi wytworzyć jakąś własną rzeczywistość, która czasami wraca do niej nawet po godzinach pracy, w snach: „Śni mi się jakaś kobieta, nigdy do końca jej nie pamiętam. W każdym razie klientka ksera”; „Miałam ostatnio sen, że zakładam kaptur. […] Założyłam kaptur, po czym znalazłam się w kserze” (s. 22).

Znikanie ciekawie rozgrywa Skrzypulec także w bardzo dobrych tekstach dramatycznych, w którym to gatunku widać spore doświadczenie autorki. Chodzi mi przede wszystkim o Marta mówiAkwarium. Oba są, jak sądzę, próbą uchwycenia ogólnego obrazu rzeczywistości późnego kapitalizmu. Zadanie bardzo karkołomne, wydaje się, że wręcz niemożliwe do zrealizowania w tak krótkich utworach. A jednak Skrzypulec udaje się z tego wybrnąć, przede wszystkim dzięki wyborowi formy dramatycznej. Pierwszy z tych tekstów to audycja radiowa. Jego tytuł nawiązuje do kreskówki dla dzieci Marta mówi, w której pies o imieniu Marta umiał mówić, ponieważ jadł literkową zupę. Marta w Eksperymencie… nie jest co prawda psem, ale możliwość mówienia jest dla niej bardzo ważna. Podczas całej audycji „wdzwania” się do studia pięć razy, będąc za każdym razem na innym etapie życia: na początku ma pięć miesięcy, potem pięć lat, następnie wchodzi w dorosłość, ma dziecko, jest starszą kobietą. To czyni z niej główną bohaterkę tego tekstu. Dojrzewanie bohaterki jest w pewnym sensie opowieścią o rozczarowaniu, o czym mówi Marta3:

Halo? Z mojej strony samopoczuciowy coming out. Nie chodzi mi o żaden konkretny rozpad relacji, bardziej o rozpad związku ze światem, którego afiszem są te ludzkie niteczki. I nie wyobrażam sobie, albo inaczej, wyobrażam sobie „życie bez”, ale jak to robię, jest mi smutno. Ludzie krępują się małymi odejściami od ich własnych wyobrażonych norm na jakiś temat. Jak to uspokoić? Pytanie, czy robiąc sobie krzywdę, nie robią jej nikomu innemu. A co, jeśli robią ją komuś innemu? A co, jeśli nie wiedzą, że robią ją sobie? (s. 50)


Cytat ten jest także podsumowaniem całej reszty audycji, podczas której ludzie opowiadają o rozczarowaniu kreowaniem sztucznego życia w mediach społecznościowych, „byciem dzieckiem kamienic i kostki brukowej” (Dj Gówno) i o problemach związanych z pracą (Marcin), za co strofowani są przez innych, którzy wmawiają im, że chcieć to móc (Jarek‑fotograf). Osoby mówiące mają ograniczony czas antenowy, pojawiają się i znikają, a śladem ich obecności jest tylko zamówiona piosenka. W pewnym momencie audycji spiker mówi: „Taka jest nasza audycja właśnie, różni ludzie, różne głosy, myśli gonią myśli…”. Jedyną bohaterką, która powraca, jest właśnie Marta. Tekst kończy się także jej zniknięciem – bohaterka wjeżdża do tunelu i traci zasięg. Opowiadanie zyskuje jednak dopowiedzenie w następnym tekście – Akwarium. Okazuje się, że Marta najprawdopodobniej zginęła w wypadku samochodowym. Jej śmierć podsumowuje siedzący na tronie, opływający w bogactwa kapitalista, który mówi tylko, że „opony są po to, żeby ich używać”. Technikę „znikania” bohaterów, którą stosuje Skrzypulec w tych tekstach, nazwałabym „mechaniczną”. Jest ona widoczna poniekąd także w Zębach, gdzie pacjentka wygląda identycznie jak asystentka dentysty. Tekst dramatyczny wymusza wyraźne zaznaczenie, kto w danym momencie mówi. Bohater/ka nie może się zatem „rozpłynąć w narracji” (o czym za chwilę), trzeba go/ją siłą usunąć z pola widzenia (na przykład musi wjechać do tunelu albo rozłączyć się ze studiem). U Skrzypulec taka operacja jest często sposobem dopowiedzenia historii lub jej delikatnego spuentowania. Bardzo dobrze wykorzystuje ona ograniczenia gatunku, który zmusza ją do wymyślenia fabularnego sposobu na zniknięcie bohatera. Dzięki temu lepiej wybrzmiewa w tekście jego puenta, wydaje się ona wypracowana, a nie wtłoczona na siłę. Z tego mechanicznego usuwania bohaterów wyprowadzić można jeszcze inną myśl – czy w ogóle da się kogoś w tekście naprawdę zniknąć? Wydaje się bowiem, że u Skrzypulec te nieobecności są właściwie efektem jakiejś zabawy literackiej, małego gestu, który dematerializuje bohatera. Zniknięcie nie będzie w pełni materialne (nie wymaże z kartki liter układających się w imię postaci), tylko zawsze będzie się działo w ramach literackich (trzeba ją zabić albo wepchnąć do tunelu).

Niestety debiut Skrzypulec jest dość nierówny i znajdziemy w nim też parę utworów, które uznałabym za dość efekciarskie. Zarzut odnosi się przede wszystkich do tych opowiadań, w których bohater/ka rozpływa się w toku narracji, w jakimś pseudostrumieniu świadomości. Najlepiej widać to w tekście Przez okno. Zaczyna się od sceny kupowania jabłek, którą narratorka obserwuje z okna mieszkania. Już w pierwszym akapicie pojawia się dziwny i raczej nieudany eksperyment językowy, który przypomina zabiegi znane z poezji lingwistycznej: „Widzę napotkanie, ona z jabłkiem w dłoni, tamten do niej, do ciebie o mnie, cienie za cienie przed, cienizna, światło, przedmiot, ciniminis. […] Ja bł ko, bł, «ł» jest obłe w znaczeniu aerodynamicznym” (s. 87). Od takiego skojarzenia językowego wychodzi cały szereg dygresji i obrazów. Narratorka zaczyna bajać o „wielkich wojnach jabłecznych”, a wypowiedź stylizowana jest na legendę albo kronikę, która opowiada o początkach ludzkości:

Brudni i wymięci ludzie dziesiątki tysięcy lat temu. Przyparci do muru. Walczyli na jabłka rzucane wręcz, bryzgali nimi, przygniatali się wzajemnie ich masą, prowizorycznie zatruwali owoce i wciskali wrogom w półotwarte krzykiem wściekłości usta. […] Oni to jedli, potem się kochali, w efekcie płodzili kolejne pokolenia i oto jesteśmy my. (s. 88)


Potem następują fragmenty o galeriach, zakochanych w sobie figurach obserwowanych z okna samochodu, podróży wehikułem, pobycie w jakiejś wiosce na pustyni. Całe opowiadanie opiera się właściwie tylko na koncepcie tego „rozpływania się” bohaterki w skojarzeniach, znikania z przestrzeni realnej i przenoszenia się do jakiejś wyobrażonej, surrealnej. Trudno właściwie powiedzieć, co, poza rodzajem eksperymentu (który trudno uznać za szczególnie oryginalny), jest tutaj stawką. Nie jest to wskazanie na jakiś realny problem, nie jest to też opowiedzenie jakiejś fikcjonalnej historii. Jest to po prostu popis formy – co najdobitniej pokazuje początkowy, lingwistyczny fragment. Można by próbować charakteryzować tutaj pozycję narratorki – może jest ona na tyle znudzona własnym życiem, że dopisuje sobie do codziennych sytuacji szalone historie. W ten sposób Skrzypulec odnosiłaby się do wątku nudy w późnokapitalistycznej rzeczywistości. Ten temat nie jest jednak w żaden sposób zaznaczony w treści opowiadania, więc wydaje się to nieuprawnioną interpretacją. Niestety na tle innych opowiadań Przez okno wypada dosyć blado.

Głównym problemem tej książki jest to, co zasygnalizowałam na początku recenzji, czyli brak spójności oraz równoważność wszystkich rodzajów zniknięć. Obok wyżej omawianych tekstów pojawiają się takie utwory jak Kotki czy Pipi go home. Warto zacząć od krótkiej charakterystyki znikania w każdym z nich. W pierwszym główną bohaterką jest kotka – Kulka – która pozostaje niezauważona przez to, że nie mówi, a przynajmniej nie ludzkim językiem. W tym tekście język jest opresyjnym narzędziem wykluczenia zwierząt. Koty mają wyznaczone przez ludzi miejsce, więzione są wewnątrz jakichś ustalonych przez właścicieli granic: „Nie wszędzie można było chodzić. Po ulicach jeździły samochody. Ogrodów pilnowały psy. Ludzie mieli terytoria, strzegli dziwnych granic” (s. 94). Przez wykorzystanie perspektywy kota Skrzypulec wprowadza wątek posthumanistyczny. Pipi go home to z kolei coś na kształt eseju lub szkicu interpretacyjnego, czyli, jak powiedziała na spotkaniu z Puwalską, „wysryw na jedno opowiadanie Hemingwaya”. Postuluje w nim „zniszczenie idei autora”, która według narratorki jest opresyjna. Wchodzi więc na terytoria poststrukturalizmu. Namysł nad tym, w jaki sposób pozbycie się instancji autora mogłoby uwolnić powieść, kontynuuje także w A to ci dopiero: „Pomyślałam, że jak zabije Zocha Skrzypulec autorkę, to moje życie będzie prostsze i wykluczę możliwości” (s. 83). Nie mam jednak zamiaru w tym miejscu rozpoczynać teoretycznoliterackiego sporu ze Skrzypulec, choć postulat o zniszczeniu idei autora jest równie problematyczny, co niemożliwy do zrealizowania.

Po tych analizach powróćmy więc do kwestii postawionej na początku recenzji: czy samo znikanie jest wystarczająco mocnym spoiwem? Okazuje się, że nie. Niespójność tej książki wynika z tego, że różne formy znikania nie zostały w niej w żaden sposób sklasyfikowane ani poszeregowane – od tych ważniejszych do mniej ważnych. W efekcie, w ramach wewnętrznej logiki Eksperymentu…, marksowska alienacja ze Znowu znowuKserozochy jest równorzędna z niewidocznością Kulki – zwierzęcia z opowiadania Kotki. W tym zestawieniu alienacja jest, a przynajmniej powinna być, dużo bardziej palącym problemem. Analogicznie – obserwacje i wnioski niezauważanego, żyjącego na marginesie didżeja Gówno postawione są obok postulatu o zniszczeniu opresyjnej „idei autora”. Ponownie, pierwszy z tych dwóch wątków jest z zupełnie innej, wyższej półki. Nie chodzi mi o to, aby wyczyścić Eksperyment… z tego, co nie jest namysłem nad kapitalizmem i funkcjonującym w nim podmiotem. Brakuje mi jednak u Skrzypulec jakiegoś sproblematyzowania rangi różnych znikań. Brak takiej kategoryzacji powoduje że, choć w poszczególnych opowiadaniach chwyt znikania może być funkcjonalnie wykorzystany, koniec końców okazuje się on jedynie konceptem, który „skleja” książkę.

Wewnętrzny chaos potęguje także to, że obok opowiadań mających wyraźne stawki (polityczne, posthumanistyczne, poststrukturalistyczne) na takich samych prawach funkcjonują opowiadania, w których trudno jakiekolwiek stawki wskazać (jak chociażby Przez okno). Polegają one właściwie tylko na eksperymentowaniu z formą, za którym nie idzie nic więcej. Oczywiście rezygnacja z konkretnych celów jest tutaj także formą zniknięcia. Nie wymagam od autorki przedstawienia samych programów pozytywnych. Nie chodzi mi również o to, że Skrzypulec powinna poświęcić się pisaniu wyłącznie o kapitalizmie (choć to wychodzi jej najlepiej). Mój zarzut dotyczy tego, że znikanie, w takim wydaniu, w jakim wprowadza je Skrzypulec, jest ostatecznie mało interesującym pomysłem na książkę. Status tego zjawiska pozostaje właściwie nieznany – może ono wystąpić w różnych momentach, u różnych osób, z różnych powodów. Autorka go nie wartościuje, nie kategoryzuje i nie porządkuje. Można by próbować argumentować, że to właśnie niedookreślenie i ambiwalencja są kluczowymi właściwościami owego znikania. Jednak te cechy pozwalają na tylko jedną rzecz – sklejenie zupełnie różnych, bardzo dobrych i bardzo słabych tekstów w jedną książkę. Podstawą staje się więc nieciekawy koncept, a tego problemu już nie da się „zniknąć”.

Zofia Skrzypulec: Eksperyment ze znikaniem.
Wydawnictwo Ha!art,
Kraków 2025, s. 108.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.