10/2025

Adam Kaczanowski

Paradżanow II

Czas akcji
Wrzesień 2025.


Miejsce akcji
Warszawa, ulica Powązkowska, sam początek, blisko McDonalda, stacji benzynowej i zabytkowego cmentarza, tam jest takie zagłębie firm kamieniarskich i zakładów pogrzebowych, a dokładnie naprzeciwko kościoła działa warsztat samochodowy, dziki z wyglądu, wpleciony w te wszystkie świeże nagrobki i posępne anioły. Dużo aut zaparkowanych, powtykanych w jakieś takie ruiny nie wiadomo czego, gruz, kupa gruzu, przekrzywiona przyczepa kempingowa, niektóre auta luksusowe, Mercedesy, BMW, ale zdezelowane, stoją na cegłach, na odłamkach płyt chodnikowych.


Bohater, reżyser
Miejscem interesuje się młody reżyser, który w końcu chce zrobić coś. Dokonać czegoś. Na razie zrobił trzy reklamy. Pierwsza: środka na potencję przy okazji podwyższającego IQ. Druga: środka na potencję, poprawiającego przy okazji ostrość widzenia. Trzecia: środka na potencję o działaniu przedłużonym do 10 godzin, nieuszkadzającego wątroby ani serca, a przy okazji odświeżającego oddech. Pierwszą nakręcił tak, jak mu kazali, i okazała się sukcesem, więc drugą pozwolili mu nakręcić, jak sam chciał, i przyniosła sprzedażową klęskę. Trzeciej nie chciał wziąć, ale wziął, przyszedł na plan pijany, prawie nieprzytomny, więc w trybie awaryjnym zastąpiła go matka producenta filmu. Wyreżyserowała reklamę pod jego nazwiskiem. Ten spot okazał się gigantycznym sukcesem. Tak wielkim, że wszystkie marki środków na potencję chciały mieć reklamówkę od tego reżysera, no więc ta pani zapłaciła naszemu bohaterowi za jego nazwisko, przejęła je od niego, a on został bez nazwiska, ale z kasą na swoją własną produkcję, własny film. Niskobudżetowy, ale własny. A nazwisko przyjął nowe, Paradżanow II, nawet lepsze od tego gównianego, które sprzedał reklamie.


Wizja
Paradżanow II chce nakręcić film w dzikim warsztacie samochodowym przy Powązkowskiej. Czuje, że to jest to miejsce. Że to jest to. Że tam znajdzie coś.


Tytuł
Paradżanow II ma pomysł na tytuł: Barwy granatu BMW. Ale zobaczymy, traktujemy go jako tytuł roboczy.


Wizja lokalna
Paradżanow II ma tylko to miejsce, ten roboczy tytuł, przeczucie i pragnienie. Musi tam wejść i się wczuć. Poszukać, dotrzeć do sedna.


Więc idzie, nie kalkuluje, nie traci czasu na wątpliwości, tylko wchodzi.

Rozgląda się. Same auta, ani jednego człowieka. Czekaj, jest jeden, otwiera się maska zabytkowego, wielkiego chevroleta i wyskakuje spod niej człowiek o twarzy pomalowanej na zielono, w samych majtkach, w gaciach w czerwone gwiazdy.

– Czekaj – mówi do Paradżanowa II – chwila.

Otwiera bagażnik i wyciąga z niego gitarę klasyczną. Bierze instrument i podchodzi do reżysera.

– To się dzieje naprawdę? – pyta człowiek w gaciach w gwiazdy, chyba sam siebie, i jebs, uderza gitarą w głowę Paradżanowa II. Reżyserowi film się urywa.

Ciemność.


Dźwięk. Dużo, głośnych, nieprzyjemnych dźwięków, hałas.

Paradżanowa II budzą odgłosy pracy, trzaskanie, warkot, przekleństwa rzucane przez mechaników. Leży na podłodze, na zimnym betonie, w pomieszczeniu z jednym, niedużym, zabezpieczonym kratami oknem i drzwiami z metalu. To składzik, graciarnia, połowa pomieszczenia jest zawalona żelastwem, druga jest pusta, wysprzątana, wyłożona starymi, gimnastycznymi materacami. Człowiek o zielonej twarzy tu jest, robi fikołka do tyłu. Zauważa, że Paradżanow II się ocknął, robi fikołka do przodu. Sięga po gitarę, na stercie żelastwa leży ich kilka.

– To się dzieje naprawdę! – woła podekscytowany i jebs, wali Paradżanowa II gitarą w głowę.

Reżyser, zanim straci przytomność, zauważa, że tym razem jego oprawca jest nagi, między nogami dynda mu penis pomalowany na zielono, to chyba przywidzenie, ale widzi dwa zielone penisy średniej wielkości.

Ciemność.


Hałas, szczekanie psów. Ujadanie. Wycie policyjnego koguta, zbliża się i oddala. Może to karetka? Szczekanie. Paradżanow II odzyskuje przytomność. Jest nagi, ma związane ręce i nogi, wisi głową w dół, dynda na haku przymocowanym do sufitu. Chce krzyczeć, ale ma w ustach jakąś śmierdzącą szmatę. Pomieszczenie jest inne niż poprzednio, nie ma okna, nie ma gratów i materacy, nie widać też drzwi. Lampa stojąca w kącie daje słabe światło, po chwili gaśnie.


Ciemność. Paradżanow II zasypia.


Budzi się na tylnym siedzeniu auta. Ma na sobie granatowy kombinezon, ubrudzony smarem uniform mechanika. But ma tylko jeden, adidas na lewej nodze. Nic go nie boli, niczym nie jest skrępowany. W lusterku widzi, że twarz ma pomalowaną na zielono. Drzwi auta otwierają się bez problemu, wysiada.

– Ty jesteś ten nowy? Mam dla ciebie kanapkę. – Przed autem, z którego się wydostał, stoi dziewczynka, może mieć dwanaście, trzynaście lat. Nie uśmiecha się, minę ma obrażoną, chyba długo już tu stoi i czeka. Podaje mu kanapkę zawiniętą w folię. – Zgubiłeś adidasa, ciapo, i co teraz? Będziesz pracować w jednym?

Kanapka z żółtym serem i ogórkiem. Paradżanow II czuje piekielny głód, więc pierwsze, co robi, to je. Dziewczynka nie odchodzi, stoi jak stała, przygląda mu się z zainteresowaniem.

– Masz trzydzieści lat? – pyta.

– Dwadzieścia dziewięć.

– Nie wyrzucaj folii na ziemię jak jakiś wieśniak, tylko znajdź kosz – instruuje go i jednak odchodzi. Mija psa, niedużego kundla, wcześniej Paradżanow II go nie zauważył. Pies też odchodzi, idzie za małą.

Kanapka mu smakuje. Folię chowa do kieszeni. Coś uderza go w głowę. To nie gitara, to but, drugi adidas. Śmieją się z niego. Grupa mechaników przygląda mu się z dystansu, ten, co rzucił w niego butem, teraz macha do niego.

– Nie dziękuj!

– Nie dziękuję.

– Jesteś z Siedlec? – inny pyta.

– Nie.

– To na chuj tu jesteś?

– To chuj ci w oko!

– Dwa chuje!

Zostawiają go, rozchodzą się do aut, przy których pracują. Paradżanow II zakłada drugiego adidasa. Wraca kundelek, a wraz z nim dziewczynka.

– Stary chce cię widzieć. Gdzie masz folię?

– W kieszeni.

– Daj, ja wyrzucę.

Podaje jej zwiniętą foliową kulkę.

– Stary to twój ojciec?

– Chyba twój.

– Gdzie mam iść?

Mała wskazuje palcem parterowy budynek w głębi placu.

Pies odprowadza go pod drzwi, ale do środka nie wchodzi.

Stary może mieć najwyżej czterdzieści lat. Siedzi w fotelu, przy stoliku, na blacie leży kilka smartfonów. W gabinecie nie ma drugiego fotela, jakiegoś krzesła, kanapy, czegokolwiek, na czym dałoby się usiąść.

– Siadaj na oponie – informuje go, chociaż na razie nawet nie spojrzał w jego kierunku. Rzeczywiście, przy drzwiach leżą opony, dwie, ustawione jedna na drugiej. Paradżanow II przysiada ostrożnie na brzegu.

– Mechanik?

– Reżyser. Jestem reżyserem.

– Filmy? Filmowym reżyserem? Mogłem coś widzieć?

– Taka erekcja, że mózg staje…

– To? To dobre było, nie żebym potrzebował takiego wsparcia, ale jak bym potrzebował, to po tej reklamie… Gratuluję, dobra robota, ale my nie potrzebujemy reklamy.

– Skończyłem z reklamą. To gówno, nie robota.

– I chcesz zostać mechanikiem?

– Nie.

– Wrestlerem?

– Co?

– Pytam o powód odwiedzin. W czym mogę pomóc? Coś z autem?

– Mam tylko rower.

– Rowerów się nie dotykamy.

– Film chcę zrobić. O tym miejscu.

– O tym miejscu?

– To nie będzie dokument, to będzie impresja, mam ogólną wizję, chciałbym tu pokręcić się, popatrzeć, nie przeszkadzać, aż ta wizja rozrośnie się jak drzewo, aż się zakorzeni i wyda owoce…

– Stop. Powolutku. Jeszcze raz.

– Pracuję nad filmem, swoim własnym, to będzie mój debiut. Artystyczny, bardziej impresja niż jakaś klasyczna fabuła. Chcę poobserwować to miejsce, wrosnąć w nie, patrzeć, a potem przetworzyć to patrzenie w obraz.

– Pojebane.

– W pojebany obraz.

– Z tym mózg staje też było nieźle pojebane.

– Ale nie tak. To będzie bardziej.

– Bardziej. Ale jaja. Film o nas.

– Bardziej o miejscu.

– O naszym miejscu, czyli o nas.

– W pewnym sensie tak.

Mężczyzna wstaje i podchodzi do drzwi: – Zawołam chłopaków, nie uwierzą – otwiera i krzyczy – załoga do mnie! Wszyscy!

Kilkunastu młodych mężczyzn. Wypełniają szczelnie gabinet. Paradżanow II wstaje, dziwnie się czuł, siedząc, gdy wszyscy stoją. Ledwo zamknęły się drzwi za ostatnim z mechaników, szef mówi: – Chłopaki, to złodziej. Okraść nas chciał, każdego jednego, wszystkich po kolei. Okraść, wykorzystać, wydymać.


Ciemność. Związali go i zostawili w ciemności i w chłodzie.


Na chwilę zapala się światło, dziewczynka przynosi koc, przykrywa go.


Zasypia.


Światło. W drzwiach stoi młody ksiądz. Patrzy na związanego Paradżanowa II.

– Pomyłka – ocenia, wycofuje się i zamyka drzwi. Światło zostaje.

Wchodzą dziewczyny, cała grupa, to dziewczyny i żony mechaników.

– Przyszłyśmy się z ciebie pośmiać.

Zostają tylko chwilę, właściwie nie zwracają na niego uwagi, coś tam do siebie mówią, omawiają swoje sprawy i wychodzą.

Wchodzi ten od gitary i zielonej twarzy, tym razem jednak w stroju normalnego mechanika. Twarz ma ubrudzoną smarem. Uwalnia go z więzów.

– Idź się wyszczać i wysrać. A potem do roboty – niespodziewanie uśmiecha się do Paradżanowa II.

W kiblu mechaników nie ma zdjęć z gołymi babami. Jest za to, bardzo zniszczona, powieść, którą napisał Nick Cave. Paradżanow II, siedząc na sedesie, otwiera ją na pierwszej stronie. Jest autograf.


Mechanika już nie ma, ale jest dziewczynka z kundelkiem.

– Jak masz na imię?

– Dorota. Zjesz z jajkiem? – Dziewczynka podaje mu kanapkę, tym razem zawiniętą w papier.

– Wszystko zjem.

– Tylko nie zjedz papieru.

– Zjem.

– To zjedz, twoja sprawa. Tam jest łopata, tam jest wyznaczone miejsce, masz wykopać grób. Duży, taki jak te linie, my tylko takie duże kopiemy. I głęboki, musisz się cały w nim schować i jeszcze trochę.

– Mam kopać sobie grób?

– Nie sobie, debilu.

Na szczęście ziemia jest miękka i kopie się w niej dość łatwo. Obok stoi auto, duże, luksusowe. Mechanik, ten, który uwolnił Paradżanowa II, pracuje przy nim, wyciąga silnik i wszystko inne, ostrożnie wkłada części do dwóch wózków. Każdą część czyści i opakowuje w ochronną folię.


Mija pół dnia, a on nie wykopał nawet połowy dołu. Ani nawet połowy połowy połowy. Boi się, że nie da rady. Mechanik już dawno skończył, wywiózł części do magazynu. Teraz przyszedł inny i pucuje auto.


Przychodzą jacyś ludzie. Ktoś pcha wózek inwalidzki ze staruszką. Elegancka pani jest podpięta pod różne rurki, aparaturę medyczną. Patrzą, obserwują, nic nie mówią, staruszka na wózku kiwa głową, chyba coś zaakceptowała. Jest z nimi Dorota, szepce coś starszej pani na ucho, coś, co starszą panią bardzo rozbawia.


Ciemność.


Światło lampy. Paradżanow II budzi się, leży na gimnastycznych materacach. Ktoś przebrał go, ma teraz na sobie strój Spidermana, bardzo obcisły, od stóp aż po szyję.

– Nie nadajesz się do tej roboty. – Mechanik jest tuż obok, rozciąga się, wykonuje jakieś ćwiczenia, to chyba rozgrzewka. Znowu ma twarz pomalowaną na zielono, znowu jest nagi. Między nogami dyndają mu dwa zielone penisy średniej wielkości.

– Ten drugi to idealna replika – tłumaczy, bo zauważył, gdzie Paradżanow II patrzy. Zakłada gacie, tym razem w czerwone muchomory. – Dasz radę wstać?

Reżyser z trudem wstaje. Kręci mu się w głowie. Mechanik trzyma już gitarę. Jebs.

Ciemność.


Budzi się pod prysznicem. Jeden go trzyma, drugi go myje. Woda jest w porządku, ani za zimna, ani za gorąca. Ten drugi nakłada mu szampon na włosy.

– Jak się obudziłeś, to już sam dokończysz.

– Uważaj tylko na suszarkę, potrafi kopnąć, korki wywalić.

– Ale suszy.

– Ręcznik zostawiamy przy zlewie.

– Przy suszarce.

Wychodzi zawinięty w ręcznik, bo niczego do ubrania mu nie zostawili. Widzi, że idzie do niego Dorota, niesie ciuchy, garnitur w pokrowcu i eleganckie buty.


A więc to pogrzeb. Wszyscy mechanicy stoją w dwóch rzędach, każdy w garniturze. Dorota stoi razem z nimi, też założyła chłopięcy garnitur. Po drugiej stronie grobu zgromadziła się rodzina zmarłej. Jest i młody ksiądz. Eleganccy panowie wkładają martwą staruszkę do auta. Zamykają drzwi. Do grobu jest wykopany zjazd, spychają samochód. Ksiądz wykonuje znak krzyża, ale nic nie mówi. Wszystko odbywa się w milczeniu. Paradżanow II dostaje od szefa łopatę.

– Zasypujesz. Garnituru nie zniszcz.

Kończy zasypywać w środku nocy. Nie wie, co dalej. Uklepać po prostu, wygładzić, oznaczyć jakoś? Ułożyć krzyż ze zderzaków i ozdobić kierownicą? Może tablica rejestracyjna? Idzie sprawdzić, czy ktoś jeszcze został, czy zostawili mu jakieś instrukcje. Wszystko jest zamknięte, biuro, magazyny, garaże, nawet przyczepa kempingowa. Do bramy wyjazdowej nawet nie podchodzi, nie chce stąd iść, chce tu zostać. Niektóre auta są otwarte. Pakuje się na tył granatowego BMW i zasypia.


Śni mu się, że kręci reklamę genetycznie zmutowanych marchewek, które dzięki ingerencji naukowców zawierają w sobie najmocniejszy środek na potencję, w największej przyswajalnej dawce. Na planie jest tylko jedna taka marchewka, bo to bardzo drogi towar i testowy egzemplarz. Na planie jest mnóstwo królików i jeden sęp. Sęp siedzi na dachu przyczepy kempingowej. Przyczepa jest zamknięta, ale on skądś wie, że to w niej schowała się cała ekipa filmowa. Paradżanow II trzyma marchewkę w kieszeni. Króliki kicają sobie, spokojnie podgryzają trawę i liście mleczu. Nagle coś się zmienia. Wszystkie króliki leżą, chyba nie śpią, tylko są martwe. Jednego trzyma w zębach ogromny pies.


Budzi go szczekanie kundelka. Ktoś otwiera drzwi BMW. To Dorota.

– Jeszcze tu jesteś?

– Jeszcze nie skończyłem.

– Zakopałeś jak trzeba.

– To za mało.

Idzie do toalety. Nie wie, gdzie jest jego strój roboczy, wolałby zamienić garnitur na kombinezon.


Odwiedza ich wycieczka z domu spokojnej starości, część starszych osób jest z pielęgniarkami, część chyba z rodzinami. Paradżanow II jako jedyny ma na sobie elegancki strój, jedyny też nie robi niczego przy samochodzie, więc uśmiechnięta starsza pani zwraca się do niego.

– Pomyślałam o marcu. Może mnie pan zapisać na marzec?

– Oczywiście. Ósmego marca, to będzie niedziela.

Zadowolona starsza pani klepie go po policzku, a gdy odchodzi wraz z resztą wycieczki, odwraca się jeszcze w jego kierunku i zawadiacko gwiżdże.

Paradżanow II porzuca kinematografię.

Zostaje menedżerem warsztatu. Zajmuje przyczepę kempingową, w niej mieszka. Bardzo rzadko wychodzi poza teren firmy, najdalej do pobliskiego maka na kawę i frytki. Parę razy przechodzi na drugą stronę ulicy, żeby pospacerować po cmentarzu. Zapala znicz na grobie Mirona.

Zwalnia Dorotę po tym, jak nakrywa ją na okradaniu starszych pań. W jej szafce odkrywa pokaźny zbiór opróżnionych skórzanych portfeli i portmonetek. Kundelek zostaje.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.