10/2025

Karolina Kulpa

Miraże doświadczeń

Jakiś czas temu trafiłam na radiową zapowiedź Festiwalu Kultury Lasowiackiej. W programie: wystawa Lasowiackie chłopki, spotkanie z Joanną Kuciel‑Frydryszak i performatywne czytanie Całego życia mojej mamy Doroty Kozioł. Wystarczy krótki wypad na Podkarpacie, aby przekonać się, że zwrot ludowy już dawno opuścił akademickie rewiry i hula w najlepsze po Polsce lokalnej. Rozpoznania, które w cieplarnianych warunkach wykiełkowały sobie gdzieś na uniwersytecie, zaczęły żyć własnym życiem i to w formie rozmaitych wydarzeń, odczytów, wernisaży, a nawet pokazów mody. Nic tylko się cieszyć, zwłaszcza jeśli wierzymy, że humanistyka to sprawa zbiorowa i zbiorowym celom służąca.

Moją uwagę zwróciła przede wszystkim zapowiedź festiwalowej dyskusji. Rozmowa miała dotyczyć dziedzictwa – tego, jakie znaczenie nadajemy doświadczeniom naszych przodków (w domyśle babek i prababek chłopskiego pochodzenia). Takie postawienie sprawy w trakcie wydarzenia kulturalnego nie jest oczywiście niczym nadzwyczajnym. Domyślam się, że podczas tego typu imprez rozmowy o przeżyciach pełnią kilka funkcji jednocześnie. Po pierwsze, nadają znaczenie danemu wydarzeniu, pokazują, że ma ono jakieś zakorzenienie w realnych życiorysach i choćby pozornie intersubiektywnych wspomnieniach. Po drugie, dzielenie się historiami z życia może najzwyczajniej w świecie spełniać funkcję terapeutyczno‑towarzyską: prowadzić do wzruszenia, poczucia międzypokoleniowej wspólnoty i emocjonalnego utożsamienia z osobami, które przeżyły coś podobnego do nas. Stojące za tym racje nie są więc skomplikowane ani szczególnie interesujące, zwłaszcza jeśli dotyczą wydarzeń o charakterze popularyzatorskim. Wszystko, co potencjalnie niewygodne, rozpływa się we wspólnym doświadczeniu.

Sprawa komplikuje się wówczas, gdy te same mechanizmy odnajdujemy w tekstach literackich, krytycznych lub, co gorsza, naukowych. Kiedy przestają być zwykłą praktyką okołoczytelniczą, a stają się objawem szerszej tendencji, w ramach której przeżycie samo w sobie uchodzi za kategorię interpretacyjną. Jasne, historie ludowe mają łączyć perspektywę podmiotową z wymiarem społecznym, lokować się w napięciu między tym, co niewyrażalne, a tym, co uchwytne w szeroko rozumianym dyskursie, zmieniać perspektywę, uwzględniać margines, odsłaniać ukrytą pamięć zbiorową, otwierać na zapomniane bądź wyparte ze świadomości zjawiska społeczne, wreszcie: pogłębiać rozumienie mechanizmów zbiorowej identyfikacji. A jednak bogaty repertuar założeń, które temu towarzyszą, pełni funkcję istotnego przesunięcia: od sporu o rzeczywistość ku afirmacji samego aktu opowiadania o jej doświadczaniu. Stąd między innymi rosnące znaczenie autobiografii, dzienników, pamiętników i historii mówionych, traktowanych nie tylko jako świadectwa na temat określonych stanów rzeczy, ale przede wszystkim jako polityczno‑kulturowa praktyka, która czyni z przeżycia i tożsamości główny fundament legitymizacji (uznania, widzialności, autentyczności).

Żeby było jasne: nie mam większych zastrzeżeń do badań, które świadomie rezygnują z mętnego (!) podziału na historię oddolną i odgórną, tym bardziej do tych, które skupiają się na roli wysłowienia, negocjacji i warunków uznania poszczególnych przeżyć. Wręcz przeciwnie, to właśnie analiza praktyk językowych – tego, w jakich kategoriach dało się opisać konkretne doświadczenie, pozwala najpełniej uchwycić wagę rysowanych tutaj problemów. Moje wątpliwości budzą natomiast podejścia, w ramach których rzeczywiste przeżycie sprowadza się do „gry dyskursu”, a „oddolność” uchodzi za gwarant autentyczności i niejako z automatu zyskuje wymiar polityczny. W takiej optyce doświadczenie staje się jedynie punktem wyjścia dla genealogicznych i tożsamościowych narracji. A te z kolei mogą być radośnie opowiadane i rozpisywane zupełnie poza fundamentalnym pytaniem o to, komu właściwie służą i w jakim celu zostały sformułowane. To właśnie ta podstawowa sprzeczność wyznacza warunki badań nad zwrotem ludowym. Tym bardziej że o tym ostatnim mówi się z jednej strony jako o schyłku inteligencko‑liberalnej wizji polskiej współczesności, z drugiej – jako o kontrnarracji wobec konserwatywno‑nacjonalistycznej polityki historycznej.

Dzielę włos na czworo, żeby zwrócić uwagę na konkretną kwestię. Interesuje nas ludowe doświadczenie i chcemy je sobie na rozmaite sposoby opowiadać, ale co z tego pokrętnego mechanizmu tak naprawdę wynika? Sądzę, że zamiast zastanawiać się nad tym, co historie ludowe robią z nami, powinniśmy postawić pytanie o to, co my robimy z nimi, kiedy włączamy je w obieg sztuki, literatury i badań nad kulturą, a zwłaszcza gdy formułujemy je w taki sposób, aby „oddziaływały”. Mnóstwo miejsca poświęcono bowiem temu, że „zwrot ludowy dokonał się w polskiej mentalności”, jak wskazywano swego czasu na łamach „Gazety Wyborczej”, a znacznie mniej strategiom tekstowym i metodologicznym obieranym przez poszczególnych twórców. Zasadniczym pytaniem, jakie należałoby postawić każdej kolejnej książce, jest „co autor/autorka rzeczywiście mówi?”, a następnie, „dlaczego w tym momencie i w ten konkretny sposób?”.

Ale do rzeczy. Trudno wyobrazić sobie publikację lepiej nadającą się do przemyślenia wspomnianych kwestii niż Przepraszam za brzydkie pismo Antoniny Tosiek – pierwsze tak rzetelne opracowanie diarystyki mieszkanek wsi. Decyzja, by czytać egodokumenty, zamiast pisać kolejną historię ludową opartą na literaturze sekundarnej, nie tylko odpowiada na istotną lukę badawczą, lecz także jest zwyczajnie odświeżająca (nie będę tutaj rekonstruować wszystkich zarzutów, z jakimi spotkali się autorzy tacy jak Kamil Janicki czy Adam Leszczyński). Tosiek już na samym początku bardzo wyraźnie zaznacza, że nie chce występować „w imieniu” – ani udzielać głosu, ani pisać cudzej historii. Bierze się za pracę u podstaw: brnie przez niemały kawał materiału archiwalnego, wczytując się w ponad osiemset rękopisów nadesłanych na konkursy organizowane od lat trzydziestych do dziewięćdziesiątych XX wieku. Wynikiem tej pracy jest napisany ze swadą reportaż historyczny: coś pomiędzy zapisem wrażeń z lektury, sprawozdaniem z procesu badania ludowej diarystyki a streszczeniem co ciekawszych, wyselekcjonowanych według uznania fragmentów pamiętników. Podstawowym tworzywem jest opowieść, użyta zresztą w podwójnym sensie: jako narzędzie, którym posługują się pamiętnikarki, oraz strategia redakcyjna, dzięki której ich rozproszone wypowiedzi układają się w jedną, spójną narrację. Opowieści zawarte w pamiętnikach – najprostsze i najbardziej bezpośrednie formy nadawania sensu własnemu doświadczeniu – zostały obudowane ramą interpretacyjną, która z jednej strony wydobywa ich afektywny wymiar, z drugiej narzuca im literacko‑eseistyczną stylizację (w tym kluczu rozumiem też konsekwentne użycie mowy pozornie zależnej). Sprawne skądinąd balansowanie między cytatem (wypowiedzią pamiętnikarki) a komentarzem (wypowiedzią badaczki) sprawia, że granica między materiałem a jego interpretacją zostaje niemal całkowicie zatarta. Narracja Tosiek ciąży w stronę literackości: bywa bardziej sugestywna i emocjonalna niż analizowane pamiętniki. W tym sensie mowa pozornie zależna pozwala na zgrabne utrzymanie całej opowieści w ryzach.

Kryteria doboru materiału są natomiast mocno zróżnicowane. Niektóre pamiętniki zostały wybrane ze względów formalnych, inne zawierają istotne spostrzeżenia, które autorka zręcznie wyzyskuje dla własnej opowieści. Stosunkowo niewiele miejsca poświęcono samemu fenomenowi konkursów pamiętnikarskich – zwłaszcza temu, jakie założenia teoretyczne za nimi stały. Autorka z zamysłem abstrahuje od tego, że kapituły konkursowe odmawiały nadesłanym życiorysom „wartości poznawczej”. Stawia na, jak sądzę, o wiele ciekawsze pytania: w jakich warunkach kobiety pisały, na jakiego rodzaju papierze, dlaczego robiły to w ten, a nie inny sposób oraz do jakich rejestrów emocjonalnych się w swoich zapiskach odwoływały. Słowem, wydobywa wątki, które wiele lat wcześniej uznano za niewarte uwzględnienia w pokonkursowych monografiach.

Tosiek uderza też w fascynację folkowym kiczem; w zamiłowanie do ludowych fantomów, przaśnej i wysterylizowanej cepelii. Bierze na warsztat mechanizmy wyobrażeniowe i splecioną z nimi komercjalizację szeroko pojmowanej wiejskości. Przede wszystkim dekonstruuje „chłopkę totemiczną”, symbol hajpu na ludowość, nostalgiczny wizerunek‑hologram oderwany od historycznego i społecznego kontekstu (znajdziemy go na przykład na okładkach książek i w popularnych serialach). Tosiek podejmuje za pamiętnikarkami szerokie spektrum tematów, które ów monolit rozbijają: od stosunku pamiętnikarek do własnego pisania, przez wzmianki o codzienności życia na polskiej wsi, możliwościach edukacyjnych, kwestiach obyczajowych i warunkach socjalnych, po nierówności klasowe w obrębie chłopstwa. Tym samym jest to interwencja w szeroko rozumiany obieg kultury popularnej i kształtujące ją mechanizmy rynkowe. Problemy stare jak świat. Dosadnie ujął to Władysław Kowalski w tekście Jak wystylizowano chłopa, aby się podobał panom niespełna wiek temu:

Kapitał, zwłaszcza kapitał zorganizowany w koncerny i kartele, produkuje nie tylko perkaliki i mydło, nie tylko buduje pancerniki i odlewa armaty, on także, gdy zachodzi potrzeba, produkuje tęcze ułud i zasłony z urzekających malowideł.


Iluzja nie musi przyjmować postaci serialowej bohaterki; może odsłaniać się w samym sposobie czytania, w wymiarze meta. Bo i owszem, Tosiek wychodzi z założenia, że remedium na problematyczność zwrotu ludowego to cierpliwa i skrupulatna praca na źródłach. Celnie ujęła to zresztą na łamach „Dwutygodnika”, kiedy apelowała: „procesy odczytywania i nadczytywania muszą trwać”. Nie dziwi więc, że właśnie ten postulat stał się zarówno punktem wyjścia, jak i osią problemową jej pisarskiego projektu. W pełni kibicuję takiemu podejściu. Tyle tylko, że jest ono osadzone w kategoriach dyskursywnych, których sens budzi moje wątpliwości.

Pisarstwo Tosiek osiąga pełnię swoich możliwości tam, gdzie znakomity warsztat badawczy zostaje skierowany ku filologiczno‑historycznej pracy na źródłach. Znacznie mniej przekonywające wydają się te fragmenty, w których autorka sięga po instrumentarium tak zwanej humanistyki zaangażowanej. Nie da się bowiem negować faktu, że ta „archiwalna archeologia tekstów‑pamięci” została ujęta w wyrazistym i na swój sposób niepodrabialnym idiomie. Rozbudowane umocowanie metodologiczne, odwołujące się do języka dominujących dziś nurtów nowej humanistyki, jest tu raczej dodatkiem niż czymś w swojej istocie niezbędnym. Analiza broni się sama. Mimo to autorka już na samym początku zarysowuje stawkę swoich studiów nad pamiętnikami w następujący sposób:

Wsłuchiwanie się w opowieści dotąd wypierane lub celowo zagłuszane jest przede wszystkim, jakkolwiek patetycznie to zabrzmi, pracą na rzecz budowania wspólnotowej empatii i wrażliwości na krzywdę – otwarciem się na doświadczenia poniżenia i poczucia klęski. A z nimi przeważnie jest nam niewygodnie; gryzą w kark jak metka poliestrowej koszulki, więc skutecznie wycinamy je z pola własnego doświadczenia.


[…]


[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

Antonina Tosiek: Przepraszam za brzydkie pismo. Pamiętniki wiejskich kobiet.
Wydawnictwo Czarne,
Wołowiec 2025, s. 352.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.