10/2025

Paulina Małochleb

Życie odrywa się od życia

Umieranie swojego ojca nazywa Georgi Gospodinow „życiem, które odrywa się od życia” i to jedno krótkie zdanie odsyła nas w zupełnie inne rejony niż typowa literatura żałobna. Co ciekawe, choć autofikcji funeralnych, rozliczeń ze zmarłymi rodzicami ukazuje się wciąż bardzo dużo, to można z nich wyłowić zupełnie nowe, spójne i ponadindywidualne tematy, mocno osadzone w rzeczywistości tu i teraz, nawet jeśli żałoba rodzinna buduje wewnętrzną kartografię: czułą, pozbawioną patosu, fragmentaryczną. Jeśli bowiem teksty o umieraniu, śmierci, żałobie przeczytamy jako teksty o życiu, okaże się, że pod pozłotką uniwersalnych tematów i koturnowych rozwiązań pisarze prowadzą nas od nowej etyki troski, przez utrwalanie nowego typu męskości, po literackie próby rozliczenia się z patriarchalnymi rolami kulturowymi i rodzinnymi.

Georgi Gospodinow w Ogrodniku i śmierci (przeł. Magdalena Pytlak, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2025), Mateusz Pakuła w Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję (Nisza, Warszawa 2021) i Krzysztof Siwczyk w Na przecięciu arterii (Biuro Literackie, Kołobrzeg 2024) włączają się w narrację prowadzoną z sukcesem w ostatnich 20–30 latach przez kobiety, ustawiając się w pozycji synów i ojców zarazem. Są przedstawicielami średniego pokolenia, średniego w sensie dosłownym, bo okolonego osobami należącymi do pokoleń starszych i młodszych. Ta rola opiekunek własnych dzieci i starszych krewnych – przez wieki typowa dla kobiet – wraz ze starzeniem się społeczeństwa staje się doświadczeniem coraz większej grupy osób, stopniowo też przestaje być wyłącznie kobieca. Wykorzystanie takiego miejsca jako podstawy narracyjnej daje możliwość, by pokazać załamywanie się życia i wkraczanie w śmierć. U wszystkich trzech autorów to doświadczenia onkologiczne, nowotworowy krótki dystans, bieg, którego nieodległa meta wydaje się wciąż bardzo daleka, bo przybliża do niej niewyobrażalny ból, łagodzony zastrzykami lub plastrami z morfiną. Widok cierpienia nie kieruje jednak automatycznie Gospodinowa, Pakuły i Siwczyka, jak robiłaby to tradycyjna literatura męska sto lat temu, w stronę mannowskich rozważań o kruchości życia, bo inne jest ich życiowe doświadczenie – sami są opiekunami własnych dzieci, słabe ciało nie jest więc tylko pretekstem do metafizycznej refleksji. Doświadczenie opieki i troski, na które się powołują, sprawia, że opis choroby – i żałoby – oraz kierunek refleksji odróżnia ich zasadniczo od tego, co mówiła o chorowaniu, śmierci i żałobie literatura wysokiego modernizmu.

Gospodinow sam jest innym ojcem niż jego własny ojciec, ten, który pojawia się w Sofii, zatrzymuje u syna, by wykonać kilka badań w specjalistycznym szpitalu. Krótka wizyta w mieście zamienia się w długie chorowanie. Autor Fizyki smutku, doglądając własnego ojca, który leży w pokoju położonym niedaleko pokoju jego nastoletniej córki, mierzy się z ciałem, które nagle staje się słabe, podatne na cierpienie, kruche, nieruchome. Pamięć Gospodinowa przemieszcza się jak wagonik, między teraźniejszością a dzieciństwem, kiedy to ojciec był silny, a on sam słaby: kruchy i samotny, odsunięty na bok przez komunistyczno‑patriarchalny model wychowawczy. Zapracowani i nieobecni rodzice, ojcowie pijani w dni wolne, to są wspomnienia, do których sięga Gospodinow, opisując kompletną niedostępność własnych rodziców. Właśnie to poczucie słabości, krzywdy, samotności, które wynosi z dzieciństwa, sprawia, że sam jest ojcem zupełnie innym. Inaczej jest u Pakuły i Siwczyka – w Jak nie zabiłem… widzimy model odwrócony czasowo: bohater Pakuły jest w stanie zaopiekować się własnym chorym ojcem dlatego, że doświadczenie zdobył, sprawując od początku pieczę nad własnymi synami. Zajmowanie się osobnikami małymi, słabymi, całkowicie zależnymi pozwala na akceptację słabości fizycznej, ale przede wszystkim na wyćwiczenie konkretnych umiejętności opiekuńczych, tego słynnego instynktu, który podobno u kobiet pojawia się automatycznie wraz z zajściem w ciążę (jak twierdzą konserwatywni naturaliści). Bohater Pakuły, trenowany przez ojca‑macho, nie wynosi tej umiejętności z domu, musi się jej nauczyć w innym mieście, z dala od rodziców, w nowym momencie zero, czyli w chwili narodzin własnych dzieci. U Siwczyka zderzenie różnych modeli opieki przebiega jeszcze inaczej: rodzice Krzysztofa nie mogą się doczekać narodzin dziecka. Kolejne niedonoszone ciąże nie pozwalają, by ojciec uznał upragnione narodziny syna za coś naturalnego, oczywistego – nie ma tu mowy o automatycznym przedłużeniu śląskiego rodu o kolejny męski egzemplarz.

Siwczyk polemizuje z modelem kultury wykształconym przez silnych samców: ojciec Krzysztofa, który nie chce kontynuować tradycji rodzinnej i pracować w kopalni, zostaje przez własnego ojca obrzucony klątwą bezpłodności. Ojciec nie jest tu buntownikiem wyrywającym się z systemu, lecz leniwym delikatnisiem, który nie chce się zająć prawdziwą pracą i jako taki ma słabe, niemęskie geny, nie jest zdolny do ostatecznego aktu męskości, czyli spłodzenia dziecka. Siwczyk uruchamia też drugi tryb polemiki: sięgając do lat 70., czyli momentu narodzin Krzysztofa w górniczo‑męskiej krainie polskiego Śląska, pokazuje samotność i zagubienie w rolach rodzicielskich. Ojciec, niedopuszczony na porodówkę, błąka się po mieście „po życiu zorganizowanym przez kolegów”. Zanim pojawi się historia jego śmierci, Siwczyk opowiada o innej zmianie pokoleniowej: gdy matka Krzysztofa leży na oddziale położniczym, „słychać już kroki w chodakach i pytanie, która to lebioda, bo właśnie umarła jej babcia, ale nie ma się co przejmować, bo ktoś musi robić miejsce pędrakom, jeden wchodzi, inny wychodzi”. Tak jak ojciec nie może, nie potrafi wejść w swoją rolę, tak samo później syn nie będzie potrafił wejść w rolę sieroty – jakby każdy z nich przyglądał się światu w obliczu nagłej zmiany swojego statusu. Siwczyk mistrzowsko buduje linie nawiązań i cięcia – ojciec jest w szoku po urodzeniu syna, syn doznaje szoku, dowiedziawszy się o śmierci ojca: pęknięcia przebiegają tutaj dokładnie odwrotnie, jakby przeciwko sobie. Każdy z bohaterów Siwczyka ma w sobie wielki ładunek czułości – jakby miłość w każdym z nich nagle wzbierała. Uczucie to w żaden sposób nie może się jednak realizować ani ujawnić, bo każdy z nich doznaje owego objawienia w całkowitej samotności, stając samotnie wobec świata. W Na przecięciu arterii Siwczyk nie rości sobie pretensji do opisywania nowych zjawisk, raczej do tego, by nadać im nazwy, by opisać je z męskiej perspektywy i męskim językiem: w tym porządku miejsce spotkania kierunków istnienia to sen Krzysztofa śniony w chwili śmierci ojca, sen o noworodku z popiołu. Rekwizyty natalne splatają się z tanatycznymi, a Siwczyk w kapitalny sposób przetwarza barokowy motyw „kołyski grobem”, ale opracowuje go inaczej, bo w przywoływanej całostce chodzi także o zmęczenie opieką, o stan absolutnego wycieńczenia fizycznego i psychicznego nieustanną pracą troski. Ten motyw także łączy młodych rodziców i opiekunów paliatywnych – sen jest luksusem.

Gospodinow notuje czułość własnego ojca dla wnuków, równie silną jak brak zainteresowania własnymi dziećmi, gdy były małe, a on w pełni sił – to słodko‑gorzkie uczucie, rodzaj goryczy pomieszanej z zaskoczeniem, że można się aż tak zmienić, odejść od modelu kultury, który wcześniej całkowicie decydował o sposobie zachowania ojca. Komunizm (nie ma znaczenia, czy bułgarski, czy polski) nie przewidywał ani czułości, ani troski, ani refleksji ontologicznej, zamiast tego domagał się podporządkowania, a sam proponował przemoc: „nie mazać się więc, karmić i jeść żelatynę, uzupełniać płyny, nie płakać, nie odwadniać, nawadniać, nie jęczeć, nie zanieczyszczać się, oszczędzać krochmal, samemu sczyścić smółkę, utrzymać życie, jak się chciało” – Siwczyk kreuje monolog pielęgniarki z oddziału położniczego. „Nie jęczeć” zostaje podważone nieco dalej, gdy okazuje się, że system komunistyczny szczerzy zęby coraz bardziej – ojciec Krzysztofa nie bierze jednak udziału w żadnej działalności opozycyjnej, nie należy do Solidarności. „Wyczekujesz koloru krwi, o której słyszysz, że leje się litrami na dołkach, na jakich nie lądujesz, bo urodziło ci się dziecko, bo ci nie wolno, bo masz powód się lękać jak nie przymierzając nikt w tobie”. Opowieść Siwczyka o ojcu to nie jest opowieść inteligencka, nie ma w niej etosu walki i inteligenckich schematów zachowań honorowych. Jednocześnie jednak widać tu bardzo mocne nawiązanie do figur zniewolenia czy też ograniczenia wyborów życiowych, o których w kontekście opozycji komunistycznej pisała jako pierwsza Kinga Dunin, a potem mówiły kobiety należące do Solidarności – działania policji politycznej służyły zastraszaniu rodziców małych dzieci, zmuszeniu ich do rezygnacji z działalności opozycyjnej. Dunin, wskazując na patriarchalne korzenie polskiej opozycji, pisała właśnie o przymusie wycofania się z opozycji kobiet, które uważano za naturalne opiekunki, osoby predestynowane do utrzymywania życia rodzinnego w czasie, gdy mężczyźni szli strajkować. Siwczyk rozszerza ten dylemat, znosi jego znamię płciowe i przypisuje go także ojcu, pokazując podwójną, matczyno‑ojcowską, odpowiedzialność za rodzinę. Jednocześnie ostatnie zdanie tego fragmentu rozszerza uczucie – kieruje ku dużo większemu lękowi, związanemu właśnie z posiadaniem rodziny, ze świadomością, że jest się tu i teraz związanym, przykutym do miejsca, że rodzina nie ma takiej zdolności ucieczki jak samodzielna dorosła jednostka. Podstawowa komórka społeczna jest tym samym dużo bardziej podatna na manipulacje polityczne i społeczne – i dużo bardziej wobec nich bezradna.

Mężczyzna odpowiedzialny i czuły to tylko jedna z twarzy tego autofikcjonalnego bohatera, jakiego wytwarzają przywoływani tutaj autorzy. Bo jednocześnie owemu osadzaniu się w nowej roli towarzyszy poczucie słabości, klęski, tchórzostwa, przeciążenia. Gospodinow opisuje swego bohatera jako niezdolnego do okazania lęku. Po diagnozie ojca syn ucieka w bezludne miejskie zaułki, płacze, ale w ukryciu, nie chce, by ktokolwiek go zobaczył. Łzy oznaczają bezradność, słabość – uczucia nieprzystojące dorosłemu mężczyźnie. Kilka miesięcy później pisarz, alter ego samego Gospodinowa, popularny i zapraszamy za granicę, nie potrafi udźwignąć tej roli społecznej w chwili, gdy jego własne życie się wali. Kiedy na ulicy podchodzi do niego czytelniczka, szukając porady, pocieszenia, porzuca ją z jakimś obłym frazesem, a później notuje tę historię ze wstydem, obiecując szczerość w owej grze w autentyczność. Inne rozliczenie ze wstydem i słabością proponuje Siwczyk – po śmierci ojca jego bohater, Krzysztof, wspomina nieporozumienia, milczenie, uniki i kłamstwa cechujące przez lata jego relację z ojcem i symetrycznie do tego wątku buduje historię ciężkiej żałoby, kompletnego osamotnienia, tonięcia, prowadzących do impotencji i wyjałowienia duchowego.

Zarówno Ogrodnik i śmierć Gospodinowa, jak i Na przecięciu arterii Siwczyka stanowią w gruncie rzeczy dość nieśmiałe głosy autofikcyjne, zawieszone między autobiografią a fikcją, wykorzystujące wszystkie zasłony, jakie tylko daje literatura, ukrywające doświadczenia męskiej czułości pod funeralnym sztafażem. Wszyscy trzej autorzy urodzili się jeszcze za komuny, z kultywowanym wówczas modelem męskości i wychowania podejmują polemikę, ale to właśnie pod jego znakiem upłynęło ich dzieciństwo. Od niego właśnie się odbijają, próbując zaproponować inny typ męskości – głębiej przeżywający emocje, lepiej je rozumiejący, zdolny do mówienia o nich, akceptujący własne słabości w równym stopniu co odpowiedzialność wobec innych. O tożsamości ich bohaterów stanowią relacje, jakie budują w swoim życiu, a nie nostalgiczne wspomnienia o własnej płynnej tożsamości. Co więcej, ich własne dzieci występują tu w pozycji nauczycieli i mistrzów, ratowników i zbawicieli mających moc oddalenia żałoby.

Z tej akceptacji innego wzorca męskości, prób jego opisania wyłania się – co ciekawe – nowy rodzaj postaci bohaterskich – nie mam tu na myśli nowych mężczyzn gotowych do wzruszenia i opieki, lecz postaci dziecięce: nie mają one w sobie nic z XVIII‑wiecznych istot czystych, czy XX‑wiecznych istot słabych i zależnych. Nie są ani małymi dorosłymi, ani zupełnie odrębnym gatunkiem, z którym dorosłe osobniki męskie nie potrafią znaleźć wspólnego języka i muszą czekać do dorosłości na nawiązanie kontaktu (jak jest na przykład w Królu Szczepana Twardocha czy Akanie Pawła Goźlińskiego, a także u Jerzego Pilcha, Pawła Huellego, Stefana Chwina czy Antoniego Libery). Ciekawe, czy polska literatura pozwoli się temu zjawisku rozwinąć, czy porzuci je, by podążyć za innymi trendami? Czy postaci dzieci‑zbawców nie zamienią się szybko w symbol liberalnej rodziny i klasy średniej albo alibi dla słabości męskich postaci?

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.