Przypomnijmy, małżeństwo Hłasków nie trwało długo, po czterech latach ojciec Marka wyprowadził się z domu i wkrótce zmarł. Maria poznaje sporo starszego od siebie Kazimierza Gryczkiewicza, z którym w 1949 roku bierze ślub, wtedy źle przyjęty przez dorastającego jedynaka. Po upadku powstania warszawskiego, które nie znalazło znaczącego odbicia w pamięci dziesięcioletniego Marka czy w jego twórczości, wszyscy wyjeżdżają do Częstochowy. Tam kilka miesięcy mieszkają w domu przyjaciółki matki Marka, Ireny Kozłowskiej, przy ulicy Sobieskiego 84. To tam Marek zaczyna pisać swój dziennik, będący początkowo próbą uporządkowania traumatycznych wydarzeń. Dziennik chłopak kontynuuje w Hajdukach na Śląsku (dziś Chorzów-Batory), a następnie w Białymstoku. Wreszcie w styczniu 1946 roku rodzina osiedla się we Wrocławiu, gdzie odbywa się ślub matki Marka z Gryczkiewiczem. We wrześniu 1950 roku Marek przeprowadza się do Warszawy, trafia pod opiekę ciotki Jadwigi Oraczewskiej i mieszka w internacie przy ulicy Tarczyńskiej. W sumie w najnowszym tomie wydawnictwa Iskry, od lat przypominającym spuściznę Hłaski, mamy więc cztery zeszyty – pisane od 7 marca 1945 roku do 24 października 1946 roku.
W lekturze listów i pamiętnika narzucają się przede wszystkim dwie rzeczy. Po pierwsze stosunek do matki. Nie od dziś wiadomo, że Hłasko był bardzo związany emocjonalnie z matką. Był – stosując dzisiejszą nomenklaturę – rozpieszczonym maminsynkiem. Nic więc dziwnego, że nieprzychylnie patrzył na związek z Kazimierzem, traktował go jak uzurpatora, który zabiera mu ukochaną matkę. Z obozu Pierwszego Wrocławskiego Hufca Harcerskiego, na którym przebywał w Obornika Śląskich w 1946 roku, dwunastoletni (!) Marek pisze:
W późniejszym okresie, w czasie emigracji, miłość do matki tożsama jest z miłością do ojczyzny. Figura ukochanej matki staje się figurą Matki Polki, a tęsknota za rodzicielką – nostalgią za krajem.
Przywołując rozróżnienia wprowadzone przez Romana Zimanda w tak zwanej literaturze dokumentu osobistego na piśmiennictwo pamiętnikarskie, faktograficzne i ekstrawertyczne oraz na intymistyczne i introwertyczne zapiski, notatki Hłaski należałoby umiejscowić w pierwszej grupie. Pamiętniki mogą być zatem traktowane jako świadectwo wiedzy faktograficznej. Autor Pierwszego kroku w chmurach traktował je jako warsztat pisarski. Notował na przykład: „Pierwszy mój pamiętnik pisałem, mając jedenaście lat. Mam nadzieję, że będę pisał jeszcze więcej i jeszcze ładniej”. Poza opisami własnych przemyśleń i codziennych błahych wydarzeń, pisze także o sytuacji politycznej kraju, snuje mniej lub bardziej prawdopodobne wspomnienia o wojnie. Spostrzeżenia są zadziwiająco trafne jak na tak małego chłopca, którym przecież wówczas był. Okazuje się jednak, że Hłasko był od początku doskonałym obserwatorem rzeczywistości. Widząc i słysząc zapewne słowa dorosłych, potrafił wyciągnąć własne – czasami naiwne, ale jednak w gruncie rzeczy słuszne – wnioski. 11 marca 1945 roku wyznaje: „Nudzę się strasznie. Myślałem, co napisać, i naprawdę nie wiem co. Jak dzień jest nudny, szary, to naprawdę nie ma co pisać. Myślałem długo, długo, co pisać, aż w końcu wymyśliłem”. Co takiego mogło wymyślić jedenastoletnie dziecko? Mocno zaskakuje kolejne zdanie: „Napiszę więc, jak sobie wyobrażam szarżę kawalerii na czołgi w tysiąc dziewięćset trzydziestym dziewiątym roku…”. Przyznaje także, że często czyta własne zapiski, by coś poprawić, udoskonalić, wykreślić. W jednym z ostatnich wpisów, 22 sierpnia 1946 roku, wyznaje: „Skończywszy pisać te trzy tomy, wyjeżdżam na Śląsk, potem do Białegostoku, a następnie do Wrocławia. Mam nadzieję, że będę mógł prowadzić swoje bazgroły dalej. Często czytam je sobie”. Zapiski były więc prowadzone zupełnie świadomie, jakby strategią pisarza od początku było wyzwanie rzucone przyszłym potencjalnym czytelnikom, do których czasem się zwraca, prowokując i kokietując.
Wróćmy jednak do listów.
Drugą sprawą, która nasuwa się po ich lekturze, jest stosunek Hłaski do ojczyma. Powszechnie uważało się, że od początku do końca Marek nie cierpiał Gryczkiewicza. I początkowo zapewne tak było. Listy pokazują jednak, że uczucia te zmieniały się z biegiem lat i że późniejszy autor Pięknych dwudziestoletnich traktował Kazimierza jak rodzonego ojca. W listach adresowanych wyłącznie do matki, zawsze znajdują się ciepłe pozdrowienia skierowane do ojczyma. Ale Hłasko pisał także listy do samego Gryczkiewicza. Adresuje je „kochany Masso”, czasem także „kochany tato” lub „drogi ojcze”. Pisze między innymi: „Całym sercem i całą duszą jestem z Tobą. Głęboko wierzę w to, że zobaczymy się wkrótce i że będziemy umieli ze sobą rozmawiać jak Ojciec z Synem. Jak zdrowie Twoje? Czy potrzeba Ci jakiś lekarstw? Napisz, przyślę”. Wszystko to dowodzi raczej ogromnej bliskości i troski o ojczyma, a drobne zatargi czy poważniejsze kłótnie (słynny list Gryczkiewicza, w którym nazywa pasierba „najnędzniejszą szmatą wśród chuliganów” pisany był zapewne pod wpływem silnego zdenerwowania i sprawa szybko została wyjaśniona i zapomniana) występowały jak w każdej rodzinie, w każdych relacjach syna z ojcem.
Czytając chronologicznie całą spuściznę Marka Hłaski, doskonale widać jego ewolucję nie tylko jako prozaika, ale także jako człowieka. Jawi się już nie tylko jako alkoholik i chuligan, który rozkochiwał w sobie kobiety, pozostawiając zgliszcza, gdziekolwiek się pojawiał, ale też jako wrażliwy, niezwykle inteligentny i uzdolniony człowiek, którego twórczość wyprzedziła swoje czasy i który pozostaje jednym z najważniejszych polskich prozaików
Dlatego warto na koniec przytoczyć wpis z 4 października 1946 roku. Dwunastoletni Marek notuje:
Marek Hłasko charakter miał.