Wiatr podrzuci cię jak freon gdzie chcesz,
być może niekoniecznie źle ci życzy pleśń
schowana w widocznym miejscu kafli,
które odbijają niemiłosierną lampę szmaragdu
tafli wody, w jaką wstępujesz z widocznym lękiem,
ale wstępujesz sama, nie zachęcana, na własnych warunkach
jak miecz deski wyrzuconej przez przypływ,
zajęty całkowicie przez koralowce, mówisz i masz
od razu odpowiedź, to jest to, co pozostaje po ekspresji
ciała, to świadectwo zaangażowania, ktoś podjął ryzyko,
które może się opłaciło, w tunelu fali jak w tułowiu cyrenii
mieszka miękki atłas, kładziesz się na nim i wzlatujesz
w przysłowiowe trzęsienie ziemi, gdzieś po drugiej stronie
globu, podobno, znajduje się teraz więcej tęsknoty,
ale nie bierz sobie do serca, tego braku wiadomości w butelce
nie można było uniknąć jak przyszpilonego motyla,
co żyje dzień jeden, warto tak się bać, zaręczam,
to łagodne zejście, głębiej robi się znowu płytko.