Jakim byłem krytykiem! Czy tak się zmieniłem? Jurek Lisowski zarzucił mi, że jestem Piotrem Rytlem naszej epoki, dlatego, że nie podoba mi się Donat Kirsch i ten Słyk od barszczu. Czyżby naprawdę to była nowa epoka? Epoka literatury? I ja bym się na tym nie poznał? A dlaczego wybroniłem Konopielkę? Okazała się w końcu dobra, choć na nią w redakcji wybrzydzano. Czasem mi się zdaje, że to nie jest to, że ja przestaję rozumieć świat, ale że właśnie zaczynam pojmować, jak to wszystko znikome i nie warte uwagi, co się dzieje i co oplątuje prawdziwe znaczenie świata. To cudowne rosyjskie słowo „sujeta” − wszystko mi się zdaje właśnie tą sujetą, mydleniem oczu, niepotrzebnym hałasem. Świat wydaje mi się czasami jednym festiwalem sopockim! Czy rdzeń świata otworzy się po śmierci?
Jarosław Iwaszkiewicz, Dzienniki, 27 VIII 1979.
Stojąca z dala od miałkich sporów i pozornych polemik, choć nie wahająca się przed wszczynaniem zasadniczych, od dwudziestu pięciu lat nasza „Twórczość” przedstawia literaturze polskiej in statu nascendi wierne zwierciadło, w którym mogłaby się przejrzeć. No, trochę upiększające może, ale sekret w tym, że to urodziwa i żywotna pani, która nazbyt już deformujące lustra rzuca po prostu w kąt. Czasami pomawia się nas o eklektyzm, jakby to był zarzut. „Twórczość” jest i powinna być eklektyczna – to jeszcze legat z pierwszych lat powojennych, gdy była jedynym wielkim forum literackim w kraju – nikt jednak lepiej od nas nie wie, ile w tym eklektyzmie jej Redaktora Naczelnego bywa codziennego heroizmu. Nie bierze się on bowiem u Niego z niepewności sądów, chwiejności kryteriów czy mało ukształtowanych gustów, ale jest wyrazem powinności, świadomym zamiarem ukazywania całej bogatej palety naszego piśmiennictwa, rezygnacją z apodyktyczności własnych upodobań na rzecz czegoś, co większe i ważniejsze – nowych wartości literackich, którym trzeba stworzyć sprzyjający klimat i warunki zaowocowania”
Tacy myśliciele, jak Michel Foucault lub Jacques Derrida mogą nią – literacka sprawność słowa – szpanować na cały świat.
Pisarskość należy rozumieć niemal identycznie jak głębokie – ukryte – rygory języka poetyckiego, co nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek poetyckością.
Wyjaśnienie, jak należałoby rozumieć pisarskość i język pisarski wymagałoby skomplikowanych wywodów.
Posłużę się więc eksplikacją jednego z dwudziestowiecznych pisarzy, który znakomicie uchwycił różnicę między pisarstwem i niepisarską krytyką literacką.
Praca pisarza zależy od najrozmaitszych – przewidzianych i nie do przewidzenia – okoliczności, gdy tymczasem krytyk niepisarz może sobie wyznaczyć dowolny czas wykonywania swojej pracy.
Ta prosta eksplikacja jest szczególnie przydatna dla wszystkich ludzi piszących – pisarzy i niepisarzy – dlatego, że oni sami dla siebie mogą mieć swój znak rozpoznawczy.
Dla innych, dla czytających, nie jest to ułatwienie.
Rozróżnić w słowie efekty pracy pisarza i niepisarza jest tak samo trudno, jak z każdym twórczym rozpoznaniem i wartościowaniem słowa.
To sztuka, jeszcze bardziej rzadka i tajemnicza niż samo twórcze pisanie.
Jak dowieść, że każde słowo Witolda Gombrowicza – także to w Opętanych, także to w Dzienniku – jest pisarskie, że każde słowo Gustawa Herlinga‑Grudzińskiego jest w każdym napisanym zdaniu niepisarskie.
Wiem o tym i może nawet mógłbym tego dowieść, ale i tak nie przekonałbym nikogo z tych, którzy sami z siebie nie potrafią tego rozpoznać.
Kto nie odróżnia zdań pisarskich w felietonach Adolfa Rudnickiego i niepisarskich w felietonach Kazimiera Brandysa (który niezależnie od tego jest mistrzem słowa literackiego), tego się nie przekona do twórczego pisarstwa.
Kto nie rozpoznaje zdań Heleny Boguszewskiej i zdań Jerzego Kornackiego we wspólnie pisanych dziełach, temu się nie wytłumaczy, czym się różni sztuka pisania od maniackiego wyrobnictwa.
Kto nie widzi różnicy między słowem Hansa‑Georga Gadamera i słowem Michela Foucaulta, ten nie zgodzi się z zagadkowością takiego stanu rzeczy, że posługując się jak najsprawniej pozornie podobnym słowem pisanym można być albo prawdziwym pisarzem jak Johannes Bobrowski, albo literatem z zawodu jak Siegfried Lenz.
Pisarstwo od niepisarstwa oddziela głęboka – ukryta, prawie tajemna – natura samego języka, z czego tak wspaniale zdaje sobie sprawę Erich Fromm w książce Zapomniany język.
Fromm jest zdania, że „zapomniany język”, język naszych snów, język pełny, czyli język sam z siebie – ze swej natury – symboliczny został bezpowrotnie utracony.
Jest w tym wiele prawdy, ale i wtedy wolno myśleć, że prawdziwe pisarstwo jest niedoskonałą i może nawet niemożliwą próbą odnalezienia lub tylko odnajdywania śladów tego języka.
One istnieją w snach, poza nimi są bardziej widoczne w języku mówionym niż w pisanym, w pisanym są zauważalne u tych, którzy go wyczuwają i potrafią trafić na jego ślady, czyli są lub mogą być pisarzami.
Henryk Bereza, Pisarskość, dwusłowie, „Twórczość” 2001, nr 12.
Cieszę się, że napisało mi się w przekładzie opublikowanym w czwartym tomie antologii Jerzego Lisowskiego: „Grzebieniem się czeszcie! Nie cieszcie się grzechem!”. Piękna fraza, która, mam nadzieję, mnie przeżyje.
„Háby nie słyszałem już nigdy później – pisze autor Ducha opowieści (Warszawa 2014) – ale wiem, że jeśli jest niebo i są w nim chóry anielskie – te chóry śpiewają ćwierćtonowo”. Ja z kolei wiem, że te anielskie ćwierćtonowe pienia byłyby dla mnie piekielną torturą. Wystarcza mi doczesność i ćwierćtony Mykietyna, bo słoń nastąpił mi na ucho w składzie porcelany, kiedy pytałem go o wiadomą sprawę. To dlatego cieszę się, że nie trafię na niebiański koncert. O Matko Boska, przywykła do czterech prostych tonów, z których składa się Salve Regina, jak Ty to wytrzymujesz? Przynajmniej możesz gryźć ze zgryzoty opłatek.
Piękny obraz, choć dziś wiem, że stryj go nie widział, bo to niemożliwe fizycznie: książki tak nie płoną. Ale był pewien, że widział: tak działa praca pamięci.
Tadeusz Komendant, Cieszę się, że, „Twórczość” 2015, nr 4.
Grudzień 1979 roku.
Ulica Wiejska w moich czasach, to znaczy kiedy się do pisania przymierzałem, pod sam koniec lat sześćdziesiątych, to w ogóle było miejsce najważniejsze. Kawiarnia Czytelnika, stolik, przy którym Irena Szymańska wydawała wyroki: kto jest OK, a kto nie, kto ma talent, a kto nic a nic. Dalej tygodnik «Kultura». No i wreszcie «Twórczość» – czyli literacka stratosfera. A jeszcze niedaleko ulica Mysia, więc Urząd Cenzury, i KC, czyli ‒ jak napisał Jerzy Andrzejewski w sławnej broszurce Pisarz i partia – myślący rozum partii. […]
Kiedy Iwaszkiewicz w swoim felietonie w «Życiu Warszawy» napisał bardzo życzliwie o mojej książce Paradis i Raport Piłata, Henryk Bereza i Jerzy Lisowski powiedzieli, że koniecznie muszę podziękować osobiście. Poszedłem do redakcji. Lisowski zasunął za mną rozsuwane drzwi dzielące pokoik redakcyjny na pół i znalazłem się sam na sam z ogromnym Jarosławem. Zacząłem bełkotać, jaki wielki to zaszczyt i szczęście, ale Iwaszkiewicz szybko mi przerwał i powiedział: «Dobrze, dobrze, synku. A ten sztuczek – mówił o mojej sztuce Kopciuch – też nieźle ci wyszedł».
[…] w mieszkaniu Henryka Berezy przed kilkudziesięciu laty zobaczyłem na małym stoliku zdjęcie młodziutkiego poety i prozaika Bohdana Zadury, też z Henrykiem bardzo zaprzyjaźnionego. I właśnie ostatnio, przyszedłem do „Twórczości”, żeby Bohdanowi, czyli obecnemu redaktorowi naczelnemu, pogratulować bardzo pięknego wiersza, który się kończył mniej więcej tak, że doktór Henryk Bereza przyjmuje teraz całodobowo na Powązkach… I tyle”.
Jerzy Olek
W wielu krajach, gdzie kultury chłopskie stanowiły naturalne, stałe dorzecza, zasilające kultury narodowe, a często determinowały tych kultur charakter, w świadomości ogółu dziedzictwo chłopskie partycypowało jako naturalny jej składnik. W Polsce, mimo Chopina, Mickiewicza, Norwida, Wyspiańskiego, Leśmiana czy Szymanowskiego, którzy byli drogowskazami ku chłopskiej kulturze, znakami jej nieprzebranego bogactwa, kultura ta aż do ostatnich swoich dni pozostawała na uboczu, nie rozpoznana, deprecjonowana, częstokroć fałszowana lub ideologizowana, dla wielu egzotyczna, dla niektórych wręcz nie istniejąca.
[…]
Każda prawdziwa kultura objawia się w pełni dopiero wówczas, gdy już odeszła wraz z formacją, która ją stworzyła. Dopiero wówczas najwyraźniej widać, jakie nam dziedzictwo zostawiła i czy zostawiła. Dziedzictwo każdej umarłej kultury to wytopione z rudy bytu człowiecze uniwersum. Dla mnie w tym chłopskim dziedzictwie trzy elementy są najistotniejsze: słowo – pamięć – wyobraźnia. […] Właśnie w tej triadzie kultura chłopska, przechodząc dziś w sferę już tylko tęsknoty i sztuki, przekazuje nam swoje nie stanowe, lecz w najpełniejszym tego słowa znaczeniu człowiecze dziedzictwo.
Wiesław Myśliwski, Kres kultury chłopskiej, „Twórczość” 2004, nr 4.
U niego, tak to widzę, słowo jest, proszę wybaczyć terminologię chronotopu polszczyzny, z jego diachronii i synchronii bez granic, ta rozległość jest właśnie znakiem rozpoznawczym Wiesława Myśliwskiego.
Słowo u niego jest z polszczyzny wiecznej i może być z każdej możliwej.
Słowem polszczyzny wiecznej władają – każdy po swojemu – Jarosław Iwaszkiewicz, Witold Gombrowicz, Leopold Buczkowski, oni jednak działają na wysokości słowa, Wiesław Myśliwski u jego źródeł.
Źródła biją na dole, na nizinach, Wiesław Myśliwski nie jest pisarzem jednego źródła, on może czerpać ze wszystkich, choć jest szczególnie wybredny, ma bezbłędne wyczucie gatunku słowa, dba aż przesadnie o zdrowie języka.
Henryk Bereza, Wypiski,
Julian Stryjkowski, a właściwie Pesach Stark, urodził przed pierwszą wojną światową w Stryju. Był synem mełameda i handlarki. Te dwa zdania mówią już wiele o jego życiorysie. Po pierwsze, że przyszły pisarz pochodził z niezbyt zamożnej rodziny, a po drugie, przyszedł na świat w pięknym, ale położonym niemal na końcu ówczesnego świata miasteczku (w Galicji dziewięćdziesiąt procent miasteczek znajdowało się w takim położeniu), po trzecie, że żył na granicy polskiej, ukraińskiej i żydowskiej kultury. […] Autor Głosów w ciemności pogranicze widział zatem w wielu przestrzeniach: jako dzieło kartografów i polityków, efekt działania historii, wewnętrzne sprzeczności znajdujące się w człowieku. […]
Stryjkowski jest zatem nie tylko „naszym”, ale też „wspólnym” pisarzem. Tworzył w pewnym konkretnym kontekście wieloetnicznym i wielowyznaniowym, który zawarł w swoich powieściach. Katolicy, Żydzi, prawosławni, ewangelicy, wszystkie odłamy tych religii, ale też wszelakie narody je wyznające, zamieszkujące tereny pogranicza, należą do polskiej przeszłości, która może napawać dumą. Jednak czy ona jest tylko nasza? Czy w ogóle takie pytanie jest zasadne, skoro przynależała nie tylko Polakom i katolikom? Jeśli bowiem Stryjkowski nie był naszym pisarzem, to czyim? Obcym? Absolutnie nie. Właśnie w jego twórczości przejawiała się ta najlepsza część Polski, którą utraciliśmy podczas XX-wiecznych szaleństw w Europie. Kiedy to przechodząc z jednej ulicy na drugą, można było usłyszeć inny język i tradycję. Na styku tych terenów pogranicznych – istniejących na mapach, ale też miastach i w samych ludziach – powstawała najlepsza część kultury, która jest nasza i wspólna.
Dawid Szkoła, Opowieści o Stryju i granicach, „Twórczość” 2019, nr 4.
Wybrane szkice teatralne, które publikowała na łamach „Twórczości” zebrane zostały w dwóch książkach: Lata tłuste czy chude. Szkice o teatrze polskim z lat 1990–2000 (2000) oraz Dziwny czas. Szkice o teatrze z lat 2000–2012 (2012).
„Od 1989 roku co miesiąc piszę w «Twórczości» o teatrze. Z zasady o teatrze zawodowym i repertuarowym, czasem o ważnych książkach dotyczących tego tematu. Jest to wybór świadomy. Po pierwsze, nie można znać się na wszystkim, czyli na teatrze lalkowym, offowym, muzycznym, studenckim, amatorskim itd. Po drugie, uważam, że teatr zawodowy i repertuarowy powinien stanowić pewien wzorzec interpretacyjny tekstów współczesnych i klasycznych, ma bowiem do dyspozycji zawodowych aktorów. Mam luksus wyboru najważniejszych zjawisk i zagadnień, jakie w zmieniającym się współczesnym teatrze mają miejsce i jakie warto omawiać. Staram się nie pisać typowych recenzji, tylko raczej omawiać najciekawsze zjawiska czy tematy, zwłaszcza artystyczne. Pojmuję teatr jako przestrzeń wolnej wyobraźni i myśli kreowanej słowem, bo to ono, nie obraz, tak dziś wszechobecny, najlepiej niesie myśl”.
W „Twórczości” zadebiutował jako poeta w roku 1983, a w roku 1987 jako krytyk literacki. Od roku 1996 był członkiem zespołu redakcyjnego. Odpowiadał za publikowane na łamach wiersze i za recenzje poświęcone poezji.
Z wierszy Tadeusza Różewicza publikowanych na łamach miesięcznika ułożył i opracował Wiersze i poematy z „Twórczości” (1946–2005).
Tłumaczyłem współczesnych klasyków języka hiszpańskiego. Ogłosiłem monografię Borges (1980), antologię wspomnień Tango Gombrowicz (1984) oraz Dziennik tajemny (2000), Dziennik patagoński (2007), Dziennik nieobyczajny (2008), medytacje (2012, poza księgarskim obiegiem), Dziennik z zaświatów (2014) i Dziennik podróży na Ocolorę (2017).
Zawsze niepokoiło mnie pytanie „dlaczego?”. W tej ostatniej książce daję na nie odpowiedź.
W redakcji jestem od kwietnia 1974 roku i cały czas zajmuję się tym samym − tzw. krótkim szkicem. Formalnie nazywa się to prowadzeniem działów Na widnokręgu i Noty. Pierwszy miał w swoich początkach zapowiadać nowych autorów korzystających z krótkiej formy, powiedzmy do dziesięciu stron maszynopisu. Potem to się zmieniło. Dzisiaj zamieszczamy tu także teksty autorów o znanych nazwiskach, rozważania często z pogranicza eseistyki i prozy fabularnej. No a „noty” to wiadomo: literackie drobiazgi o wszystkim. Lubię, gdy ostatnia nota jest jednym z lepszych tekstów w numerze. I tak bywa.