Bristol to legenda i symbol. Istniejący od 19 listopada 1901 roku, stał się w Warszawie stemplem odciskającym
„Wiosna 2017. Siedzimy w sali Kolumnowej hotelu Bristol. O tej porze jest tu pusto i cicho. Tylko w drugim końcu sali Janusz Głowacki popija kawę i spogląda na zegarek, jakby na kogoś czekał” – piszą autorki starannie wydanej książki Hotel Bristol. Na rogu historii i codzienności (Wydawnictwo Arkady, Warszawa 2018) i dodają, że w trakcie pracy nad historią hotelu dojdzie ich wieść o śmierci wybitnego pisarza, współtwórcy m.in. scenariusza Rejsu, filmu Piwowskiego, którego koncepcja i projekty ujęć powstawały w salach restauracyjnych i w nocnym klubie Bristolu. Tamże sławni pisarze Janusz Głowacki i Ireneusz Iredyński urządzili dla młodziutkiej piosenkarki bieg przez płotki vulgo przez ustawione przez nich fotele; Maryla Rodowicz wspomina z uśmiechem, że – wówczas czynna sportsmenka – ukończyła ten bieg, myśląc, że i na tym polega lans.
Inna rzecz, że tego rodzaju zabawy w stanie wskazującym pomogły służbie bezpieczeństwa w zorganizowaniu pułapki na Iredyńskiego – prowokacji z wyimaginowaną próbą czynu o podłożu seksualnym, która kosztowała pisarza dwa lata więzienia. Oprócz stałych bowiem gości w wytwornej części gastronomiczno-rozrywkowej Bristolu przesiadywali nieustannie kapusie.
Wiele w tej książce dygresji dotyczących wydarzeń w ciągu dziejów (inspirujących recenzenta do snucia prywatnych wspomnień). To trochę tak, jakby sam stary hotel opowiadał. Zajmująca lektura. To – dopuszczam taką możliwość – żywy podręcznik historii ostatnich stu dwudziestu lat Warszawy, a w tle oczywiście i Polski. Począwszy od modernizowania pierwszego projektu fasady Tadeusza Stryjeńskiego, świetnego architekta, który już jednak należał do poprzedniej epoki, poprzez rozwalenie altany wieńczącej pracownię Wojciecha Kossaka i wydobywanie bomby, która utkwiła między piętrami, aż do wyłączenia Bristolu z eksploatacji po osiemdziesięciu latach działalności, na miesiąc przed ogłoszeniem stanu wojennego. Ten reprezentacyjny, do niedawna z najwytworniejszą kuchnią i najlepszą obsługą stołeczny hotel został bowiem w 1981 roku doprowadzony niemal do ruiny. Dopiero wczesną wiosną 1993 roku po generalnym remoncie dokonano ponownego otwarcia Bristolu, z pompą, w obecności Margaret Thatcher. Szkoda, że dopuszczono się dewastacji: wystarczyłyby pewne kosmetyczne zabiegi, z dokręceniem śrub i wymianą drobiazgów doprawdy na nowe, identyczne stylistyczne, a słynna kryształowa winda – duma hotelu – pozostałaby. A tak – wskutek małostkowej decyzji nie wiadomo kogo – wymontowana jako rupieć, poszła nie wiadomo w czyje ręce, jakieś części rozpoznawano u handlarzy starzyzną. Biedna, trafiła na moment, kiedy wszystko musiało być nowoczesne. Do dziś goście podróżują na piętra w typowym metalowym pudełku. A przecież ta winda z początku
Nic nie ma o Michale Choromańskim w tej wartościowej książce. A to przecież on w 1932 roku właśnie w Bristolu pozbywał się resztek pokaźnej kwoty Nagrody Młodych Polskiej Akademii Literatury, otrzymanej za Zazdrość i medycynę parę dni wcześniej. Większość pieniędzy właśnie przehulał, a na telefon od Zofii Nałkowskiej, sympatii, odpowiedział dziwnie nieswoim głosem. Działo się to w słynnym, nieraz przez Choromańskiego przywoływanym we wspomnieniach i w beletrystyce numerze 527 na piątym piętrze Bristolu, gdzie kuzyn pisarza, kompozytor Karol Szymanowski miał skromny apartamencik do stałej dyspozycji, a Choromański podczas pierwszych pobytów w Warszawie korzystał z tego locum, tytułowany przez służbę panem dziedzicem. Gdy z żoną, Ruth Sorel Choromańską, tancerką i choreografką, po siedemnastu latach emigracji wrócił w roku 1957 do Warszawy, zatrzymał się początkowo w Bristolu. Za drogo. Później przychodził tam raz w miesiącu – biesiadował, zapraszał do stołu wybranych młodych pisarzy: Iredyńskiego, Władysława Lecha Terleckiego, Jerzego Krzysztonia. Miał dar odkrywania talentów. Potem ten świetny pisarz, z goryczą „pomijanego i kopanego przy każdej okazji”, już tylko sporadycznie wstępował na szklankę piwa. Przetarł młodym drogę, jak przed wojną kelnerowi Kurtyce, któremu dał pseudonim Henryk Worcell.
Dzięki społemowskim znajomościom mojego ojca zajmowałem w 1975 roku pokój na piątym piętrze Bristolu. Przedtem i potem porównywałem z opisami Choromańskiego. Minęło czterdzieści pięć lat i umieściłem w tym samym pokoju akcję kulminacyjnej sceny opowiadania Więzy („Palestra” 2018, nr 11).
To – w świetle między rozdziałami – było miejsce na moją dygresję. Poza tym książka Faustyny Toeplitz-Cieślak i Izabeli Żukowskiej skrzy się od faktów, cieszy erudycją, przywołuje wiele historii z życia Warszawy (via Bristol), tłumaczy, skąd wzięła się nazwa hotelu (a właśnie: nie od miasta w Anglii, lecz od nazwiska biskupa Derry, czwartego hrabiego Bristol, sławnego podróżnika), przytacza cenne wspomnienia mistrzów cukierniczych, kuchmistrzów, konsjerżów. Szkoda, że obsługa Bristolu nie pozostawiła relacji o bankiecie w sali Malinowej w 1916 roku z udziałem Józefa Piłsudskiego ani o słynnym bankiecie „pożegnalnym” Marszałka 3 lipca 1923 roku. Pozostały fotografie. „Po przemówieniu Józefa Piłsudskiego stało się jasne, że Marszałek wypowie wojnę endecji. Wycofywał się co prawda do Sulejówka, ale nie porzucał polityki” – przypominają autorki.
Artur Rubinstein, Jan Kiepura, Marlena Dietrich, Hanka Ordonówna, wcześniej odważna Lucyna Messal, która w czasie dancingu w Bristolu po raz pierwszy zatańczyła tango. Pół Warszawy stało w kolejkach, żeby zobaczyć ten skandal obyczajowy. W najlepszych pokojach na pierwszym piętrze mieszkały najsłynniejsze gwiazdy złotego okresu Hollywood. Ojciec aktorki Mai Komorowskiej, Leon hrabia Komorowski, Europejczyk, poliglota, był od 1937 roku dyrektorem handlowym Bristolu. Piszą autorki: „Kiedy wybuchła wojna, sielanka się skończyła. «Tatuś gasił zapalające bomby na dachu hotelu, a Mama siedziała z nami w piwnicy» – wspominała po latach Maja Komorowska”.
Z czasów późniejszych – nostalgicznie – stałym mieszkańcem Bristolu był od czasów powojennych historyk sztuki Bronisław Krystall, tak, ten sam, który zamawiając u Karola Szymanowskiego requiem dla młodo zmarłej żony, zainspirował kompozytora do stworzenia wstrząsającego utworu Stabat mater. Piszą o tym autorki Bristolu…, podkreślając rolę czasu, który w dramatycznych momentach i zwrotach wywołuje w ludziach odruch zapominania. Podobno tajni służbiści, inwigilujących hotelowe zakamarki, nie mieli pojęcia o zasługach naukowca i mecenasa sztuki, który za Bieruta utracił liczne kamienice, a swoje bezcenne zbiory malarstwa ofiarował Muzeum Narodowemu w Warszawie. Był to dla nich jakiś podejrzany gość, który… Czy ja się dziwię? Skąd! Historia się powtarza na naszych oczach.