Zmieniło się. Chcieliśmy zmian, a teraz płaczemy. Źle, że niedobrze.
Może nie dorośliśmy? Nie ma sensu szukać winy wyłącznie w sobie.
To jak brodzenie w płytkiej wiedzy. Lustrzane odbicie lustrzanego
odbicia. Całowanie się w łokieć. Ktoś jeszcze czegoś wymaga od życia?
Zamknąć się na pół roku z własnym cieniem. Przygotowywać posiłki,
nie z głodu, ale żeby nie zwariować. Patrzeć w lustro z niedowierzaniem.
Nie doczekać? Szczypać się i dalej nie dowierzać. Przyzwyczajać się do
wzrostów. Lekceważyć cyfry, potem liczby. Najdalsza przyszłość to
poniedziałek. Wtorek pachnie utopią. Lepiej nie wybiegać tak daleko,
bo wlepią nam mandat. Porzućmy wszelką nadzieję, my którzy ziewamy
i truchlejemy. Koniec końców nie spotka nas taki koniec, na jaki sobie
zasłużyliśmy. Zostaniemy wymazani gumką, jak nieudolny rysunek
w Photoshopie. Skasowani jak zbędne pliki zapasowe. Poproszeni o zejście
z planu i oddanie kostiumu. Nasze kwestie wygłoszą inni. Nie braliśmy
tego pod uwagę. Teraz zmieniło się tak bardzo, że nic się nie zmieniło.
Przekaz jest jasny i klarowny: mamy się poddać i wynosić – jak śmieci.