Szczególnie doceniany jest jako autor setek wierszy – ballad‑piosenek śpiewanych przez różne zespoły muzyczne, poczynając od Wolnej Grupy Bukowina, a kończąc na Starym Dobrym Małżeństwie i Krzysztofie Myszkowskim. Ci ostatni przyczynili się do ogromnej popularyzacji wierszy poety urodzonego w Muszynie, a mieszkającego od lat w Krakowie. Wystarczy wybrać się na któryś z koncertów Starego Dobrego Małżeństwa gdziekolwiek w Polsce i posłuchać, jak cała sala śpiewa jego Czarnego bluesa o czwartej nad ranem czy Bieszczadzkie anioły, aby zrozumieć skalę tej popularności; wystarczy wyklikać w internecie jego utwory śpiewane, żeby zobaczyć astronomiczne liczby polubień, sięgające nawet kilkunastu milionów, choć poeta zawsze trzyma się w nich blisko poezji i nie są to typowe teksty.
Jednak nie można sprowadzać liryki Ziemianina do piosenek czy pieśni. Przez pół wieku Adam wydał wiele ważnych książek poetyckich z „krainy łagodności” i z „krainy smutnego księżyca”, otrzymał za nie parę prestiżowych nagród, a ostatnio dał o sobie znać pomysłowym i przejmującym zbiorem Krzątanie, gdzie dominują wiersze senioralne, ale jak zwykle nie brakuje w nich poczucia humoru, surrealistycznych odskoków od skrzeczącej rzeczywistości, znamionujących mistrza wyobraźni i sztukmistrza różnych poetyckich chwytów, trików, ujęć. Wszystkie nowe wiersze Ziemianina mają tym razem długie, barokowe tytuły, np. Rzeka oczy wytrzeszcza / na zakrętach / bo mętnie na świecie / a ona też mętna / i woda w niej nie jest święta albo Wolna projekcja spacerowa / z laską i z postojem / na rozważanie o przemijaniu. Ten drugi tytuł wskazuje na współbohaterkę liryczną nowych utworów – laskę. „Laskę”, ale nie tę osiemnastoletnią, choć i one się pojawiają we wspomnieniach, ale laskę do podpierania starości:
chodzę z laską
a ona młoda
i łaski pełna
Bo z drewna
[…]
Ta laska towarzysząca mu w medytacjach spacernych jest też laską czarodziejską, pomaga wyczarowywać jeszcze tyle poezji, tyle obłocznych nastrojów i klimatów, skojarzeń lingwistycznych, które napataczają się i napraszają same, żeby wniknąć do wierszy, nadać im specyficzny smak, aromat, zapach, a wynikają z kręcenia się Ziemianina po kuchni, po gospodarstwie domowym i polnym, po ogrodzie, słowem – ze zwykłej codziennej krzątaniny. Na przekór wyznaniu: „Schody moje / bez poręczy / mają stopniowe / niepokoje” – jest to w sensie poetyckim wciąż wyobraźnia młoda, przekorna, niepoddająca się schematom językowym, wykoślawiająca je uroczo, rozbijająca utarte sformułowania, mimo że – nie ma co ukrywać – żarty się skończyły. Zaczęły się schody starości, więc sytuacja nieciekawa, bo wiadomo, że „jeśli do gwiazd wspinanie”, to potem musi nastąpić „na łeb na szyję / spadanie”:
Nastąpiło
Przyjście
Musi być
I odejście
Choćby
Przez
Szparę
Między
Myślami
Czy po
Ostrzu
Brzytwy
A nawet
Przez ucho
igielne
Właśnie wtedy
najbardziej
Jesteśmy sami
Jeśli trudno
Ci będzie
Nie panikuj
I przechodź
nawet boso
Po łące ostów
Na zakazanym
Świetle i zakręcie
Bo chyba każdy
(Chcąc nie chcąc)
zasługuje aż na
Takie szczęście
By mieć swe odejście
trzeba się zbierać bo na horyzoncie już widać długi korytarz)
To jest cały Ziemianin, z rymami własnymi, niekiedy od ks. Baki wypożyczonymi, z dobrodusznym stoicyzmem plebejskiego chowu. Te wiersze są bardzo prywatne, bo opowiadają o losie Ziemianina‑wdowca, już teraz raczej samotnika niż biesiadnego stołownika, mimo że kiedyś uchodził za towarzyskiego sybarytę. Równocześnie te wiersze są globalne, ogólnoludzkie, o tym jak Ludzkość sama, z własnej nieprzymuszonej woli, zapędza się w ślepą uliczkę bez wyjścia:
I pod fałszywym baldachimem
A gdy stąpa w martwej koronie
Drżą w niej klejnoty robaczywe
Ziemianin podąża za tą procesją sam, tylko z drewnianą laską, z rzadka z kimś innym, bo nie ma wyboru, starając się w miarę możliwości nie tracić z oczu gwiazd i drobin piękna, jakimi są na przykład jaskółki, które należy „liczyć szybko”:
na drucie telefonicznym
Bo wszystko jest ulotne
A nawet bywa skoczne
I być może za chwilę
Będzie już po wszystkim.
Dlatego nie należy przeoczyć żadnej radosnej chwili, cieszyć się spotkaniem oko w oko z kwitnącym bzem za wiosennym oknem, z „konwaliowymi dzwonkami krakowskimi czyli z sygnaturką o poranku” czy z marokańskimi kotami, którym z wiekiem rudzieją wąsy, a „każdy ma w sobie coś z artysty / albo nawet / z samego Proroka”. Piękno jest tym cenniejsze, że właśnie ulotne. Słoik miodu spadziowego od „Teresy z Cisnej” staje się inspiracją do Pieśni miodu spadziowego, „kocie łby”, a nawet zwykły „kamień z krakowska ciosany”, powinny zostać opisane i zapisane, bo jak nie, to znikną jak „wypalony znicz na Cmentarzu Rakowickim”.
Dużo w tym tomie krakowskich klimatów, dużo wspominek z czasów młodości przaśnej. Zarastam przedmiotami jak pajęczyną – to znów poetycka okazja do snucia balladowej opowieści o rzeczach i przedmiotach gromadzonych na półkach, z których każdy przypomina jakąś sytuację z przeszłości, miłe zdarzenie, uśmiech losu, a także czasy
Chodziło się na księżyc
Okopywać pola poezji
I strzepywać gwiazdy
Ale i te brzemienne
Prosto z gałęzi
Zrywać czereśnie
Drabiny Jakubowe
opierały się w połowie
O życie młode i o wiarę
Choć śmierć ślizgała się
Już po każdym szczeblu […]
Ziemianin chętnie sięga do symboliki biblijnej, ale i do porzekadeł. Przypominam, że to on napisał kiedyś Antyfonę do kiełbasy zwyczajnej i Antyfonę do jabłka robaczywego, zderzając wysokie z niskim, kolokwializmy z modlitwami, kuchenne makatki z sentencjami filozoficznymi, sacrum z profanum. Jest w tym mistrzem, umie balansować na granicy dobrego i złego smaku i rzadko omsknie mu się noga na tej cienkiej lince.
Autora debiutanckiego tomu Wypogadza się nad naszym domem (1975) stać też na to, by po bez mała pół wieku spojrzeć z dobrodusznym dystansem na przemijanie:
Mój siwy gołąbek odlotu
Tylko patrzeć gdy nagle
Wzbije się w powietrze
I nawet piórka nie uroni
gdyż podobno zdolny
[…]
Poeta stara się go „odstraszyć” to młynkiem do mielenia kawy, to moździerzem, to przywołaniem „sernika z rodzynkami greckimi przemycanymi ze Słowacji”, to słodkim wspomnieniem latawca z dzieciństwa, który dalej „lata / jak łopata / choć to już po sezonie”…
Chciałbym na koniec zacytować także fragment wiersza katastroficznego, jednak w specyficznej Ziemianinowo‑metaforycznej otoczce muszyńskiej, gdzie sceneria sielska przechodzi niedostrzegalnie w wizję apokaliptyczną:
I smutki po łąkach
Wszędzie już tylko
miód sztuczny i chory
Pszczelarze posnęli
na miedzach leżą
Cali w skowronkach
Ukoił ich mak polny
Choć może to rzepak
I sztuczne nawozy
A pszczoły zamyślone
w bezruchu też śpią
Szczelnie pozamykane
w żółtym bursztynie
Albo w pustych butelkach
po soku czy po piwie […]
I za chwilę pewnie
Coś tutaj pęknie
Tak oto dom z pierwszego tomu i gospodarstwo Ziemianina sielskie‑anielskie z pasieką zastodolną pełną poezji – przeobraziły się na naszych oczach w gospodarstwo rodem z Bruegla czy Boscha, bo teraz Ziemianinowi bliżej do tych dwu niż do Nikifora… „Poeta pochyla się nad pięknem i okrucieństwem świata. Zanurza się w filozofii przemijania” – czytamy na skrzydełku książki Krzątanie. Zmieniając się, pozostaje wciąż sobą – zarówno w wyszlifowanej i obrobionej na błysk stylistyce, jak i w tematyce, często peryferyjnej, krakowsko‑blokowej lub muszyńsko‑bieszczadzkiej.