Całą noc męczyłem się nad niezliczoną ilością zabazgranego papieru, a to, co rano pokazałem, skwitowała jednym skrzywieniem twarzyczki i wyszeptała:
– A fe.
Jednak ku mojemu bezgranicznemu zdumieniu wiele lat później zostałem uznanym malarzem o europejskiej sławie. Do dzisiaj nie mam pojęcia, jak to osiągnąłem.
W pewien kolejny bezsensowny piątek, któregoś tam miesiąca kompletnie dla mnie nieistniejącego roku, otwierałem wernisaż swoich prac w jednej z najbardziej renomowanych warszawskich galerii. Zachwytom nad co najmniej genialnością moich prac nie było końca. Niestety.
Na obowiązkowym bankiecie dosiadła się do mnie jedna z satelitek tak zwanej wybitnej sztuki i zapytała całkowicie bezsensownie:
– Jak pan to robi?
– Co? – zapytałem z głupia, naturalnie wiedząc, o co jej chodzi. – Po prostu biorę do ręki pędzel i zamazuję wcześniej zagruntowane przez asystenta płótno.
– I to wszystko? A gdzie natchnienie twórcze?
– Pozostawiłem w Rawie Mazowieckiej – odpowiedziałem zirytowany. – Przed laty, przejeżdżając przez tę dziurę, niby przez przypadek zostawiłem je w przydrożnej knajpie.
Pewnie mi nie uwierzyła, ale zrobiła tak zwaną dobrą minę do toczącego się flirtu. Przynajmniej tak jej się wydawało.
Nad ranem, zmęczonemu nie tylko alkoholem, zaproponowała mi (nie używała mocnych trunków), że jak mam ochotę, zawiezie mnie natychmiast do Rawy Mazowieckiej i postaramy się odszukać zagubione przeze mnie natchnienie twórcze.
Jak przypuszczałem, wylądowaliśmy w Świdrze na przedwojennej trasie kolejowej zwanej otwocką, gdzie Żydzi spędzali wakacje.
Dom, do którego weszliśmy, był po gruntownym remoncie i z czasów jej chyba pradziadków nie pozostało nic, naturalnie poza piaszczystą okolicą.
Poczęstowała mnie pyszną nalewką ze śliwek, zaprowadziła do sypialni, bez słowa rozebrała się, położyła do łóżka i poprosiła:
– Proszę mnie teraz lansować.
Nie namyślając się długo, narysowałem na jej pięknym ciele swastykę. Zdumiona zapytała, dlaczego nie namalowałem samochodu ciężarowego.
Zamarłem. Skąd mogła wiedzieć, że wiele lat temu poprosiła mnie o to (ale nie na nagim ciele) własna córka? Nie zapytałem jej jednak o ten drobiazg. Po tylu latach nie miało to dla mnie żadnego znaczenia.
Rano przy śniadaniu, niby w żartach, zapytała, czy bym z nią nie zamieszkał.
– Niestety musiałbym wykupić bilet miesięczny na kolej, a nie lubię obciążać psychiki zbyt licznymi duperelami.
Do domu wróciłem po jakimś tygodniu. Od razu usiadłem przy stole i bez najmniejszego wysiłku, ot, tak sobie, narysowałem piękny samochód ciężarowy.
Kiedy tylko otwarto pocztę, zapakowałem do koperty rysunek ciężarówki i wysłałem córce.
Po tygodniu list wrócił z adnotacją „adresat nieznany”.