7–8/2025

Adam Wiedemann

Aktywność

Całkiem przyjemnie gadało mi się z Rybą, bo zeszliśmy na temat głupoty i przypomniałem sobie wczorajszy występ czterech koleżanek na temat piątej, która dla jednej z nich była matką, dla drugiej babcią, dla trzeciej okazją, żeby się ładnie ubrać i pokazać dekolt, a dla czwartej – by opowiedzieć anegdotkę, którą dzień wcześniej wrzuciła na fejsbuka, więc wszyscy się uśmiechali, bo już ją doskonale znali.

– Asia jak zwykle klepała, bredząc? – zapytał Ryba, odpowiadając tym samym na swoje pytanie, zauważyłem więc, że dochodzi już wpół do drugiej i napisałem mu, że muszę jechać na miasto, by zdążyć przed czternastą, po czym ubrałem się, wsiadłem na rower i szybko pojechałem.

Ta trasa do centrum w miarę upływu kolejnych miesięcy robi się jakby coraz dłuższa, wprawdzie znalazłem ostatnio skrót, który przyśpiesza ją o minutę albo dwie, ale i tak, najpierw na Czarnieckiego wymijanie tych bab z wózkami, potem męczący podjazd przy Dworcu Gdańskim, nierówny chodnik przy Andersa i jeszcze gorsza kostka na placu Krasińskich, od której potem mrowienie w rękach i w tyłku, aż w końcu Krakowskie Przedmieście i panujący tam bezład autobusowo-taksówkowo-ludzki.

Ale tym razem przystanek, a właściwie dwa, bo najpierw w banku, wyjąć pieniądze, bankomat co prawda nie działa, za to na schodach dziwnie znajoma twarz, początkowo nierozpoznawalna z powodu okularów, jednak po chwili już wiem: Ignacy Gogolewski. O lasce, w okularach, lecz jednak to on sam, tak dojmująco sam, że aż przypomniało mi się, jak recytował z płyty: Samotność, cóż po ludziach? Pomyślałem, by wziąć od niego autograf dla pani Hali, ale nie miałem przy sobie najmniejszej nawet karteczki, bo wychodząc, opróżniłem torbę ze wszystkiego, zabrałem tylko szczoteczkę i pastę, by umyć zęby przed dentystką, więc jak był sam, tak pozostał sam. Potem do Bonifratrów, pani Hala (tak każe do siebie mówić, bo przed wojną było to modne) siedziała, schludna jak zwykle, przed telewizorem, który na mój widok ściszyła, każąc siadać. Odruchowo zamiast po krzesło sięgnąłem po balkonik, co ją bardzo rozśmieszyło.

– Adaś, co cię sprowadza? Irynka żyje?

– Żyje.

– A zdrowa? Nie zapomnę, jak po tej operacji wyszła do mnie, taka chudziutka, żeby się przywitać, ja powiedziałam: „Irynka”, a ona: „Miaaau”.

– Już wydobrzała i robi się wręcz gruba.

– Gruba? No co ty powiesz. A co tam poza tym słychać w bloku, wszystko dobrze?

– No właśnie kominiarze przylepili na pani drzwiach karteczkę, że jak ich pani nie wpuści, to wlepią karę.

– Oni tak zawsze. A kiedy mają przyjść?

– Jutro.

– Ojej, to może dam ci klucze, gdzieś tu miałam.

Zaczyna szukać po szufladkach, lecz nagle zauważa, że na ekranie telewizora pojawił się Franciszek Pieczka, którego spotkała raz, oczywiście w kościele.

– Czy to sobowtór pana Pieczki? – zapytała wtedy.

– Prawdziwy, droga pani, prawdziiiwy – trzeba przyznać, że doskonale sparodiowała jego intonację. Więc powiedziałem, że właśnie dopiero co widziałem Ignacego Gogolewskiego, ale nie umiała sobie przypomnieć, kto to taki.

Tymczasem wtarabania się pielęgniarka na zabieg zmiany pampersa, chcę już iść, lecz pani Hala wymusza na mnie przyrzeczenie, że zaraz wrócę, więc przez czas jakiś krążę korytarzami, na których święte obrazy sąsiadują z zarządzeniami, by pampersów nie wrzucać do kibla. Wracam w końcu i zaraz powracam do tematu, bo w sumie mi się śpieszy. Miałam tu gdzieś jakiś klucz, stwierdza pani Hala, ale od razu widać, że go nie ma, wreszcie przypomina sobie, że klucz ma, ale nie ona, tylko jej przyjaciółka Mirka, więc ona do niej zadzwoni, a ona wtedy albo przyniesie mi ten klucz, albo nie, w zależności od tego, czy odbierze.

Podniesieni na duchu tym projektem, rozstajemy się, po czym wsiadam na rower i ruszam w dalszą drogę. W budynku PAN unosi się ciężki odór uduszonego i podgrzanego świeczką łososia, na pierwszym piętrze trwa bowiem bankiet kół biznesowych, które oddają się towarzyskości. Wpadam znienacka na Czeczot, biegnącą dokądś skądś.

– Przyszedłeś zjeść coś? – spytała żartobliwie. – Lepiej zjedz z nami, za chwilę jemy z Opałką w Nóż Widelec przy Dobrej. – I pobiegła, ja zaś wpadłem w szał poszukiwań ukrytej gdzieś w czeluściach budynku siedziby Wydawnictwa IBL, natykając się po drodze dwukrotnie na nienawistną prof. Prussak, aż w końcu, za tym drugim razem, zapytałem ją o drogę.

– Pójdzie pan w lewo, do końca korytarza, potem schodami w dół do piwnicy, a tam już sam pan znajdzie – powiedziała, wyraźnie połechtana tym, że nie znam się na topografii PAN.

Siedziały tam trzy panie, które, jak gdyby ucieszone, że ktoś tu do nich przyszedł, dały mi wszystko, co chciałem, a nawet chciały dać więcej, ale niestety, musiałem sobie zostawić jeszcze trochę miejsca w torbie.

Gdyż w dalszej kolejności udałem się do PIW, który będąc od niepamiętnych czasów w stanie permanentnej likwidacji, coś tam od czasu do czasu rodzi. Wydał więc z siebie właśnie nowy tom próz Białoszewskiego, złożony z jakichś smakowitych odpadów, których znienacka zapragnąłem. Sprzedają to panie dwie na półpiętrze, drzemiące w otoczeniu niechcianych przez nikogo ksiąg; moje wejście wprawiło je w pewne ożywienie.

– Białoszewski? Chyba go tu gdzieś mamy. Chodzi o prozę stojącą czy lecącą? Aaa, to jest w jednym tomie, tak, zaraz znajdziemy, koleżanka znajdzie.

Wyszedłem tymczasem na korytarz pogrzebać w szafach i w pudłach, gdzie wyszperałem Wawrzyny już ścięto dla Waldka i dla siebie szczuplutki tomik opowiadań Anny Kowalskiej, wszystko za grosze.

Panie znalazły już Białoszewskiego i ustaliły cenę moich znalezisk, ale jedna musiała jeszcze uwiecznić to w formularzu.

– Du-jar-din, co za nazwisko – narzekała – i tu też, kandelabr jaki?, efeski?, co to w ogóle znaczy? Przynajmniej nazwisko proste, pani Kowalska, znałam ją, przychodziła tu czasami.

Ale wpisała „Konowalska”, bo tamta druga pani coś do niej powiedziała z sąsiedniego pokoju.

Zszedłem na dół i zadzwoniłem do Cichoń, że mam dla niej z IBL te dramaty Schaeffera, które tak bardzo chciała dostać (a ja już chciałem się ich pozbyć, bo dość ciężkie).

– Ale chcę za to obiad – powiedziałem, gdyż obecne mieszkanie Cichoń znajduje się po drodze do mojej dentystki i miałem nadzieję spędzić tam miłe popołudnie.

– A co na ten obiad? Mam trochę fasolki szparagowej, ale coś by trzeba do niej, może kup ziemniaki po drodze, koło mnie całkiem niedaleko można kupić ziemniaki.

– Nie bardzo mogę kupować ziemniaki, bo mam już torbę pełną książek.

– Moglibyśmy zjeść resztkę kaszy, tylko że ty nie lubisz kaszy gryczanej, prawda? Chyba żebym nagotowała jaglanej? Ale tym to się nie najemy, chociaż jajko by się przydało. O której byś ty chciał przyjść?

– Mam dentystkę o dziewiętnastej, więc jakoś przed.

– Ale ja mam nagranie o osiemnastej, a jeszcze przedtem chciałabym umyć włosy.

– To nie możesz umyć ich teraz?

– Mogłabym, ale potem będą mi śmierdziały jedzeniem. Najwyżej posiedzisz sobie z Kubą, o ile będzie miał dobry nastrój.

– Nie chcę siedzieć z Kubą, już wolę pojeździć sobie na rowerze.

– No to zrobisz sobie kółeczko albo dwa, naprawdę nie mógłbyś kupić mi tych jajek?

– A jak je powiozę? W rękach? Na rowerze?

– Ja po te jajka musiałabym wyjść z domu, nie bardzo mam teraz ochotę.

– To przemyśl sobie kwestię tego obiadu, masz na to całe dwie godziny.

– Nie będę teraz, kurwa, myśleć na temat obiadu przez dwie godziny, kiedy mam mieć nagranie.

Miałem już dość i Cichoń, i jej obiadu, więc się rozłączyłem. Zaświtało mi bowiem, że mogę przecież zjeść coś w Nożu Widelcu, w milszym nieco towarzystwie Czeczot i Opałki.

Odpinam rower, dzwoni Cichoń, odbieram.

– Mam nadzieję, że chcesz mnie przeprosić – powiedziałem – bo nie znoszę tak brzydkich słów w ustach ładnej dziewczyny.

Cichoń roześmiała się.

– Powiedz Kubie, żeby był w domu o wpół do siódmej, to mu zostawię książkę – tak zakończyłem rozmowę, po czym ruszyłem w stronę Dobrej, jednocześnie dzwoniąc do Opałki, żeby się dowiedzieć, gdzie to właściwie jest, postanowiłem pojechać Kopernika, która budzi we mnie tyle dobrych i złych wspomnień.

– Daję ci Kasię – powiedziała Opałka, i po chwili odezwał się głos Czeczot, jednocześnie zauważyłem coś jakby znajomego, ta łysa czacha i blond kozia bródka, nikt inny tak nie wygląda, tylko Igorek.

– Z kim się witałeś? – zapytała Czeczot.

– Z twoim byłym chłopakiem – odpowiedziałem.

– A z którym?

– Hahahaha, no z tym, co był i moim.

To w sumie dziwne, że nie miałem ochoty nawet się zatrzymać, pogadać, ale o czym tu gadać z kimś, kto już od dawna jest kimś całkiem innym. Kasia wytłumaczyła mi z wielką dokładnością, jak dojechać do Noża Widelca, acz jej wskazówki okazały się mylne, gdyż akurat zniknął samochód pełen warzyw, który miał być wskazówką główną.

Jakoś tam jednak je odnalazłem, przy stoliku na zewnątrz w dosyć obleśnym podwórku, z Olą Jach, trzymającą na podołku niemowlę. Siedziały nad pustymi talerzami, tylko Kasia dojadała jeszcze jakieś liście.

– Już gdzie się człowiek nie ruszy, wszędzie musi natrafiać na te śliniące się glisty – powiedziałem na powitanie, gdyż przypomniała mi się wizyta u Malinowskich, gdzie również bohaterem dnia była parodniowa Marianna, na której temat trzeba było prowadzić rozmowę, która normalnie zboczyłaby na jakiś inny temat, ciekawszy.

– Oo, widzę, że niepotrzebnie cię tu zapraszałam – skomentowała moją wypowiedź Czeczot.

– Jak ma na imię? – zapytałem.

– Mira – odpowiedziały dziewczyny.

– A zatem Mirosława – postanowiłem pociągnąć dowcip.

– Nie, Mira – zawołały chórem. – Mira, tak jak przed wojną było modne.

Rozgorzała dyskusja na temat imion niemowląt, teraz już można dać dziecku na imię Suburbia, Prycza, a nawet Cro-Magnon.

– Gdybym miał dziecko, dałbym mu na imię Fartuch.

– Haha, ty i dziecko! A córce jak?

– Oczywiście Chusta.

Zapytałem, co jadły, było to jedzenie wegańskie.

– W dodatku porcje stanowczo za małe w stosunku do swojej ceny – dodała Ola, karmiąc Mirę piersią, Mira tymczasem chwytała ją łapczywie za tę drugą pierś.

Całkiem już odechciało mi się tutaj jeść. Ale gdzie ja zjem coś?, myślałem gorączkowo, biorąc jednocześnie pod uwagę umycie sobie zębów u Kuby, pod nieobecność Cichoń. Tymczasem panie Jach udały się na przewijanie, Opałka zaś do toalety, zostałem sam z Kasią.

[…]


[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.