06/2022

Paweł Chojnacki

Amunicja Józefa Mackiewicza

Przecież u nas, na emigracji, ledwo ktoś tam wyłamał nogę w pomniku Lenina: „Prowokacja”! Jakaś nieszczęsna bombka przed Bezpieką: „Prowokacja”! Odwrotnie: trzeba bić, strzelać, rzucać bomby, robić wojnę.

Józef Mackiewicz do Janusza Kowalewskiego, 4 lutego 1982 roku


Nie tylko o wrzasku „Prowokacja!” i granatach w Bezpiekę jest ten zbiór – nowa bateria rozproszonych artykułów autora Zwycięstwa prowokacji. Nie tylko też on dopominał się o walkę zbrojną z komunizmem. Dwadzieścia lat wcześniej uderzy Michał K. Pawlikowski (Berkeley) do Mieczysława Grydzewskiego (w Londynie): „[…] nie lubię polemik, zwłaszcza transoceanicznych i transkontynentalnych, piszę jednak w celu «klaryfikacji» pewnych punktów dotyczących mnie osobiście”. I nawiązując do nieznanego nam listu redaktora „Wiadomości”, zostawiając „zupełnie na boku” Mackiewicza – „niech sobie będzie «maniakiem»” – pyta: „Czy nie wolno dziwić się fenomenowi (dla mnie zresztą zrozumiałemu), dlaczego nigdzie nie ma oporu zbrojnego przeciwko uciskowi bolszewickiemu?”.

Chyba owym „maniakiem” korespondent dopiekł, gdyż Pawlikowski czuje się w obowiązku precyzować: „Sam maniakiem nie jestem […], uważam wszystkie polskie «zrywy» – od kościuszkowskiego począwszy – za zgubne dla nas. Nie o zrywy tu chodzi, po prostu dziwię się, że się nie znalazł ktoś jeden (ot, taki Elig[iusz] Niewiadomski à rebours), który by palnął w łeb Gomułce lub innemu draniowi”. Dodaje, że „maniak” „nie wzywał Polaków do zrywu, a po prostu «dziwił się»”. Odmawia „kontr-komentarza”: „Pod tym «zdziwieniem» sam się podpisuję”. Wcześniej, 6 lipca 1957 roku, zauważy, że Mackiewicz „staje się coraz bardziej ciekawy, choć «kontrowersyjny»” (wszystkie cytaty według wydania: Michał K. Pawlikowski, Listy do redaktorów „Wiadomości”, opracował i przypisami opatrzył Piotr Rambowicz, konsultacja edytorska Beata Dorosz, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2014).

Określenie przyklei się do jednego z najtęższych naszych piór XX wieku. Ale przylgnie i riposta – cóż wart jest twórca niekontrowersyjny? Dodajmy, że prócz nowo wydawanych w Londynie Dzieł, także i poczta z toruńskiej kolekcji Listy do redaktorów „Wiadomości” (Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika) winna zostać wyzyskana w rysowaniu zaktualizowanej biografii intelektualnej pisarza, w opisie recepcji jego poglądów. W chwili, gdy kończę to omówienie, londyńska oficyna Kontra, po wcześniejszych woluminach korespondencji Józefa Mackiewicza i Barbary Toporskiej – z redakcją „Kultury” (tom 21 Dzieł), z redaktorami „Wiadomości” (drugie, uzupełnione wydanie w serii „białej”, 2018), Pawłem Jankowskim (tom 26), Juliuszem Sakowskim (tom 27), Michałem i Ireną Chmielowcami (tom 28), Januszem Kowalewskim (tom 29) – wystąpiła z kolejnymi edycjami Dzieł: korespondencją z Michałem K. Pawlikowskim (tom 34) oraz Wielką niewiadomą. Listami do i od różnych osób (tom 35); wszystkie zbiory epistolarne przypisami opatrzyła Nina Karsov.

W liście z 22 lutego 1958 roku Mackiewicz tłumaczy Pawłowi Jankowskiemu: „Z komunizmem nie walczy nikt. A już nasi Polaczkowie wcale. Nie ma co się oszukiwać. Nie wiem tylko gdzie złożyć podanie o wystąpienie z narodu polskiego”. Sześć lat później „punktuje” Michała Chmielowca: „[…] jest Pan stuprocentowym Polakiem; ocenia Pan rzeczy przede wszystkim od strony «moralnej», a nie rzeczowej” (list z 14 stycznia 1964 roku). Znów do Jankowskiego: „Pan jest wciąż wielkim patriotą-Polakiem. Ja nim już gruntownie być przestaję. Solidarność całego narodu z Gomułką i polskim komunizmem jest zupełnie przerażająca. […] Czy słyszał Pan kiedykolwiek, żeby emigracja rosyjska starała się o pożyczki dla Lenina w czasie NEP-u? Polacy to urodzeni komuniści. Im tylko «forma narodowa» jest konieczna. A «treść» (wg leninowskiej tezy) może być chociażby komunistyczna”. Przykro? Przykro!

Walka militarna, ale i antykomunizm stają się passé. W zawartym w kanonicznym komplecie Droga Pani… (wybrał Tadeusz Kadenacy, bibliografię opracował Michał Bąkowski, Wydawnictwo Kontra, Londyn 2012) artykule pod emblematycznym nagłówkiem Na drodze Wielkiego Ześlizgu przypomni: „Pamiętam, jak gdzieś w r. 1949 powiedział mi Grydzewski: «Nie myślałem, że to tak prędko pójdzie…»”. Podaje przykłady „ześlizgu z «antykomunizmu» na płaszczyznę popularyzacji komunizmu, przy jednoczesnym zachowaniu «antysowieckiej» formy” oraz konstatuje: „Niemniej cały świat (a my z nim) zasugerowany jest jakąś fantazją, z której – gdyby opowiedzieć było jeszcze lat temu… – śmielibyśmy się do rozpuku, a jeszcze bardziej z naiwności kogoś, kto by w realną możliwość takiej fantazji uwierzył. Przeczy bowiem zdrowemu rozsądkowi tego wszystkiego, co o metodach i ustroju sowieckim wiemy od r. 1917 do r. 1977”. W liście z 15 lutego 1976 roku klaruje Juliuszowi Sakowskiemu: „Sołżenicyn–Sacharow, wszystkie okoliczności etc. etc. zmierzają do wyeliminowania białej emigracji i zastąpienia jej «dysydentami»; zmierzają do zastąpienia walki z komunizmem – «opozycją wobec totalitaryzmu». Jest to plan światowy, obejmuje nie tylko rosyjską emigrację, ale całokształt stosunku do komunizmu i Sowietów. Obejmuje również PRL”.

Nawiązanie do „leninowskiej tezy” popycha do zwrócenia uwagi na szczególny tekst we Wrzaskach i bombach, gdy nie można przedstawić wszystkich… Ogłoszony w 1965 roku (na trzy lata przed mym urodzeniem) – w niszowym, na antypodach, „Nurcie” artykuł: gdyby Lenin był dziś – antykomunistą (tak – od małej litery). Gdy Józef Mackiewicz w świadomej konwencji „mówi Leninem”, doskonale go rozumiem, zarażam się… Czy to ślad mego skomunizowania, które tropię, sfera, której nie widzę – czyli najprawdziwsza? On bodaj prześmiewczo parafrazował „wodza rewolucji”, a mnie – przyznam – „biorą” te fragmenty. Fragmenty, których nie znałem, gdy miałem dwadzieścia lat, a których wtedy bym nie rozumiał. Jednocześnie nie umiem nie dotknąć „drugiej strony medalu”: hardy maksymalizm prowadzi do paraliżu – skoro nie możemy brać wszystkiego, nie umiemy wziąć już nic. Ale to przecież argumenty „realistów”! Kto jest „głównym oparciem społecznym tych tendencji”, zapleczem zaniechania orężnej walki o wolność? „Lewicowi intelektualiści, biurokracja, «postępowi katolicy», zgangrenowana Cerkiew, uprzywilejowana w «ich ojczyźnie» inteligencja, jako też drobnomieszczańscy zwolennicy «pokoju», chwilowo kroczący w szeregach partii komunistycznej”.

Wielkim Ześlizgu dołączą „ludzie dobrej woli wezwani do porzucenia przestarzałych uprzedzeń i tanich haseł, a włączenia się do wspólnego frontu z dobrym komunizmem”. Aby ich zneutralizować, trzeba przelicytować, „jak przelicytowano ich hasłem «Pokój». A jednocześnie odciągnąć ich od bezpłodnych i «tanich» haseł antykomunizmu”. Przy lekturze „Lenina – kontry” pojawi się nieoczekiwany sojusznik – Witold Jedlicki. W liście z 11 kwietnia 1966 roku, cytowanym w opracowanych przez Ninę Karsov przypisach, oznajmia: „Pana myśli na temat leninizmu jako taktyki politycznej mającej zastosowanie do walki z komunizmem w chwili obecnej są jakimś istotnym krokiem naprzód w kierunku dopracowania się do jakiegoś sensownego programu działania politycznego, którego brak ja osobiście bardzo odczuwam…”. Nie wszyscy odczuwali i takim „istotnym krokiem” myśli te się nie stały. Gorzej – następował coraz silniej „ześlizg”.

Wyrastałem w jego cieniu, podobnie jak wszyscy wchodzący w dorosłe życie w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku. We wszechobecnej atmosferze odsądzania od czci i wiary minimalnego choćby cienia sugestii o możliwości walki z bronią w ręku z komunizmem. Kościół (ale i papież w Rzymie) oraz „demokratyczna” czy „niepodległościowa” opozycja zgodnie głosili to bez wytchnienia. Przyjęcie tej postawy stanowiło dla chcącej wtedy szybko dorastać młodzieży ziszczenie aspiracji dojrzałej powagi. Mackiewicz, w 1965 roku: „To nie pragnienie wolności zbankrutowało w postaci obecnych kierowników «wolnego świata», lecz niedostateczne pragnienie wolności, tzn. oportunizm i «realizm polityczny». Właśnie ta tendencja istniejąca wszędzie, we wszystkich krajach”.

Kultywowano „niedostateczne pragnienie wolności”. Jak to się stało? „Odrzucając walkę antykomunistyczną wraz z jej nieuniknionym w pewnych momentach przekształceniem się w wojnę domową i głosząc hasła koegzystencji; propagując pod postacią patriotyzmu i obrony interesów ojczyzny szowinizm narodowo-komunistyczny i odrzucając podstawową prawdę, że wolność jest wyższa ponad interesy narodowe; ograniczając się w walce z komunizmem do sentymentalno-mieszczańskiego punktu widzenia, zamiast uznania konieczności wojny wyzwoleńczej wszystkich krajów przeciwko komunistom wszystkich krajów”. Potrzebny jest, że zacytujemy inny zupełnie tekst z 1935 roku: „Gwałtowny, straszny atak, szalona ofensywa i – zwycięstwo! – Nie jest to właściwie teoria nowa, raczej stara w historii wojen, jak stare są te wojny i świat cały. – Rosjanie mówili «bystrota i natisk» i przegrali wojnę”. Mackiewicz wojnę wyzwoleńczą chciał wygrać.

W latach osiemdziesiątych XX wieku, choć go czytaliśmy, grunt „na to” nie był przygotowany. „Na to”, czyli przynajmniej na zrozumienie zarysowanej wyżej warstwy oraz istoty poglądów pisarza. Przekucie ich ponad literacką modę, poza jedynie praktykę introwertyczno-moralną – na bezkompromisową funkcję antykomunistycznego działania grupowego. Zwróćmy uwagę, że bojowy artykuł powstał w okresie najgłębszej „małej stabilizacji”, zjawiska, które dało grunt pod Wielki Ześlizg. Szkic to… „natchniony”, żarliwy. Inny od wielu ściślej wymierzonych i ułożonych esejów o podobnej wszak wymowie, bezlitośnie konsekwentnych w radykalnej elegancji.

„Niedostateczne pragnienie wolności”… Do czego doprowadzi? Jakbym czytał o „okrągłym stole”: „Niektóre antysowieckie czynniki wysuwają zupełny określony program «amnestii» i pojednania z własnym narodowym komunizmem. My wysuwamy określony program walki z nim. Naród, który chce być wolny, nie może nie życzyć klęski «własnemu» rządowi komunistycznemu. Jest to pewnik”. Jak ją zada? „W wypadku wybuchu konfliktu, przekształcenie go w wojnę domową jest jedynym słusznym hasłem antykomunistycznym, zrodzonym z doświadczeń działania Komuny. […] Tylko w ten sposób potrafimy zerwać ze swoją zależnością od nacjonał-komunistów i «realistycznych» kapitulantów, i w tej czy innej formie, szybciej czy powolniej, uczynić decydujące kroki na drodze do prawdziwej wolności ludów, na drodze do wolnego życia”.

Pierwszy blok tekstów w tomie – Agitacja i rzeczywistość – obejmuje tematykę sowiecką (antysowiecką). Wcześnie, w 1936 roku – wezwanie: „Trzeba z Sowietami raz wreszcie nazywać rzeczy po imieniu” (Skandal komunistyczny w Urugwaju – przedsmak Kuby dwadzieścia lat wcześniej?). Proklamacja (1949): „Przecież z bolszewikami nie można rozmawiać!”. W tym samym roku, lecz w innym miejscu, przy komentarzu do brnięcia w dyskusję z komunistycznym zakłamaniem: „W ten sposób traci się nie tylko słowa na wiatr, ale wciąga świat w orbitę jakiegoś obłędu psychicznego, któremu dziś wszyscy ulegamy, w mniejszym lub większym stopniu. Z którego, zdaje się czasami, nie ma już wyjścia i nie może być powrotu do czasów przedsowieckich”. Dalej pada uniwersalne: „czy dziś to już nie wszystko jedno, co się mówi?”. Wszędzie poezja określeń: „jaszczurki «podpolnoj» dżumy” (1926), „sacharyna cielęcego wiernopoddaństwa” (1935) czy – o pewnej książce – „sowietyzm przebija przez nią, jak tłuszcz zawiniętego w gazetę śledzia przesiąka papier” (1947).

Nie rozumiałem Józefa Mackiewicza ani w latach osiemdziesiątych, ani w dziewięćdziesiątych XX wieku. Teraz dopiero powoli zaczynam. Chcąc zawody dokończyć, muszę wyjść poza granicę, którą sobie wyznaczyłem. Poza deklarację, że nie mogę jako historyk zająć się dziejami, które pamiętam. Wyznaczyłem nawet datę, najpóźniej – 1976 rok. Wolałbym jednak w ogóle w lata siedemdziesiąte minionego wieku nie wchodzić. Ich atmosferą oddychałem, w tym świetle zaczynałem widzieć świat. Wbrew pozorom owo „świadkowanie” nie ułatwia poznania. Mam narastające wrażenie, iż większość aktywnych komentatorów czy badaczy poglądów Mackiewicza najważniejszych punktów ciągle nie rozumie. Lub na pewno – powiedzmy precyzyjniej – ich nie pamięta. Albo klasyfikuje wybiórczo i „na zimno” jako zabytkową myśl polityczną, rezygnując z odniesienia jej (lub nie umiejąc tego uczynić?) do lat 1976–1991. Także do skutków, jakie przyniosło kluczowe piętnastolecie Wielkiego Ześlizgu w następnych dekadach.

Oczywiście Wrzaski i bomby – podobnie pozostałe pakiety prozy publicystycznej – można czytać wyrywkowo, wybiórczo smakować – po kąsku. Tak i ja pierwszy raz zasiadłem do uczty. Za drugim – degustuję po kolei. Wprowadzony przez redaktorów porządek czytelniczych dań wzbudza inne smaki. Usłyszałem, że Nie wychylać się! to „najsłabszy” z trzech najnowszych woluminów. Skoro o nim napisałem – bez większego wysilenia – kilkanaście stron (Kosy zamrożone w jeziorach [refleksje i wypisy], „Arcana” 2021, nr 62, listopad–grudzień, s. 76–91), cóż dopiero o tym, który – na pierwszy rzut oka – wydał się „ciekawszy”. A zbiór to – nie bójmy się go nazwać – sensacyjny. W podwójnym tego słowa znaczeniu: ucieczki z Sowietów, szpiedzy, carskie precjoza, lotnicze rekordy… Pod koniec początkowej sekcji artykułów rozpoczyna się łagodne przejście do kolejnej – do tematyki międzynarodowej: „Sowieckie karabiny maszynowe grały bez ustanku straszną symfonię mordu niewinnych, bezbronnych ludzi” (1932). I ten rozdział obejmie bolszewicka rama – od Rumunii po Urugwaj.

Bajka o Afganistanie? Rok 1933: „Król Nadir Szach miał lat 53, ale wiele żon w haremie. Tam też przebywał często”. Właśnie 8 listopada wychodził z jego podwoi: „Świeciło południowe słońce. W pobliżu znajdowali się tylko dworzanie, którzy uchodzili za wiernych królowi, ale mniemanie to było błędne. Dworzanie nie byli wierni, przeciwnie, należeli do tajnego spisku, który zamierzał zgładzić Nadira ze świata. Padły trzy strzały. Król upadł. Wtedy złoczyńcy porwali go za ręce, wlekli przez podwórze i odciągnąwszy ciało w bok, pomiędzy palmy i krzewy kaktusu, raz po raz, zadali mu straszne ciosy sztyletem. Tak było zawsze we zwyczaju na wschodzie. Romantycznym, gorącym, żółtym od piasków i białym od meczetów – muzułmańskim wschodzie. Król wyzionął ducha”. To nie bajka, choć autor zaczyna od echa farsy Hulla di Bulla.

Rok później, w tym samym kraju, ale i w Afryce, Turkiestanie Wschodnim – zapomniany (?) podróżnik Sven Hedin, wahabici… Ciągle żywa – sceną i przebiegiem akcji – część internacjonalna (Ten trzeci, który korzysta, czyli stosunki międzynarodowe) nadaje świeży charakter wyborowi (najbardziej może „aktualnemu” z trzech, bo i komplet Tego najstarsi nie pamiętają ludzie, tom 31 Dzieł, wypada wymienić). Poszerza horyzonty, choć to nie najbliższa mi dziedzina i ocenę tych tekstów chętnie pozostawię innym. Nie hołduję koncepcji, że w każdym przedmiocie trzeba mieć natychmiast wyrobione zdanie. Kiedyś postulowałem powstanie pracy o problematyce żydowskiej w piśmiennictwie Mackiewicza, tutaj zgłoszę pomysł na inny doktorat – tematyka międzynarodowa (ale jeśli rosyjska i sowiecka – to pośrednio) w jego publicystyce. A mamy nawet kryminał! (Jak Lesseps ukradł plany barona Negrelli dotyczące oczywiście Suezu, 1935).

Przejście z działu do działu to teraz przełączenie pilotem z wysokobudżetowej operetki na głęboką w treści „dramę”. Choć i w przydającej miano całej książce zasadniczej serii znajdziemy awanturnicze przerywniki z lata 1948 roku dla zmęczonych emigrantów (o jednym z zamachów na Führera czy o rozgrywającej się w tym samym prawie czasie w 1943 roku epopei uwięzienia i uwolnienia Duce). Intermedia to najwyższej próby. Jednak nie tylko odpryski od głównego nurtu można czytać w radiu, gdyż to gotowe podcasty. Na przykład odcinki o procesie Wiktora Krawczenki, pełne ponadczasowych spostrzeżeń: „Zasadnicza bowiem różnica pomiędzy antysowieckim i filosowieckim żywiołem polega na tym, że antysowiecka opinia jest zawsze trochę śpiąca, myśląca «realnie», ociężała, sto razy podrapująca się w głowę, zanim raz jeden zdecyduje się na czyn. Natomiast filosowiecka jest dynamiczna, wściekła, łamiąca bariery, nie oglądająca wstecz, pozornie «nierealna», gdzie tego wymagają okoliczności”.

Z tą częścią, obszerniejszą niż dwie poprzednie, pozostawimy nienasyconego Czytelnika… Pierwszy historycznie tekst we Wrzaskach i bombach pochodzi z roku 1924, ostatni – z 1965. Panorama czterdziestu lat publicystycznej aktywności. Kryteria wyboru – czytelne (Sowiety, sprawy zagraniczne, antykomunizm). Niewykluczone, że malkontent zawyrokuje, iż odłamek twórczości nie zawiera rewelacji, a ładunek „klasycznych” ocen, aluzji i tez. Chybi. Już przy lekturze korespondencji trafiamy na wzory syntetycznych wprawek, nierozsnutych nici najważniejszych „mantr”. W wydobytych z często trudno dostępnej prasy – detroicki „Dziennik Polski”, żołnierskie „Ostatnie Wiadomości” z Mannheim – nieznanych dotychczas akapitach odnajdziemy zarówno innowacyjną świeżość, jak i rześkość przypomnienia. A także – radość utwierdzenia, o dużym ciężarze dodatkowych dowodów.

Pierwotnie sądzimy, rozpoczynając lekturę końcowego materiału, że publikacji zabraknie zamknięcia, że artykuł finalny zawdzięcza znalezienie się w tym miejscu tylko chronologicznej wierności porządku pierwodruków. Wietrzymy nawet omyłkę edytora. Wątpliwości narastają tym bardziej, że tytuł pożegnalnej klamry nie figuruje w spisie treści… Może ta jedna, jedyna ustalona przez nas usterka stanowi ślad roboczych wahań? Toż Rocznica nieudanej kontrrewolucji (z roku 1961) „powinna” znaleźć się bliżej cyklu, któremu redagujący tom Michał Bąkowski nadał tytuł [Hitler miał zginąć w Katyniu] (choć ten „serial”– z 1948 roku). Jednak przyznamy zaraz z ochotą, że wieńczące konkretny jubileusz („siedemnastą rocznicę spisku i zamachu na Hitlera”) ogólne rozważania o pojęciach „kontrrewolucji” – dopinają dobrze guzik epilogu. Bardzo pomógł autor w tym punkcie twórcom wyboru i opracowania!

Należał do ludzi – jak to zgrabnie określi przy zupełnie innej okazji – „pracujących wśród faktów”. Deklaruje na koniec: „Zawsze bardziej od słuszności lub niesłuszności interesuje mnie obiektywna prawda wypadków historycznych. Może dlatego mam niechęć do niektórych historycznych książek polskich, które w mniejszym lub większym stopniu stanowią adwokatowanie sprawie…”. Jednak inny, też do głębi Mackiewiczowski cytat zamknie tę zachętę: „Ludzkość chce iść naprzód, na drodze tzw. postępu, w poszukiwaniu lepszych, idealniejszych form życia. Ażeby jednak gdzieś iść, trzeba skądciś wyjść, z jakiegoś punktu wyjściowego zacząć. Tylko zachowując poczucie tego punktu, można zachować poczucie kierunku. Z chwilą natomiast, gdy się ten punkt wyjściowy zatraciło, można nie tylko zbłądzić, ale pójść wręcz w kierunku przeciwnym, nie postępu, ale zacofania, nie ku lepszym, ale ku gorszym formom życia. I tak jest właśnie w tej chwili, gdy czynniki, którym zależy na obłąkaniu świata, na sprowadzeniu go na manowce, zacierają ślady, zamazują nam w pamięci te wolności, któreśmy posiadali w przeszłości” (1949). Na przykład suwerenną myśl w dobie nieistnienia suwerennego państwa. Na przykład myśl Józefa Mackiewicza.

Józef Mackiewicz: Wrzaski i bomby. Dzieła, t. 33.
Wybór Michał Bąkowski,
opracowanie i przypisy Nina Karsov.
Wydawnictwo Kontra,
Londyn 2021, s. 544.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.