Pisząc książkę Anny Świrszczyńskiej odkrywanie rzeczywistości, Bojda kontaktowała się z jedyną córką poetki, Ludmiłą Adamską‑Orłowską, i to ona właśnie przekazała potem badaczce teczki z notatkami. Czy zapisków było więcej? Nie wiadomo, ale to całkiem prawdopodobne. Ocalone i wydane notatki pozwalają jednak inaczej spojrzeć na Świrszczyńską, która przecież zawsze była osobą niezwykle dyskretną, pieczołowicie budującą swój publiczny wizerunek, w wywiadach pomijającą albo przeinaczającą wiele faktów. Wyłania się z nich obraz doświadczonej już życiowo kobiety, kobiety wyzwolonej, intrygującej, dla której jedyną granicą była własna niemoc, a jedynym pragnieniem kochać i być kochaną.
Jeszcze kocham… poprzedza obszerny wstęp Bojdy. Warto więc przypomnieć kilka faktów.
Anna Świrszczyńska (na skutek błędu urzędnika, powinna się bowiem nazywać Świerczyńska) urodziła się w Warszawie w 1909 roku. Ojciec był malarzem, matka zajmowała się domem. W 1927 roku przyszła poetka zdała maturę i rozpoczęła studia polonistyczne na Uniwersytecie Warszawskim, zaczęła podejmować też wtedy pierwsze próby literackie. W 1936 roku ukazała się jej pierwsza książka Wiersze i proza. Publikowała głównie utwory dla dzieci, między innymi na łamach „Płomyka”, „Płomyczka” czy „Małego Płomyczka”, ale wybuch
Zaczyna Świrszczyńska swój intymny dziennik w maju 1969 roku od wizyty Tadeusza Różewicza: „wczoraj, dnia 12 maja, przyszedł do mnie Tadeusz i został moim kochankiem. Dwie godziny wcześniej nie myślałam o nim, zadzwonił, że jest w Krakowie, stało się to, o czym myślałam nieraz, czego nieraz pragnęłam, czego pragnęliśmy oboje. Dziwnie jest z nami. Widujemy się raz na rok, bywa, że on nie zjawia się przez parę lat, choć przyjeżdża do Krakowa. Ostatni raz był chyba wtedy, kiedy rozchodziłam się z A.”. „Całowałam jego ciemne, twarde ciało. Był ciężki i ten ciężar pamiętam dotąd. Zostawił ślad na narzucie wersalki. Przyglądam się z czułością śladowi tego śladu, jest prawie niewidoczny”. W poezji zaś pisała: „Śpimy przytuleni jak dwoje szczeniąt, którym zdechła suka”. Młodszy o dwanaście lat i znany już wówczas poeta rozbudza jej seksualność. „Dzięki Ci Erosie złocisty, że jeszcze kocham i wzbudzam miłość” – pisze. Romans z Różewiczem szybko się kończy. Potem pojawiają się kolejni mężczyźni, ale na plan pierwszy wysuwa się Józef Oleszczuk, niestety żonaty. Poznali się na jednej z wycieczek organizowanych przez krakowski oddział PTTK. Oleszczuk zajmował się organizowaniem ruchu spółdzielczego, był księgowym w Przedsiębiorstwie Barów Mlecznych w Krakowie. Świrszczyńska rzuciła się w jego ramiona bez wahania, ale związek nie był taki prosty. Notowała: „Chcę mieć kogoś na stałe, na zawsze, do śmierci. Nie kochanka jak Józef, lecz przede wszystkim przyjaciela. Dla siebie. On dla mnie, ja dla niego. Ale chyba nie będę miała”. Wiedziała bowiem, że kochanek nie zostawi żony, ciągle cierpiącej po stracie syna (zginął w powstaniu). Zadowala się więc przyjaźnią, opiekuńczością i beztroskimi momentami, w których mogą być razem. Często w zapiskach przytacza słowa Józefa, jakby musiała je sobie powtarzać, by w nie wierzyć, by ciągle szukać w nich potwierdzenia. Ostatni wpis też stanowią słowa kochanka. 20 października 1971 roku Świrszczyńska odnotowała: „Zakochałem się w twojej duszy, oczarowały mnie twoje nogi. Ty jesteś taka piękna, chciałbym cię zjeść, całą mieć w sobie. Tak pachniesz, chodzę we mgle twego zapachu (po miłosnym zbliżeniu). Pachniesz czystością duszy”.
Zapiski i powstający w tym czasie tomik poetycki Jestem baba dają nam wgląd w różne rodzaje kobiecego spełnienia. I te wynikające z fizyczności, i te pochodzące z twórczości i samorealizacji. W tomiku mamy trzy wiersze – Trzy poematy – składające się na trzy różne opisy kobiecego życia, trzech różnych kobiet (Miłość Felicji, Miłość Antoniny i Miłość Stefanii) różnie odbierających zarówno swoją seksualność, jak i swoją kobiecość. W Jeszcze kocham… Świrszczyńska jest tymi trzema kobietami jednocześnie. Jest jednocześnie krucha i silna, kochana i zakochana, porzucona i pełna nadziei, tchórzliwa i odważna, nieszczęśliwa i Szczęśliwa jak psi ogon (1978), smutna i „Szczęśliwa jak płód w łonie matki […]”, zmysłowa i oziębła.
kochasz mnie
zbyt gwałtownie.
Po co mam się trudzić,
ty za nas oboje płaczesz po nocach
z zazdrości i tęsknoty.
Twoja miłość pięknieje,
jesteś krzakiem mistycznym w raju Dantego,
fontanną ekstatycznego płomienia,
co wystrzela z każdym dniem dzielniej
nade mnie […]
W końcu pyta samą siebie: „Czy jestem rozpustnicą? Mam 60 lat, a przecież widziałam jego usta zamknięte i zamknięte oczy, jak poruszały się lekko, gdy dotykał moich piersi. […] Jaką piękną wiosnę dał mi los! Nie spodziewałam się, że życie da mi jeszcze takie szczęście. […] Mogłabym oprócz Józefa pokochać kogoś i kochać równocześnie dwóch, trzech. Czy to normalne czy nie? Reakcja na 15 lat cnoty małżeńskiej”. Autorka Budowałam barykadę (1974) staje się więc w swych zapiskach także obrończynią kobiet starszych, których się już nie zauważa, których nie traktuje się jak kobiety. Tymczasem ona, zdając sobie sprawę z własnych niedoskonałości, z działania grawitacji na swoje ciało, przegląda się w oczach zakochanego mężczyzny. To spojrzenie ją stwarza, uświęca, utwierdza w kobiecości, uzależnia. Tęskni za nim i boi się go. Jest jej siłą i jej słabością. Wyzwoleniem i kajdanami jednocześnie.
moje włosy tęsknią,
moja skóra
jest zrobiona z tęsknoty.
Ale najpotężniej
tęskni światło w mojej głowie.
Ono nie umiera
nawet we śnie.
Kiedy umierają włosy, wnętrzności i skóra.
Czesław Miłosz pisał niegdyś w książce Jakiegoż to gościa mieliśmy…, że liryka miłosna Świrszczyńskiej jest wyzywająca, bo całkiem otwarcie pisze ona o zmienianiu mężczyzn, „tudzież, [jest to] pierwsza bodaj wśród polskich poetek, która nie żenuje się mówić o orgazmie”. Mówiąc wprost, Świrszczyńska uważa, że kobietom orgazm się po prostu należy. Często i dziś bywa nazywana poetką wywrotową. Jak na swoje czasy, wzbudzała kontrowersje – dziecko urodziła dopiero po czterdziestce i wcale się w macierzyństwie nie spełniała, czerpała radość z seksu, także w późnym wieku, wiedząc, że dobry seks nie zawsze musi iść w parze z miłością, zmieniała więc mężczyzn, uprawiała także jogę, biegała, była wegetarianką. Dziwaczna. Szalona. Wariatka. Tak najczęściej ją określano. A ona trwała, bywając szczęśliwą, spełnioną, pełną nadziei. Bywając, nie będąc. Zmarła 30 września 1984 roku, pochowana została na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie.
jak język dzikiego kota.
Kochamy się
w hamaku ognia,
w słonecznych wnętrznościach
słońca.
Kochamy się
jak dwa drapieżne ptaki
w gnieździe chwili
elektrycznej.
Kochamy się
milcząc.
Jaka była Anna Świrszczyńska? Potrafiła prawdziwie kochać i prawdziwie cierpieć. I być kochaną. Jak baba. Wyzwolona baba.