12/2018

Tomasz Bohajedyn

Ballada o rozebranej Polce

W 1974 roku na festiwalu filmowym w Locarno Walerian Borowczyk w towarzystwie aktorki Pascale Christophe zaprezentował swój nowy film Opowieści niemoralne. Film wyświetlano pod gołym niebem na gigantycznym ekranie ustawionym na jednym z placów. W upalny wieczór projekcję oglądało kilka tysięcy ludzi. Nagle, w połowie emisji, zerwała się burza, lunął gwałtowny deszcz. Mimo tego szalejącego żywiołu nikt nie ruszył się z miejsca; nawet kiedy piorun uderzył w wieżę katedry stojącej blisko placu. Nawałnica ustała razem z napisem „koniec” na ekranie. Ludzie niespiesznie rozchodzili się, komentując film. Reżyser wraz z towarzyszką udali się do najbliższego baru. W tłumie klientów siedziało wielu młodych niemieckich filmowców, jeden z nich, Rainer Werner Fassbinder z wielkim kuflem piwa w dłoni, wykrzyknął w stronę pary: „Borowczyk, dlaczego w twoim filmie nie było męskiego członka w erekcji?”. Na co ten odpowiedział bez wahania: „Był! W tłumie na placu, mimo burzy i piorunów!”. Anegdota ta bardzo szybko znalazła się na łamach wielkich europejskich dzienników, a sam artysta mógł cieszyć się kolejnym sukcesem. Odkąd Borowczyk w 1958 roku osiadł w Paryżu, jego autorskie kino budziło na Zachodzie wielkie zainteresowanie. W latach siedemdziesiątych był już uważany za klasyka kina artystycznego, którego głównym motywem była erotyka przenikająca wszystkie ludzkie poczynania we wszystkich epokach historycznych.

W rok po tych wydarzeniach Walerian Borowczyk przyjechał do Polski, by rozpocząć zdjęcia do filmu opartego na głośnej i obrazoburczej powieści Stefana Żeromskiego Dzieje grzechu. Wydana w 1907 roku erotyczno-kryminalna historia „kobiety upadłej” Ewy Pobratyńskiej wywołała wśród krytyków burzę – zarzucano jej niemoralność, brak smaku, naruszanie obyczajowego tabu i żerowanie na najniższych instynktach czytelników. Jednak w 1975 roku wydawało się, że te emocje wokół historii nieszczęśliwie zakochanej dziewczyny, której uczucie wykorzystują do swych niecnych planów bandyci, mocno już zbladły. A jednak Walerian Borowczyk swoją adaptacją filmową obudził na nowo demony, przekonując się, jak niełatwa i niszcząca może być próba ukazania kobiecej namiętności wobec jej kochanków, prześladowców i… niej samej. Wydaje się w tym przypadku, że nawet grająca rolę Pobratyńskiej Grażyna Długołęcka przeniosła konflikty swej postaci poza kamerę i plan filmowy. Być może młoda aktorka nie była do końca przygotowana psychicznie do tylu scen, w których musiała ukazać, jak jej bohaterkę namiętność, pożądanie i zapamiętanie się w miłości doprowadza do pasma tragedii. Nasuwa się tutaj analogia z Ostatnim tangiem w Paryżu, kiedy odtwórczyni głównej roli kobiecej, Maria Schneider, wspominała traumę po pracy nad tym filmem, a Marlona Brando oskarżyła o gwałt. Długołęcka w jednym z wywiadów wyznała: „Wychowywana przez siostry urszulanki miałam mentalność zakonnicy i żyłam ze ściśniętymi nogami. Rozkładanie ich na planie w obecności reżysera niszczyło wszystko, co było we mnie czyste. Sprowokowana przez reżysera wywalałam bebechy i za to płaciłam. Miałam bardzo zazdrosnego chłopca. Byłam po raz pierwszy zakochana. Udręka z planu dopełniała się w domu. Mój chłopak «spowiadał» mnie słowem i czynem z tego, co musiałam w filmie zagrać. Brakowało mi rutyny i rzemiosła”. Po latach Borowczyk bardzo emocjonalnie reagował na te słowa, tym bardziej że aktorka oskarżyła swego filmowego partnera, Romana Wilhelmiego grającego jej oprawcę-kochanka Antoniego Pochronia o to, że w jednej ze scen „zamiast pchnąć mnie na łóżko trafił pięścią w twarz, łamiąc mi nos”. Reżyser z kolei dowodził, że kontuzja nie była wynikiem nieuwagi Wilhelmiego, lecz skutkiem pobicia przez zazdrosnego chłopaka.

Dziś, po latach, trudno rozsądzić, jak było, ale atmosfera na planie musiała być napięta, skoro grał na nim równy geniuszowi i temperamentowi Klausa Kinskiego – Roman Wilhelmi. Jak podkreśla Borowczyk, gdyby nie gra Wilhelmiego, Dzieje grzechu nie byłyby tak drapieżnym filmem. Pochroń w jego kreacji to nie zwyczajny szubrawiec. „Kiedy na pytanie Ewy: – pisze Borowczyk – «To wy chcecie zabić Łukasza?» Pochroń odpowiada: «Niespecjalnie», w Romanie Wilhelmim był «diabeł i anioł». Kiedy potrąca niechcący mijanego człowieka i go przeprasza, mówiąc «szkodzi nic» − był w nim «diabeł i anioł»”. Reżyser podkreśla przy tym, jak bardzo Wilhelmi zwracał uwagę na każdy szczegół. W czasie pierwszego spotkania zapytał, czy Borowczyk nie będzie miał nic przeciw, jeśli pokaże mu już teraz marynarkę, w której chciałby zagrać choć jedną scenę. Była to marynarka z przesadnie szerokimi wyłogami. „Pragnieniem moim – podkreślał aktor – jest w niej wystąpić jako elegancki Pochroń”. Już po emisji filmu Roman Wilhelmi prosił reżysera, by dla niego i Marka Walczewskiego, który grał wspólnika Pochronia – Płazę-Spławskiego, nakręcił serię filmów, w których ich tandem mógłby kontynuować losy tej pary „prawdziwych stworzeń ludzkich”. Niestety, Borowczyk z żalem przyznał, że nigdy nie udało mu się zrealizować tego pomysłu. W pewnym sensie Roman Wilhelmi urzeczywistnił go w serialu z 1980 roku Kariera Nikodema Dyzmy.

Dzieje grzechu, pomimo i dzięki otoczce skandalu, odniosły w Polsce wielki sukces. Tylko w ciągu pierwszych dwóch tygodni emisji film obejrzało ponad milion osób. Rodzimi krytycy podkreślali, że Borowczyk w porównaniu z literackim oryginałem przesunął akcenty, które determinowały życie Ewy Pobratyńskiej. W książce Żeromskiego Ewa to początkowo niewinna idealistka o urodzie anioła, której nie może się oprzeć żaden mężczyzna. „Grzeszna” miłość do żonatego Łukasza Niepołomskiego determinuje i niszczy jej życie. Zawód miłosny powoduje, że, jak to ujął pisarz, „dusza jej szatanieje”, a Ewa staje się prostytutką i wspólniczką bandytów. Dopiero ofiara śmierci w obronie wciąż kochanego przez nią Łukasza wyzwala ją z oków zbrodni. W filmie Borowczyka Ewa także jest idealistką i mimo złamanego życia pozostaje taką do końca. Jej dusza wcale nie „zszataniała”, tylko jest bezbronna wobec ślepego losu i złych ludzi. A jednak Ewa walczy, broni się, jak może, nawet na samym dnie upadku chce wierzyć, że istnieje Bóg, a jej uczucie od niego pochodzi… Tylko że Bóg milczy, a „szatani” – Pochroń i Płaza-Spławski − nie są żadnymi duchami, lecz ludźmi żądnymi bogactw. Naiwna i namiętna Ewa staje się w ich rękach dosłownie śmiercionośną bronią. Paradoksalnie, tylko Pochroń w pełni zobaczył, jak wrażliwa jest ta „kurwa”…

Czy Borowczyk istotnie zgubił ducha powieści Żeromskiego? Wręcz przeciwne zdanie od polskich mieli recenzenci na Zachodzie. Na przykład włoski krytyk Lino Macciche pisał w „Avanti”: „Borowczyk trzymając się ściśle tekstu Żeromskiego, stworzył płomienny melodramat utrzymany w stałym crescendo”. Czy zarzut odejścia od ducha powieści nie był w istocie oskarżeniem o uwypuklenie jej wątków erotycznych? Wątki te u Borowczyka akcentują kolejne metamorfozy i etapy życia bohaterki. Wystarczy poczytać pamiętniki Żeromskiego, by dojść do wniosku, że adaptacja jego dzieła przez Borowczyka mogłaby mu się podobać…

Wszyscy podkreślali walory plastyczne dzieła – Borowczyk raz jeszcze objawił się jako „wyrafinowany malarz”, którego „rękę zidentyfikować można po jednym kadrze, tak jak poznaje się Picassa czy Magritte’a” – zachwycał się po obejrzeniu Dziejów grzechu Robert Be­nayoun w „Le Point”. Nie ma żadnych wątpliwości, że Walerian Borowczyk był wielkim mistrzem obrazu i reżyserem, który sztalugi zamienił na kamerę, by ożywić swoje wybitne wizje plastyczne. Jego malarski debiut miał dramatyczne okoliczności. Pierwszy rysunek opublikował w „Głosie Wielkopolskim” 8 kwietnia 1945 roku. Przedstawiał zwęglone ciała więźniów niemieckiego obozu koncentracyjnego w Żabikowie pod Poznaniem. Esesmani w trakcie ewakuacji obozu około stu pięćdziesięciu niezdolnych do transportu więźniów zamknęli w baraku i spalili żywcem. Wśród przybyłych im na ratunek mieszkańców po wycofaniu się Niemców znalazł się dwudziestodwuletni Borowczyk. Ze zgliszczy niestety nie było już kogo ratować, a młody artysta na kawałku papieru utrwalił ten tragiczny widok. Któryś z redaktorów „Głosu Wielkopolskiego” zobaczył rysunek i opublikował jako dowód niemieckich zbrodni.

Borowczyk na własne oczy zobaczył skutki totalitaryzmu i jego pierwszy pełnometrażowy film Goto – wyspa miłości z 1968 roku wyraźnie odwołuje się do tych doświadczeń. Trafnie też to dzieło odczytali dyktatorzy od „lewa do prawa”. Kiedy generał Franco kazał sobie pokazać ten film, by zdecydować, czy może być wyświetlany w Hiszpanii, miał zakrzyknąć z oburzenia: „Jest to film ohydnie antyfaszystowski!” i zakazał jego dystrybucji. Do podobnych wniosków doszedł w Polsce Komitet Centralny PZPR, z tym że dla jego członków był to film „ohydnie antykomunistyczny”… Nie bez powodu Borowczyk kręcił filmy historyczne, w których miłość i erotyka była jeśli nie głównym, to jednym z głównych motywów sprawczych. Jeśli nawet jego bohaterowie kończyli źle, to jednak przeważnie jako ludzie wewnętrznie wolni i bardziej świadomi swej roli w historii. W filmach Borowczyka takie role grają przede wszystkim kobiety. To ich emancypacja i wyzwolenie czynią ten świat lepszym, mimo często osobistych ofiar. O tym właśnie traktują wszystkie „nowele” Opowieści niemoralnych. Kobiety świadome swojej siły i znaczenia, stają się groźne dla „męskich” instytucji i do ataku przystępują różnej maści inkwizytorzy, oskarżając je o konszachty z diabłem i czary…

Walerian Borowczyk w wywiadach czy swoich książkach niejednokrotnie podkreślał, jakim szczęściem była dla niego praca z wyjątkowymi kobietami. Na kartach jego wspomnień przewijają się między innymi nazwiska Lisbeth Hummel, Palomy Picasso, Sylvi Kristel, Isabelle Jean­nette czy żony, Ligii Borowczyk. Szczególne miejsce zajmuje wśród nich wspomniana na początku Pascal Christophe. W wieku osiemnastu lat Christophe wystąpiła w Opowieściach niemoralnych jako paź hrabiny Elżbiety Batory (Paloma Picasso), a w 1979 roku Borowczyk powierzył jej główną rolę w filmie Marie. Trzy lata później wyszła za mąż i zerwała z aktorstwem. Wraz z mężem otworzyła tor wyścigowy dla wrotkarzy. Christophe uwielbiała szybką jazdę na motocyklu i muzykę klasyczną. Obydwie te pasje połączyła z sobą dzięki kaskowi motocyklowemu, w który wmontowany miała magnetofon ze słuchawkami. I tak pędziła po autostradach przy dźwiękach muzyki Bacha czy Mozarta.

W roku 1985 Pascal Christophe ukryła się przed rodziną w obskurnym hoteliku w Dzielnicy Łacińskiej w Paryżu i popełniła samobójstwo, nie wyjaśniając motywów tego dramatycznego kroku. Zostawiła męża i dwuletniego synka. O jej śmierci Borowczyk dowiedział się dopiero w latach dziewięćdziesiątych od matki aktorki, która przekazała mu też słowa, które córka często jej powtarzała: „Jedynie dumna jestem z filmów Waleriana Borowczyka”.

Walerian Borowczyk odniósł wielki sukces jako reżyser filmowy, ale nigdy nie zapomniał, że karierę rozpoczynał jako malarz. On także zainteresował Jana Lenicę animacją i razem utworzyli tandem, który stworzył tak wybitne filmy, jak między innymi Strip-tease (1957), Nagrodzone uczucie (1957) czy Dom (1958). Jednak najdłużej przetrwała jego przyjaźń z Franciszkiem Starowieyskim, który w czasie studiów Borowczyka w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie był o rok niżej. Reżyser wspomina, że Starowieyski był „niezwykle ambitny i niewyczerpany, co rano przez pół godziny wisiał, uczepiony rękami lub stopami o podest balkonu czwartego piętra Domu Akademickiego głową w dół. Nie miał «lęku przepaści». Udowodnił to później, malując, bez rusztowania, na ścianach miejskich budynków o dziesięciu piętrach zaimprowizowane freski; widzami jego byli mieszkańcy miast różnych krajów, na całym świecie. Do białego płóciennego kapelusza położonego na chodniku u stóp drabiny wpadały miedziaki”.

Obaj artyści spotkali się ostatni raz w latach dziewięćdziesiątych, na wystawie Starowieyskiego w Instytucie Polskim w Paryżu. Jego rysunki-giganty rozklejone były na ścianach sali wystawowej i korytarzy. Niestety, jak wspomina Borowczyk, wystawa nie miała prawie żadnego zainteresowania. Sam Instytut po boomie wywołanym „karnawałem «Solidarności»” w latach osiemdziesiątych nie budził już wśród paryżan większego zainteresowania. „Byk”, jak nazywano Starowieyskiego, niczego nie sprzedał, nie miał żadnej recenzji i ze łzami w oczach przeglądał księgę pamiątkową. Okazało się, że powpisywano do niej same szyderstwa – po polsku i francusku. Borowczyk wyjaśnił mu, że to z pewnością sprawka zawistnych artystów polskich na emigracji. „Zrozumiał, że to dyshonor być dziś Polakiem. Rozmowa była szczera” – podkreślił Borowczyk. Mimo to Starowieyski namawiał przyjaciela, by wrócił do Polski i „zapewniał, że teraz się zmieniło, będę miał swobodę artystyczną. Nie zdawał sobie sprawy, że Inkwizycja Prawicowo-Centralno-Lewicowo-Klerykalna organizuje, w ukrytym gnieździe, wyrok spalenia żywcem na stosie Waleriana Borowczyka”.

Starowieyski na pożegnanie wyraził pragnienie zagrania w filmie Borowczyka. Namawiał, by reżyser przeniósł na ekran Nieznane arcydzieło Balzaka, a on zagrałby w nim Malarza. „Zapadła zgoda – pisał Borowczyk – lecz Bóg sprawił, że do realizacji tego filmu nie doszło. A może Diabeł tak sprawił? Nie wiadomo, kto patronuje Inkwizycji”.

Walerian Borowczyk zmarł 3 lutego 2006 roku. „W 1958 roku wyjechaliśmy [z żoną] do Paryża. Zrealizowałem około 60 filmów, które zdobyły setki nagród na międzynarodowych festiwalach. Teoretycy kina nie wiedzą, do jakiej kategorii zaliczyć filmy Borowczyka”. Spełniony artysta? Niech żyje artysta!

Wszystkie cytaty w tekście pochodzą z książki Waleriana Borowczyka Co myślę patrząc na rozebraną Polkę (Warszawa 2007).
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.