lato i już po lecie
rozbłysło i zszarzało
już toczy się
z wolna
przez pustynne pola
jego odcięta na ofiarę Niebu
głowa
jesień podkrada się do okien
dachami
rynnami kominami
szeleści szuści
trzeszczy
w ogrodach-wzburzonych morzach
wzdyma żeglowne listki
nawiewa tysiąc podejrzeń
sto niejasności
powietrze pełne rozstań
od bocianów szykujących się do odlotu
pająki na pajęczynach
tkają lepkie wspomnienia
w ogródkach zwisają bezwładnie
w czarne myśli odziane
głowy ikarów – słoneczników
co nie wytrzymały
pojedynku ze słońcem
na spojrzenia
i słychać coraz częściej
jak
ciężko rozstają się z gałęziami
przejrzałe renety
i od czasu do czasu
tutejsi ludkowie
spadający niedaleko
od jabłoni
Bóg schował się
za chmury
za Wszechświat
Którym Jest
za ostatnie nieba
i udaje że go nie ma