Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba spojrzeć na pierwszy i ostatni liryk w wyborze. Całość otwierają Wiatraki, które przytaczam w całości:
Z kijem rusza przeciw wiatrakowi
Nie słuchajcie tego co mówi
Dajcie umyć ręce Piłatowi
Ciało Abla jak ziarno jest złote
Jego włosy pszeniczne takie
Zatrzymajcie Don Kichota idiotę
Bo zepsuje kainowe wiatraki
A nam mąki trzeba więcej i więcej
Kain Abla wiatrakiem zmiele
Piłat właśnie umywa ręce
I te ręce mąką wybieli
Niech turkocze wiatrak Kaina
Zwiążcie-no Don Kichota szaleńca
Mąci spokój prętem wikliny
A tymczasem Piłat chce ręce –
Żyzną… zamyka natomiast Ostatni list, w którym poetka żegna się ze światem, a którego frazy były często cytowane w kontekście otrzymanej przez nią Nike. Oto fragment początkowy:
jest listem
do imaginacyjnego kochanka
zdziwisz się gdy coś
zadzwoni ci w uchu
to mój list
ostatni list
więcej listów nie będzie […]
Zaczyna się więc od dość klasycznego rymowanego wiersza, który co prawda niekonsekwentnie operuje na rymach niedokładnych i nie zachowuje reguł sylabizmu, w swojej budowie pozostaje jednak dość zachowawczy, by nie rzec: wtórny. Wybór wieńczy zaś zupełnie inna liryka – nietypowa proza poetycka, rodzaj poematu, spisanego nie przy pomocy światła międzywierszowego, tylko ukośników, które stosuje się do cytowania poezji w pracach naukowych. Przemianie ulega więc metrum – od niezbyt ściśle realizowanego tradycyjnego modelu sylabika do wiersza wolnego. Czemu to służy w Ostatnim liście i z czym tak naprawdę mamy do czynienia? Z listem? Świadectwem? Kompulsywnym zapisem wrażeń? Przede wszystkim dzięki temu zabiegowi wiersz sytuuje się zdecydowanie „bliżej krwiobiegu”, jak pisał niegdyś Karol Maliszewski. Widać w nim ból rozstania, cichy dramat odchodzenia, cichy, bo odbywający się w pełnej zgodzie, w czyhaniu na śmierć, wyglądaniu na nią w kolejnych wierszach, widokówkach wysyłanych do Thanatosa jak do starego przyjaciela, któremu piszemy: „Odwiedź mnie wreszcie, czekam”.
Wiersz otwierający i wiersz zamykający wybór różnią się od siebie także stosunkiem do aluzyjności oraz operowania na archetypach i symbolach. Wiatraki kontrastują bowiem ze sobą dwie figury – Don Kichote’a oraz Kaina, którzy symbolizując zło i dobro, wyznaczają dwie ścieżki ludzkiego życia. Naiwniak z La Manchy kontra pierwszy morderca, bratobójca, przez niektórych uważany za protoplastę wampira, toczą spór o człowieka: o Piłata. W utworze Kozioł tka sieć nawiązań, bawi się aluzjami literackimi, kanonem literatury, Biblią i pracuje na archetypach. Czy w tym zabiegu chodzi jedynie o erudycyjne olśnienie, o bycie poeta doctus? Oczywiście nie. To raczej rodzaj manifestu, w którym poetka wykłada swoją wizję człowieczeństwa jako wiecznego zmagania się z Kainem, będącym częścią nas samych. Pozorny dystans podmiotu lirycznego względem Don Kichote’a, którego nazywa się „półgłówkiem” czy „idiotą”, to ironiczny i w istocie dość prosty zabieg, polegający na budowaniu iluzorycznego dystansu. Nie mamy przecież wątpliwości, po czyjej stronie stoi nadawczyni. Po latach nie sposób nie dostrzec w tym metakomentarza do całego debiutu Kozioł. W Gumowych klockach poetyckiej donkiszoterii jest sporo – trudno bowiem odmówić pierwszym wierszom poetki naiwności, operowania na nawiązaniach do tradycji, ale tradycji powierzchownej (np. Skarga Izoldy, Tysiąc i jedna noc). Takie jest prawo juweniliów.
Z kolei w Ostatnim liście uderza celowa banalność i bezpretensjonalność poetyckiego pożegnania wyrażona w słowach, które ograniczają się przede wszystkim do relacjonowania rzeczywistości, eksplorowania informatywnej funkcji języka. W efekcie całość przybiera formułę „prawdziwego” listu, w którym nie boimy się „suchego” przekazu, mówienia o rzeczach oczywistych. Dzięki temu dystans między odbiorcą a nadawcą poetyckiego komunikatu znacznie się zmniejsza, a wyznania podmiotu lirycznego noszą znamiona autentyczności. Gdy w trakcie lektury docieramy do wyrazu „odchodzę”, wybija nas on z rytmu, sprawia, że odczuwamy wspólnotę z osobą mówiącą. To tym ciekawszy zabieg, że przecież w przypadku nadawczyni trudno mówić o niezgodzie na śmierć. Mimo że w Ostatnim liście również nie brakuje kulturowych odniesień, to przesunięty zostaje punkt ciężkości: intelektualna podbudowa tych liryków jedynie rozszerza ich interpretacyjny potencjał, to nie od niej zależy ich wartość artystyczna. Przywoływane na zasadzie skojarzeń inne gałęzie sztuki – muzyka w osobie Johanna Sebastiana Bacha (wspomnijmy wydany w 2010 roku w Biurze Literackim wybór wierszy pod tytułem Fuga) i malarstwo w postaci Johannesa Vermeera – pozwalają wskazać na literacką proweniencję liryki poetki. Zarówno Bach, jak i Vermeer odsyłają bowiem do baroku, a przecież twórczość obu artystów to dwa bardzo różne oblicza tej epoki, co znowu stanowi metakomentarz do działalności Kozioł, która próbuje łączyć to, co niewspółmierne. To właśnie barok wydaje się interesującym tropem do czytania utworów autorki Raptularza jako niezwykłej syntezy dwóch pieśni: pieśni życia i pieśni śmierci. Dychotomiczny charakter ujawnia się w Ostatnim liście dzięki połączeniu pragnienia miłości – zbliżenia się do kochanka, który jest wyimaginowany – z następującym wyznaniem: „nie chcę / żeby ktoś się domyślił / jak bardzo jestem samotna”. Poetka z wiekiem zdaje się stopniowo rezygnować z żonglowania retorycznymi figurami, tropami, symbolami, alegoriami i archetypami, zastępuje to konsekwentnie realizowaną liryką wyznania, choć znacząco wzbogaconą interpretacyjnie przez barokowy klucz zastosowany w Ostatnim liście.
Zacząłem od tego, że w Żyznej… to nie ewolucja artystyczna Kozioł wydaje mi się najważniejsza, lecz przekucie osobistych doświadczeń w liryczną formę. Jak już sygnalizowałem, najnowszy wybór wierszy poetki to rozpisana na akordy pieśń życia i pieśń śmierci, jednak od pewnego momentu następuje w niej pęknięcie – śmierć dominuje nad życiem, pamięć o przeszłości staje się bezustannym wspominaniem i stopniowo wypiera kontemplowanie egzystencji. Przeżywanie własnej starości i doświadczenie odchodzenia bliskich sprawiają, że proporcja zostaje zaburzona. Dominacja śmierci nad życiem bynajmniej nie rozpoczyna się wraz z Raptularzem, który w recenzji sam nazwałem pamiętnikiem z okresu umierania. Nie, początkiem obsesji odchodzenia wydaje się Klangor. Poświęcony zmarłemu mężowi poetki, Feliksowi Przybylakowi, współczesny tom-tren, zawierający połamaną frazę: „jakbym to ja / była / twoim grobem” (Treny dla Feliksa), rozpoczyna następującą serię tomów – Ucieczki, Znikopis, Momenty, wreszcie Raptularz. Już ich tytuły są symptomatyczne, odsyłają wprost do leitmotivu, który pozostaje niezmienny – do swoiście rozumianego ideału fuga mundi, ucieczki od świata w śmierć. Na tę ucieczkę poetka została jednak skazana. W Bez zasięgu
taką długą samotność
kto tak pieczołowicie
zaciera ślady mojego pobytu
Co znamienne, wiersze Kozioł są zdecydowanie osobiste, wsobne, odsyłają do konkretnych, jednostkowych wydarzeń, związanych ze stopniowym odchodzeniem bliskich. Poetka odprowadza ich do świata zmarłych, ale nie może im towarzyszyć, niczym bohater Orfeusza i Eurydyki Czesława Miłosza. Stąd bierze się obecna w kolejnych wierszach, z ducha barokowa, tęsknota za śmiercią, spleciona ze strachem przed nią. Właśnie dzięki temu wiersze Kozioł opowiadają o tym, co powszechne, społeczne i zbiorowe: przepracowują dojmującą samotność i żałobę w doświadczenie literackie.
Co więcej, nierzadko losy podmiotu lirycznego urastają do rangi paraboli, jak w Wiecznym Syzyfie, w którym najpierw pada autodiagnoza: „ja / wieczny Syzyf”, by chwilę potem podmiot wyznał z goryczą – „czemu znów i znów muszę wszystko zaczynać od początku”. Zręczne opowiadanie o ludzkich dramatach, takich jak przemijanie, umieranie oraz mierzenie się z losem, przekuwanie ich w poetyckie tworzywo to siła poezji Kozioł. Jednocześnie w jej liryce sporo uwagi poświęca się pięknu świata, natury czy miłości, np. w Ulotnym lecie pada znamienna fraza: „W lesie jest zwłaszcza las, a w rzece woda, / pasza na łące, między nami miłość”. Zamiast kontestowania, dostajemy konstatowanie. Afirmacja świata służy ukazaniu zachwytu nad tym, co tu i teraz, poetycki obraz ulotnej chwili pretekstowo pokazuje wielki głód życia. Ponadto już w Śladach na piasku, pochodzących z debiutanckich Gumowych klocków, możemy zaobserwować kilka podstawowych cech literatury baroku – jej antynomiczność, mieszanie motywów wanitatywnych z motywem miłości jako recepty na osiągnięcie, choćby chwilowej, ekstazy. Czytamy w wierszu:
chciałam kiedyś odcisnąć wierszem,
by w nim pozostał
[…]
Dziś już ciebie nie czekam. Nic od ciebie
już nie chcę.
Jeszcze tylko mi trzeba takiej burzy i słoty,
by na zawsze z pamięci twoich oczu blask
zetrzeć
i twój głos pieszczotliwy. I twych rąk
ciepły dotyk.
Autorka Znikopisu wykorzystuje także konwencję turpistyczną, której pierwsze przejawy można zaobserwować w
Jednocześnie – również we wczesnej liryce – Kozioł jest poetką pamięci, rozumianej jako kolekcjonowanie doświadczeń oraz próba uchwycenia tego, co ulotne. O tym zdaje się opowiadać wydana w 1967 roku Lista obecności. Coś z baroku wraca zresztą raz po raz. Frazy „Jakże łagodnie jest ubywać z wolna / niepostrzeżenie” (Cień oddechu z Listy obecności), „Stała w ciągłym pragnieniu, / prądom spodziewana, / przemijalność swoją czuję w cudzym przemijaniu” (Znakiem wody ze Smugi i promienia) czy „gdzie to miejsce ten obszar / w którym ciebie nie znajdę” (Psalm z W rytmie korzeni) przywodzą motyw tęsknoty za śmiercią. Jednocześnie w tej poezji aż roi się od epifanii, od zachwytu życiem. Kozioł potrafi niekiedy powiedzieć rozbrajająco: „jeszcze mi nie bądź / jeszcze mi się zdawaj” (Pestki deszczu [
Cóż, autorce Żyznej strony życia należy się monografia, pewnie nie jedna, a ten szkic i tak nie pomieści wszystkiego, co można by o niej napisać. Na koniec wypada więc odnotować, że wiersze zostały opatrzone posłowiem Potomkowie ludzi puszczy i piachów autorstwa Katarzyny Wójcik. Z wieloma konstatacjami krytyczki trudno się nie zgodzić: Wójcik dokonuje przeglądu zasadniczych tematów poezji Kozioł, takich jak pamięć, Biłgoraj jako mała ojczyzna, śmierć czy miłość. Należy jednak wytknąć błąd w zastosowanej terminologii. Otóż krytyczka chce widzieć w Hymnie o zmierzchu i w tomie Raptularz narratora. To poważny, choć szkolny błąd, który nie powinien się pojawić w tego typu publikacji.