wieczorem brak ci śmiałości
by spojrzeć na zapisaną stronicę.
Zawsze za dużo albo za mało,
podobnie jak u tych pisarzy
którzy cię nieraz irytują:
jedni tak skromni, minimalistyczni
i nieoczytani,
że chciałoby się krzyknąć –
hej, kolego, odwagi,
życie jest piękne,
świat bogaty i historyczny.
Inni za to pyszni, dodający sobie ważności
nadzwyczajną erudycją
– panowie, i wy też umrzecie kiedyś,
zwracasz się do nich (w myśli).
Terytorium prawdy
jest najwyraźniej małe,
wąskie jak ścieżka nad urwiskiem.
Czy potrafisz utrzymać się
na niej?
A może już ją porzuciłeś.
Czy słyszysz śmiech
czy trąbkę Apokalipsy?
A może jedno i drugie,
dysonans, dziwny zgrzyt –
nóż, który się ślizga
po szkle i gwiżdże radośnie.
Adam Zagajewski – wbrew temu, co o nim sądzą niektórzy wiecznie młodzi, wiecznie zbuntowani, skapcaniali w swoim anarchizmie poeci – wielokrotnie, z wielką przenikliwością i dystansem do siebie, dokonywał w swoich wierszach i tekstach eseistycznych wiwisekcji „stylu wysokiego”, którego stał się prawodawcą i najwybitniejszym przedstawicielem. Wiele razy, podobnie jak Herbertowski Pan Cogito, oglądał Zagajewski w lustrze swoją twarz. Próbą takiego wglądu w siebie, podczas którego testuje się szczerość własnych intencji pisarskich oraz przydatność poezji apollińskiej, epifanijnej, jasnej do opisu aksjologicznie rozchwianej, płynnej i miazmatycznej rzeczywistości, jest wiersz Autoportret, nie wolny od wątpliwości.
Bohater tego wiersza, który – podobnie jak Zagajewski – jest poetą, zastanawia się nad frapującą starożytnych filozofów kwestią „złotego środka”, „umiaru”, a więc takiej jakości ludzkich działań i zachowań, ale także właściwości samych przedmiotów, które scalałyby w jedno prawdę i piękno. Tak, „złoty środek” to rodzaj miary, która zabezpiecza przed oddzieleniem się prawdy od piękna. Co to oznacza w praktyce? Co to oznacza na przykład w poezji? Czym jest poezja pozbawiona umiaru? Osuwa się w estetykę albo retorykę. Staje się albo wykładem, traktatem, tekstem publicystycznym, albo robótką słowną, przedmiotem użytkowym, poetyckim dizajnem.
Ten stoicki umiar został w wierszu Adama Zagajewskiego nazwany „terytorium prawdy”, które zostaje ukonkretnione w obrazie „wąskiej ścieżki nad urwiskiem”. Poeta nie pozostawia złudzeń: z jednej strony kroczyć tą ścieżką nie jest łatwo, z drugiej strony – nie ma innego wyjścia, no chyba że wybiera się przepaść. Ta niewymuszona, prosta metafora znienacka ujawnia swoją przepastną głębię: ścieżka jest wąska i niebezpieczna, lecz jedyna, alternatywnej drogi nie ma. Prawda jest koniecznością, a ucieczka przed nią oznacza upadek w przepaść.
Na tej wąskiej ścieżce słychać albo śmiech, albo trąbkę Apokalipsy. Czasami jedno i drugie. Adama Zagajewskiego najbardziej interesuje właśnie to współbrzmienie. Przypomnijmy sobie przepiękny wiersz Zbigniewa Herberta U wrót doliny, kończący się słowami:
tak to oni wyglądają
na moment
przed ostatecznym podziałem
na zgrzytających zębami
i śpiewających psalmy.
Tamci jednak czekali na Sąd Ostateczny, podczas gdy bohater wiersza Adama Zagajewskiego, krocząc wąską ścieżką prawdy nad urwiskiem, pragnie żyć. Tamci czekali na zbawienie lub potępienie, poeta Zagajewskiego słyszy beztroski śmiech i trąbkę obwieszczającą śmierć, i dźwięki te przenikają się, mieszają w symfonii codziennego życia. Obowiązkiem poety jest nie tylko spisać ten jazgot w partyturę wiersza, ale jeszcze nadać mu strukturę, formę. Wprowadzić do niego… umiar.
Autor Płótna nie był piewcą sztucznego piękna. On starał się przez dziesięciolecia „opiewać okaleczony świat”, by posłużyć się cytatem z wiersza, za który pokochała go Ameryka. Czesław Miłosz jako dziecko nie mógł pogodzić się z faktem, że co innego słyszy na religii i na lekcji biologii. I jako stary poeta… też nie mógł się z tym pogodzić. W depresję i rozpacz wpędzało go współistnienie człowieczeństwa, które – jak chciał wierzyć – miało początek w Bogu, oraz bezwzględnego świata natury, funkcjonującego poza dobrem i złem.
Adam Zagajewski w swoim pisaniu starał się ten wielki Miłoszowy lęk przekroczyć. Skoro świat jest mieszaniną duchowych uniesień i krwawych uczt, harmonii oraz chaosu i brzydoty, należy dać mu śpiewać w pieśni, której autorem jest poeta. Od niego zależy, czy świat ten przekłamie, brnąc w sztuczne piękno, idealizm, czułostkowość, sentymentalizm, dodając do wiersza polepszacze smaku i zapachu, czy spróbuje spleść osnowę śmierci z wątkiem życia, tworząc płótno, z którego można uszyć płaszcz albo żagiel.
Najważniejsza metafora tego wiersza? Nóż. O którym nie powiedziałem ani słowa, a zarazem powiedziałem wszystko:
czy trąbkę Apokalipsy?
A może jedno i drugie,
dysonans, dziwny zgrzyt –
nóż, który się ślizga
po szkle i gwiżdże radośnie.
[…]
[Ciąg dalszy w numerze.]