Czasami żal mi tych artystów, których prace nie przyciągają uwagi, którzy są bagatelizowani, odrzucani, nieznani. Pewnie w większości zasługują na to gorsze miejsce, na ten brak zainteresowania. Jednak ów brak spojrzeń, brak jakiejkolwiek uwagi wydaje mi się niekiedy okrutny, a same arcydzieła zachowują się trochę tak, jak próżni współcześni medialni celebryci. Nie wiem tylko, czy jest to okrucieństwo i próżność widzów, czy też arcydzieł, które przejęły ich uwagę. Tylko czy same arcydzieła mogą być próżne, a tym bardziej okrutne? Przecież nie. Po raz pierwszy zacząłem się nad tym zastanawiać w kościołach Rzymu, w których nie brakuje zarówno arcydzieł, jak i wytworów nieznanych, zapomnianych, pomijanych, a przecież nieraz także interesujących. I mimo że tych drugich jest znacznie więcej, nie zdołają one nawet pojawić się w polu widzenia zwiedzających. Ja sam oczywiście lubię oglądać arcydzieła, lecz nie odwracam głowy od dzieł, które czekają w bardzo długiej kolejce do tego miana i zajmują tam odległe miejsce. Często to miejsce jest tak odległe, że tej nobliwej pozycji nigdy nie zdobędą. A więc choćby dlatego, że tych aspirujących wytworów jest tak wiele, najłatwiej ponownie spojrzeć na to, co uchodzi za arcydzieło – a przynajmniej jest dobrze znane.
Rozumiem, że tak musi być w renesansowym kościele San Pietro in Vincoli, gdzie przychodzi się, żeby zobaczyć słynnego Mojżesza dłuta Michała Anioła. Artysta wykonał tę znaną rzeźbę jako element grobowca papieża Juliusza
Inna rzeźba Michała Anioła – Chrystus Zmartwychwstały – znajduje się w gotyckim kościele Santa Maria sopra Minerva po lewej stronie od ołtarza głównego. Mało ważne dla turystów wydaje się to, że ten trzynastowieczny kościół zbudowany jest na ruinach rzymskiej świątyni Minervy; mało ważne jest też to, że ta rzeźba, którą Michał Anioł wykonał w 1521 roku, niespecjalnie przypadła do gustu samemu artyście. I tak widzą w niej arcydzieło. I nikt nawet nie przejdzie na prawą stronę kościoła, żeby choć spojrzeć na Jana Chrzciciela – podobnej wielkości poprawną rzeźbę dziś zupełnie zapomnianego Giuseppe Obiciego z połowy
Najbardziej okrutna „niesprawiedliwość arcydzieł” jest dostrzegalna w kościele Santa Maria della Vittoria. To tu, w lewej kaplicy Cornaro, znajduje się słynna Ekstaza św. Teresy Gianlorenzo Berniniego z 1646 roku. To barokowe arcydzieło – ba, to wręcz definicja rzeźby barokowej – przyciąga tłumy. I słusznie. Tylko dlaczego nikt nawet nie zerknie do kaplicy po przeciwnej, prawej stronie kościoła, gdzie znajduje się wykonana nieco później, także barokowa rzeźba Domenica Guidiego Sen św. Józefa? Nie jest prawdą, że nikt. Ciekawe jest na przykład to, że trzydziestopięcioletni Hans Christian Andersen, zwiedzając 9 lutego 1841 roku ów kościół, w ogóle nie zwrócił uwagi na rzeźbę Berniniego, a zapamiętał organy opierające się na zbrojach oraz właśnie marmurową rzeźbę przedstawiającą sen św. Józefa (co zanotował w swym dzienniku).
No tak – powinienem dodać, że tym nie oglądanym rzeźbom przecież „niczego nie brakuje”. Przecież św. Józef, podobnie jak św. Teresa, też bardzo „przeżywał swoje przeżycia” – co artysta wyraził w dynamicznej barokowej pozie. Przecież nad nim też unosił się anioł, a z nieba spływały złote promienie, które pewnie miały być jakimś symbolem, a jednocześnie dynamizowały kompozycję.
Jednak arcydzieła są bezwzględne. I nie zmienia tego fakt, że nie mają mocy uniwersalnej, lecz są historyczne. To one na pewien czas niemal zmiatają z pola widzenia wszystko, co nimi nie jest. I to wiadomo. Nie wiadomo tylko, dlaczego właśnie te, a nie inne, stały się arcydziełami. Nie wiadomo też, gdzie można znaleźć takie arcydzieło, które tę tajemnicę wyjaśni.