Między pierwszym i drugim grzybobraniem, 3 maja 1842 roku, o godzinie piątej rano, narodził się syn Adama, Aleksander. Jego matką Celina. Poczęcie, jak najbardziej pokalane, ale ogromnie świąteczne, nastąpiło na Amsterdamskiej 1, w niedzielę, 8 sierpnia 1841 roku lub w poniedziałek, 9 sierpnia, w pasażu z domu wariatów w Vanves do domu nieustająco kwitnących pelargonii w Nanterre przy ulicy Królewskiej 4 (obecnie Gallieni).
Dwa grzybobrania wzdłuż linii dyszących pagórków, w których wywichnięta rozwiązłość, bo wiecznie zielone i żywe. Grzyby na grzbiecie bycia. Na pierwszym grzybobraniu Andrzeja Towiańskiego jeszcze nie było. On zapuka do drzwi na Amsterdamskiej za cztery dni, w piątek, 30 lipca 1841 roku. Na drugim grzybobraniu Towiańskiego już nie było, bo wygoniony policyjnym nakazem, wyszedł we wtorek, 19 lipca 1842 roku (albo w środę, 20 lipca) na próg domu kwitnących pelargonii, przeżegnał się krzyżem świętym i nigdy tu już nie powrócił.
Dwa były grzybobrania i trzy palenia. Pierwsze palenie: ognisko w ogródku za stajniami przy ulicy Urszulanek 14, w Saint‑Germain‑en‑Laye, na przełomie lipca i sierpnia 1842 roku. Drugie palenie: w kominku, w czerwcu 1849 roku, może w pierwszych dniach lipca, w ciasnej kwaterze studenta i wielbiciela Mickiewicza – Antoine’a Dessusa przy ulicy L’Ancienne Comédie 18, między Odeonem i Sekwaną, w środku miasta, ale z oknami od podwórza. Nad Mickiewiczem zawisła groźba uwięzienia. Za „Trybunę Ludów”. Ludwik Napoleon 13 czerwca 1849 roku wydał dekret o zawieszeniu gazet „wywrotowych”, pośród nich „Tribune des Peuples”, a minister spraw wewnętrznych nakazał rewizje po redakcjach i pieczętowania. W 1893 roku Dessus, wtedy już wzięty adwokat, najpierw napisał list, a potem osobiście opowiadał Władysławowi Mickiewiczowi, że jego ojciec przepędził na ulicy Dawnej Komedii niespełna miesiąc,
Trzecie palenie, też w kominku, odbyło się w służbowym mieszkaniu w Bibliotece Arsenału, jesienią 1855 roku, przed podróżą na Wschód. W przytomności syna. Władysław widział, że ojciec wrzuca papiery do ognia. Mickiewicz podobno powiedział: „tego już nie dokończę”. Inne wrzucał milczkiem. Na papier płonący w kominku patrzył siedemnastoletni Władysław. O nic nie pytał, a w każdym razie nie napisał, że pytał. Nie napisał, czy się choć łagodnie sprzeciwiał, albo że jakiś niezwęglony skrawek papieru starał się ukradkiem z kominka wygrzebać. Siedemnastoletni Władysław stał nieruchomo i patrzył. Niewykluczone, że sam wrzucał do paleniska papiery na polecenie Adama. Stał, patrzył, może wrzucał. W ogień. Bez słowa.
Pierwsze palenie odbyło się (chyba) bez świadków. Chodźko ocalił Drzewo i ⁂(Wsłuchać się w szum wód…) ukradkiem; wcisnął arkusik bladoniebieskiego papieru do kieszeni, kiedy Adam mu powiedział, że tyle swoich utworów już spalił i nagle wybiegł do ogrodu, spostrzegłszy, że morze wiszące nad głową w Saint‑Germain‑en‑Laye znowu zaczęło szaleć. Szybki ruch, arkusik w kieszeni kamizelki. Adam zapatrzony, w ogrodzie. To żadna kradzież, tak jest dobrze. Wymyśliłem ten ruch Chodźki, ale wymyślając – nie skłamałem.
Drugie palenie w przytomności francuskiego studenta i wielbiciela. Trzecie w obecności syna Władysława. W ogródku spaliły się wiersze albo jeszcze inne utwory. W kominku kryjówki na drugim piętrze studenckiej stancji – Historia Polski lub Historia przyszłości, wszystko jedno. Jakie papiery Mickiewicz spalił przed wyjazdem na Wschód? Chodźko jeden arkusik (tak wymyśliłem) ocalił. Po siedmiu latach Dessus widział, jak Mickiewicz pali, i Dessus ubolewał. Po kolejnych sześciu latach Mickiewicz palił przy synu. Syn milczał, nie wykradał, nie ubolewał, może nawet rozumiał, że tak dużo ognia ojcu trzeba.
Było jeszcze jedno palenie: 8 stycznia 1849 roku, na rue de la Santé 42, u Mickiewicza. Palenie obrzędowe. Rytuał całopalny. Odprawiony przez Xawerę i Adama. Nie mam żadnych dowodów, że się odbył tamtego dnia, w tamtym miejscu i że odprawił się właśnie tak, jak opowiem za chwilę. A jednak się odbył i odprawił.
Błogosławione skutki pobytu Mickiewicza w Saint‑Germain‑en‑Laye przeczuwał już Stefan Witwicki w marcu 1841 roku, radząc mu, żeby „raczej” tu osiadł, a na „lekcje” w Collège de France dojeżdżał: kolej żelazna szybka. Dzięki łagodności powietrza w Saint‑Germain‑en‑Laye (tu mieszkali Platerowie) udało się pojedynek Juliusza Słowackiego ze Stanisławem Ropelewskim zamienić w czerwcu 1841 roku w śniadanie u Cezarego Platera, co nie narusza sądu, że Ropelewski był zwykłym tchórzem3. W Saint‑Germain‑en‑Laye xiążę Adam Czartoryski przekonał Mickiewicza 1 lipca 1841 roku, żeby został prezesem Towarzystwa Historycznego, a nie Karol Kniaziewicz. Generał Kniaziewicz też był tego dnia w Saint‑Germain‑en‑Laye i prosił Mickiewicza, żeby przed prezesurą się nie wzdragał, bo on, Kniaziewicz, jest stary i niedługo umrze. I tu Xawera urodziła Adamowi dziecię.
Między Saint‑Germain‑en‑Laye i Paryżem przedsionek raju: Nanterre, a w nim domek przy ulicy Królewskiej 4, domek w pelargoniach. Na ścianie w głównej izbie odciśnięty ślad po sztandarze Sprawy Bożej. Kiedy po latach Xawera z Edmundem Mainardem klepali w tym domku straszną biedę, ślad po sztandarze zaszedł liszajami wilgoci, ale pozostał widoczny. W początkach 1874 roku Władysław Mickiewicz przyjechał do Mainardów na Królewską 4 i widział cień na ścianie.
Oś podłużna, wzdłuż torów pierwszej we Francji kolei żelaznej: Saint‑Germain‑en‑Laye, Nanterre, dworzec Świętego Łazarza. Obok dworca ulica Amsterdamska. Pod numerem pierwszym mieszkanie Mickiewiczów. Oś poprzeczna w łuk wygięta, wzdłuż grzbietu dyszących pagórków, z morzem szalejących nad głową gałęzi i z dryjadami ukrytymi w dziuplach. Na lewo Wersal, na prawo Maisons‑Laffitte i Montmorency. W tych lasach dwa razy świętowało się grzybobranie. Pierwsze kończyło starą epokę. Drugie poczynało nową, choć najstarszą, tak starą i pierwszą, tak dziecinnie niewinną, że niemowlęcą, a więc niewymowną. Grzybobrania na grzbiecie rosnącego życia. Pierwsza linia kolejowa we Francji nadspodziewanie odegrała doniosłą w polskich dziejach rolę.
W niedzielę 25 lipca 1841 roku Adam z Celiną gościli w Saint‑Germain‑en‑Laye u Ludwików Platerów. Przyjechał Jan Koźmian. Po obiedzie poszli do lasu na grzyby4. W niedzielę Celina chodziła jeszcze po pagórkach dyszących zielenią. W czwartek lub w piątek trafiła do domu wariatów w Vanves, przez delikatność zwanego „domem zdrowia”. Choroba wróciła. Nagle. Z przeraźliwą mocą. Równie przeraźliwą jak w roku 1838, a może nawet większą. Wtedy Mickiewicz wrócił pospiesznie z Lozanny i poraziły go, wbiegającego po schodach kamienicy przy Val‑de‑Grâce, straszliwe krzyki Celiny. W lipcu 1841 roku choroba wróciła jeszcze bardziej nieprzyjemnie niż przed trzema laty, na pewno przeraźliwiej niż późną jesienią 1840 roku (a potem w styczniu 1841), kiedy Adam przygotowywał (najstaranniej) pierwsze „lekcje” w Collège de France i pisał do Józefa Bohdana Zaleskiego z prośbą o przysłanie Geschichte der slavische Literatur i Volkslieder der Serben Pawła Józefa Szafarzyka, ale zapomniał, czy list ofrankował, bo „był strasznie zbity i z nóg się powalający”, a tu pierwsza lekcja niebawem (tak pisał pod koniec listopada 1840 roku Stefan Witwicki do Zaleskiego), a na dodatek jeszcze służąca obłożnie zachorowała, Adam nawet „na teatr” z Witwickim nie poszedł, „bo był bardzo smutny”5. Adam zapomniał, dopiero na początku grudnia przypomniał sobie, że nie pamięta, czy wysłał pod koniec listopada list do Bohdana Zaleskiego do Fontainebleau, i Witwickiego poprosił o pchnięcie listu do Zaleskiego o książki Szafarzyka. W styczniu 1841 roku na „lekcjach” tłumy, w niedzielę 24 stycznia Adam gościł na obiedzie u Jules’a Micheleta, ale sam, bo nawrót, groza. Mickiewicz skarżył się Witwickiemu: „Adam także rozbiedował się znowu nad swoją domową biedą. Żona mu dokazuje od kilku już dni, strasznie jest biedak z nóg tym powalony, nie pojmuję, jak mógł ostatnią lekcję odbyć, może też to jeszcze tak przejdzie”6. To nie przeszło, tylko przycupnęło.
Celina zbierała grzyby w lipcową niedzielę po obiedzie u Platerów, a w czwartek, najpóźniej w piątek, Adam musiał ją zawieźć do Vanves. W kolejny piątek, 30 lipca 1841 roku, zapukał do drzwi na Amsterdamskiej Towiański. Xawera pojawi się nieco później i zamieszka z Mickiewiczami w pierwszych dniach grudnia. Towiański dobrze wiedział (lepiej powiedzieć: czuł, ale może słowo „wiedzieć” nie jest takie złe, bo nie wiadomo, czy nie przyłożył się do jej pojawienia), jaka Xawera ważna i groźna. Niekoniecznie trzeba być Bogiem, żeby mieć wyznawców. Towiański Bogiem nie był, a wyznawców miał. Koniecznie trzeba być blisko Bogów, żeby wyznawców mieć za nic. Xawera swoich wyznawców miała za nic. Za nos ich wodziła, bo zadaniem Nimfy – uwodzenie.
W poczuciu swobody i mocy bez kierunku, mocy, która jest wyluzowaniem lub – jeśli wola – wyzwoleniem, przychodzą słowa. Tym razem słowa Napoleona pochwycone przez tych dwoje: Adama i Xawerę. Tylko tym dwojgu Napoleon (duch Napoleona) ukazał się i mówił (pokazywał się też – ponoć – Towiańskiemu, ale w innych celach i okolicznościach)9. Adam poprawił swój zapis wedle Xawery. Nikt, oprócz Xawery, nie poprawiał Adama. Tylko ona miała to szczególne prawo. Trzy tygodnie później, w noc Wszystkich Świętych 1842 roku, na Amsterdamskiej, Mickiewicz zapisał Słowa Panny w poczuciu mocy – tej samej wielkiej mocy bez kierunku – i Panna mówiła w nich o miłości, która zamieniła się w iskrę widomą i duch miłości otoczył ją i tylko w nią patrzał, tak jak wielka iskra patrzyła się w niego, w Mickiewicza, taka gwiazdeczka, wielka i jasna w Saint-Germain, w nocy z 7 na 8 października, kiedy poczuł przy sobie Chrystusa Pana w postaci Ecce Homo, a potem zaczął gadać do niego Napoleon. A Panna powiedziała Mickiewiczowi w noc Wszystkich Świętych, na Amsterdamskiej, że otacza ziemię dłoniami jako niebem błękitnym i w każdej chwili, na każdym miejscu, każdemu dobremu duchowi zapala się i świeci gwiazdą ranną, i wydało się Mickiewiczowi, tamtej nocy październikowej w Saint‑Germain‑en‑Laye i tamtej nocy listopadowej na Amsterdamskiej w Paryżu, więcej – nie wydało, lecz spadło nań jako najbardziej oczywista oczywistość, że wszystko, co się nam tutaj wydarza, jest cudem i cudem jest wszelkie istnienie, skoro usłyszał słowa Panny, że jej dłonie otaczające ziemię w każdej chwili są niebem błękitnym nad nami, i ona się zapala gwiazdą ranną i świeci, a on, Adam, to widzi, bo widomie jest duchem dobrym. Najbardziej oczywista oczywistość zapala się i świeci. To miłość. A miłość jest mocniejsza niż Bóg – to Jacob Böhme. Böhme blisko. Gwiazdeczka, wielka iskra, dłońmi z błękitu otoczona ziemia, wielka moc, ale łagodna, nadal jeszcze łagodna, bez kierunku, ona wszystko zmienia o niewidoczną (dla innych) odrobinę. Dla niego, Mickiewicza, już wszystko odmienione, więc wapienny murek na skarpie w Saint‑Germain‑en‑Laye zaczyna falować na wietrze. I Mickiewicz usłyszał jeszcze inne słowa, co najmniej tak ważne jak Słowa Panny, słowa podyktowane – źle powiedziałem: lepiej rzec: wchłonięte – Słowa Chrystusa. Z objawienia. Nie bardzo wiadomo, kiedy Mickiewicz je w siebie wchłonął: czy na Batigniolach, czy w Saint-Germain-en-Laye, na początku października 1842 roku. Niewykluczone, że tej samej nocy, kiedy gadał doń Napoleon10. W Słowach Chrystusa „z objawienia” tkwi program robienia poezji przez poetę, który jest jak‑Nikt. Program ściągnięty do dziewięciu punktów. Poetyka – poetyka objawiona. Poetyka z objawienia. Słów: „program”, „poetyka”, która „tkwi” w słowach Chrystusa, użyłem prowokacyjnie, dla ostrzejszego kontrastu, pamiętając, co pisałem o poetyce „życiopisania” Friedricha Hölderlina. Słowa Chrystusa są bardzo proste. Niestrawne dla Kościoła urzędowego. Gdyby xięża zmartwychwstańcy je usłyszeli albo przeczytali (na szczęście ani ich słyszeć, ani przeczytać nie mogli, bo Słowa Panny i Słowa Chrystusa ukazały się po raz pierwszy w paryskiej edycji Dzieł, wydanych przez dzieci poety w roku 1868), to ruszyliby na Mickiewicza stanowczo zajadlej, już nie w trosce o jego duszę, ale ze strachu, że sami trafią do piekła, jeśli Mickiewicza w porę nie złamią.
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]