03/2024

Anna Rosłoniec

Bistro Pastis

to jedna z tych uliczek w dzielnicy Dorćol, kamienice i plomby z czasów Tito przylegają do siebie ciasno

urbanistyczne bratstvo i jedinstvo

częściowo obudowane szkłem i plastikiem balkony

po obu stronach rosną buki, kwietniowe słońce rozświetla wysoko w górze liście tak, że Rada mruży oczy, pnie mają czarne, w cieniu budynków

bistro nazywa się Pastis, od francuskiego alkoholu z anyżu, który wypłynął po tym, jak na początku dwudziestego wieku zakazano absyntu

stoliki są okrągłe, większość na zewnątrz, ale Rada zawsze siada w środku

z drewnianych desek sufitu zwisają dwa białe wiatraki i stara, zdobiona lampa

na barze wazon ze sztucznymi kwiatami (wyblakłe), przy kasie szklana patera i croissanty (chyba świeże, szklana pokrywa przydymiona)

ściana z tyłu pokryta białymi kaflami, takimi samymi jak w łazience w mieszkaniu, w którym Rada dorastała, a które nie należy już ani do jej matki, ani do ojca, bo po rozwodzie i długiej wojnie zostało sprzedane

przeszklona lodówka, w niej desery i owoce

drewniane półki z alkoholami

żółtozielona farba, którą pomalowano kontuar, odchodzi płatami

Rada czuje się tu swobodnie, nie to co w tych wszystkich restauracjach i barach z wypolerowanymi podłogami i kontuarami, w których zwykła bywać

zapomniała już, że można się tak czuć

przy stole pod ścianą, po prawej, siedzi duży mężczyzna, ledwie wciśnięty w krzesło, zawsze kiedy Rada przychodzi, on już tu jest

ma ścięte na kilka milimetrów siwe włosy, dżinsową kurtkę, a na głowie od tej strony, którą widzi Rada, duże znamię

Nita ma podobne, tyle że za prawym uchem, i Rada od razu czuje do niego sympatię

mężczyzna siedzi wyprostowany, na blacie przed nim stoi szklanka z lemoniadą

wygląda to tak, jakby ktoś podebrał mu rakiję i zamiast tego postawił przed nim napój

jest zaskoczony i zawstydzony, nie wie, co robić

ale w końcu opróżnia szklankę, wstaje, idzie do drzwi, mocno pochylony, jakby się bał, że zawadzi głową o sufit

zresztą może by zawadził

taki jest wysoki

Rada też zawsze siada przy tym samym stole, na tym samym krześle, podoba jej się myśl, że to jej miejsce

to jej ostatni dzień w Belgradzie

o dziewiętnastej ma samolot powrotny, do wyjścia jakieś dwadzieścia minut, niewiele

z boku na ścianie podświetlone reklamy: papierosy Marlboro i czerwona gwiazda, która wcale nie wygląda, jakby promowała piwo

czerwona

Luka tego nie widzi?

ma to gdzieś?

liczą się pieniądze?

to, że może w ogóle inaczej widzieć te sprawy, nie wchodzi w grę

ich poglądy nie mogłyby być aż tak rozbieżne

obok czerwonej gwiazdy wisi malowany portret

mężczyzna na nim nie wygląda jak Luka albo raczej Luka nie wygląda jak ten mężczyzna

może to tylko dekoracja

w rogu, pod sufitem, jest podwieszony mały telewizor, raz na jakiś czas gromadzą się pod nim mężczyźni z zadartymi w górę głowami i krzyczą, co za idioci, to nie jest Serbia, banda głąbów

o wiele przyjemniejsza atmosfera panuje, kiedy gra Djoković

naprzeciwko Rady, po drugiej stronie sali, siedzą dwie nastolatki

jedna ma na sobie bladoróżowy dres i czarną, puchową kamizelkę

druga obcisłe szare dżinsy z przetarciami na kolanach

neonowo niebieskie paznokcie

pochylają do siebie czoła, mówią o chłopakach, o sekretach albo o tym i o tym

ile to lat już minęło, myśli Rada, i czuje żal

zazdrość

jedna z dziewczyn, ta w puchowej kamizelce, rozpuszcza włosy i zaczyna zaplatać je w warkocz


[…]

[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.