Biszkek, niegdyś Frunze,
tutaj mój ojciec
ukończył studia.
Razem z kolegą,
głodni,
poszli do rajkomu partii,
dostali talerz zupy,
setkę wódki
i pracę w górach Tien-Szan.
W posiołku,
poza miejscową ludnością,
byli jeszcze –
otyły kucharz, chudy nauczyciel
i felczer narkoman.
Oni dwaj – lekarze,
żadnych lekarstw,
nieufność pełna
i tylko szamani mieli posłuch.
Dopiero wiosną,
gdy ruszyły lody,
uciekli na osłach,
wąwozami, żłobami
w dół, ku dolinie.
Następnego dnia
kirgiscy partyzanci
wkroczyli do posiołka.
Zabili felczera narkomana,
tłustego kucharza
i wysuszonego na wiór nauczyciela,
bo mówili w obcym języku,
skórę mieli nieco bielszą
i mniej skośne oczy.
A ja,
wciąż śledzę lot kuli
z kirgiskiego browninga,
bo jeśli dosięgnie ojca,
to kto napisze ten wiersz?