01/2024

Aleksander Temkin

Budzenie duszy ze stylu

Jak zwiać od aleksandrynizmu? Aleksandrynizm to według internetowego Słownika języka polskiego „zasadnicza tendencja literatury hellenistycznej, charakteryzująca się upodobaniem do uczoności, posługiwaniem się formami trudnymi i kunsztownymi, dążeniem do perfekcji formalnej”. Kącka ratuje się przed nowomową, przed przygnieceniem metodologicznym gruzem, przed martwą uczonością, poprzez formę eseistyczną. Ogłasza esej formą nienaukową – ja twierdzę zaś, że nienaukowy jest właśnie pewien niestrawny rodzaj uczoności. Esej według autorki Idiomów pozwala traktować o duszach zaklętych w pismo. Esej budzi dusze literatów ze stylu lub głębiej je w ich styl zamawia. Czy więc pisać w zwięzłej opinii o zaklętej w esej duszy Elizy Kąckiej? Ostrożnie, bo to czarnoksięstwo, to jak odprawiać mszę za dusze wciąż żywych, jakby byli zmarli. To magnetyzm byłby!… I już czuję, że zacznę wymyślać, iż byłem niewidzialną, zazdrosną koleżanką Elizy z klasy (nazywałbym się Alicja i znałbym wczesno‑mroczne tajemnice przyszłej autorki lepiej niż sama jej dusza pisząca), że z tej pozycji, gotyckiej, coś magnetycznego napiszę i recenzją zawładnę przyszłym losem tego stylu.

Mrok i zagłada. W pierwszym i drugim akapicie na pewno od mówienia o duszy Kąckiej jeszcze się powstrzymam. Jak jednak uciec od aleksandrynizmu w relacji do Kąckiej i po co spisywać wrażenia z wrażeń, opinię o recenzji? Nie byłoby grymaśne, gdybym stwierdził, że książka jest tak dobra, że zasługuje na to, by pominąć ją milczeniem, by zachowała przy sobie ostatnie słowo. Szkoda, że Kącka nie napisała jeszcze rozdzialiku z poradą, jak ją recenzować, pt. Rady dla moich przyszłych krytyków – uważam, że byłby to dobry formalnie eksperyment, pasujący do Idiomów i przecież nie nowy. Mogłaby też, sterując swoimi snami, wyśnić jakąś recenzję – ostatnia część książki traktuje o sztuce śnienia – i pokierować mnie na bardzo dzikie i desperackie tory. Mogłem również się jej przyśnić, musiałbym wtedy słowem przedrecenzyjnym zakląć ją do odśnienia.

Czy ja szydzę? Wcale nie. Książkę Idiomy polecam wszystkim po to, by zobaczyli, że można pisać takie książki. Stwierdziłem gdzieś (na Facebooku), że Kącka pisze jak człowiek, który ma władzę (naddziekańską, nadrektorską…), i tego stwierdzenia się trzymam. Zacytuję Pismo: „Gdy Jezus dokończył tych mów, tłumy zdumiewały się Jego nauką. Uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak ich uczeni w Piśmie”. Co to za władza? To jest władza wrażeń. Pojedyncze wrażenie – czy się mylę? – starczy autorce na półtora zdania. To znaczy, że ma niewiele przestrzeni i słów do dyspozycji, nie może się pomylić i nie myli się. Dowcip tych zdań musi być oschły i brutalny; wrażenia i źródła wrażeń trzymane są krótko. Tekst składa się z wtrąceń, które nie są dygresjami, z wtrąceń koniecznych. Nie miałoby racji to wrażenie, któremu nie udałoby się spełnić w tej kostycznej przestrzeni. Jest bliska wielkości ta kostyczna swoboda.

Eliza Kącka pisze: „Czy nie jesteśmy czymś więcej niż rezonatorami, łowcami, receptorami głosów – głosów nie całkiem nieistniejących, pozornie tylko umarłych? My – zalęknieni i niedosłyszący. Kto jednak ma odwagę, może zadawać im pytania i dosłuchiwać się odpowiedzi. I być może literatura to jedyne miejsce, gdzie nieistniejący i zmarli chcą i mogą z nami rozmawiać, przekraczając granice zastygłego na papierze tekstu”. Stronę dalej dodaje „mam ich za stokroć sensowniejszych ode mnie”. Jest to wspaniałe i mądre, choć można pisać dla nich, dla zmarłych, nie tylko oddając im głos, lecz także im odpowiadając. Można pisać dla języka, który może jest umarły, bo do zmarłych należy, niektórym się wydaje, że należy do Rady Języka Polskiego. Oczywiście, zmarli są zarazem źli – i być może dlatego jednak Rada Języka Polskiego jest potrzebna i właśnie należy zmarłym odpowiadać, należy im przerywać.

Kącka pisze też: „Dobry czytelnik – jak go rozumiem – zdolny jest bowiem odkryć algorytm myślenia, styl refleksji, źródło obrazów. Zdolny jest symulować, co mógłby wyśnić sobie Schulz, pomyśleć Witkacy, a czego nie mogłaby przeczuć Sontag”. Idąc zbyt daleko za tą myślą – a autorka idzie zbyt daleko za tą myślą, nie przytaczając tezy kontrującej, nie włączając w nią jej przeciwieństwa – Kącka wypowiada służbę autorowi, któremu coś obiecywała. Rymkiewicz i Janion pomijali obecność Norwida w kulturze polskiej, a Eliza Kącka, oddając cześć stylowi, unieważnia wpływ na siebie Norwida, który czego innego chciał dopiąć w Białych kwiatach. Ten utwór traktował o momentach zamilknięcia, wygaszenia stylu, chyba również niepamięci i ruiny językowej, wygłuszenia języka. To te momenty zamilknięcia jego pośmiertność, jego nieśmiertelność, lub lepiej zmartwychpowstawalność, umożliwiają.

Pouczam autorkę. Czemu? Nie chciałbym, by utwierdzała się w myśli, że dusze zostaną wskrzeszone po śladach ich stylu. Nasza literatura ery niesterowanej cierpi raczej na przerost stylu; świadkiem Masłowska, Twardoch, czy Tokarczuk. Indywidualność, nieśmiertelność mówiącej duszy jest raczej zdolnością do przerwania stylu, do tego, by się algorytmom swojej duszy oprzeć. Jako teolożka literatury Kącka popełnia błąd, którego unika jako pisarka. Ta wspaniała stylistka nie powierza swojej duszy, swojego tchnienia stylowi. Nie tyle ze względu na surowość frazy w Idiomach, ile ze względu na zdolność do tworzenia bardzo różnych światów językowych w wydawanych w ostatnich latach książkach.

Jestem tym bardzo przejęty. I chciałbym więcej. Jakie mam prawa do roszczeń wobec na pewno przepracowanej autorki? Nie jestem jej dziekanem, a i żaden dziekan nie przyjdzie do pracowniczki i nie powie: pisz jeszcze lepsze książki, jeżeli podskoczysz jeszcze dziesięć centymetrów, może osiągniesz wielkość. Ja chcę, żeby Kącka podskoczyła jeszcze dziesięć centymetrów – i temu służy ta opinia ostatecznie. Czyli rzeczywiście chcę magnetycznie pokierować Kącką (co skończy się źle na pewno, przyjdzie do mojego mieszkania w nowiu lub pełni i coś straszliwego się zdarzy, siła magnetyczna zwróci się przeciw mnie i to ja będę musiał pisać przez wieczność jeden wierszyk na tablicy). Otóż Kącka pisze: „W tej książce próbuję nawiązywać dialogi. Defektywne, jak po katastrofie. Anakaliptycznej”. I dalej w przypisie: „katastrofę anakaliptyczną wiążę nie tylko z kryzysem rozumienia, lecz i potrzeby rozumienia”.

Jeżeli więc Kącka napisała tak dobrą książkę, mając śmiałość mierzyć się z katastrofą, chciałbym, by napisała książkę, w której nałoży na siebie, przetnie ze sobą wszystkie warstwy językowe, osadowe, duszne, które przez nią płyną. Nie wiadomo, czy będzie istniał język polski i być może trzeba będzie tłumaczyć sobie, czym był język polski (bo wejdzie Rosja lub susza). Niechże więc Kącka napisze totalne kompendium, jak posługiwać się tym językiem i czym on jest właściwie. W tym celu staram się niniejszym ją zakląć.

Eliza Kącka: Idiomy. Eseje.
Austeria,
Kraków, 2021, s. 376.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.