W zasadzie mamy dziewiętnasty marca, ale chciałbym opisać wydarzenia sprzed kilku dni. Dopóki jeszcze mogę pisać. Czy może zdarzyć się więcej nieszczęść naraz? Pewnie może zdarzyć się mniej, pewnie mógłbym upaść na ulicy pewnego dnia i skonać w kilka minut z rozlewającym się w czaszce tętniakiem. Pewnie mógłbym zawisnąć na żyrandolu trzy dni po śmierci syna, który wraz z kolegami roztrzaskał się na ekspresówce. Gdybym kiedykolwiek miał syna. Mogłoby zdarzyć się mnóstwo złych rzeczy, które zakończyłyby moje życie. Więc może powinienem się cieszyć, że nie jestem sam. I może powinienem się cieszyć, że przebieg zdarzeń był tak spektakularny. Miejscowy, pieprzony koniec świata. Trzęsienie ziemi, tsunami, wybuch reaktora. Co zrobiliśmy Bogu? Zacznijmy od początku.
Mam na imię Kenshirō i za kilka dni umrę. Jestem świadomy, że nie będzie to łatwa śmierć. Pierwsze symptomy choroby popromiennej dały o sobie znać dziś w nocy. Dlatego zacząłem pisać ten dziennik. Cały świat patrzy teraz na Fukushimę.
Kazali mi wyjść. Powiedzieli, że podzielę jego los. Że on promieniuje. I że to wnika we mnie. Niewidoczne, niesłyszalne, gorsze od zarazy, bo tu nie ma loterii, to pewnik. Dawka promieniowania w odpowiedniej wysokości po prostu robi to z ciałem. Obserwuję go przez szybę. Wczoraj jeszcze na mnie patrzył. Łapaliśmy się wzrokiem. W tym spojrzeniu było coś strasznego, jakby nie należało już do niego, jakby to już nie był on.
Wszyscy mamy plany. Kenshirō też je miał. Poza masą innych, najprostszym było zapisanie kilku zdań. Myślał, że na tak nieskomplikowaną czynność ma jeszcze czas. Wszyscy myślimy, że mamy na wszystko czas.
Smarowałam go mlekiem, kefirem, jogurtem, miałam na tym punkcie świra przez dwa dni, Boże, jesteśmy w szpitalu, powinny być maści, antybiotyki, jest dwudziesty pierwszy wiek. A ja… a ja smarowałam go kefirem. Muszę organizować pogrzeb. Pozwolą mi go pochować? Boże, on krzyczy od dwóch dni.
Patrzyłam przez szybę. Nie mogłam patrzeć i nie mogłam odwrócić wzroku. To, co leży na łóżku, to on. To, co leży na łóżku, to nie on. To, co leży na łóżku, to on. To, co leży na łóżku, to nie on. To, co leży na łóżku, to on. To, co leży na łóżku, to nie on. To, co leży na łóżku, to on. To, co leży na łóżku, to nie on.
„Kenshirō” w starojapońskim oznacza „przychylność wiatrów”. Psia kurwa jego mać krew!
Patrzyliśmy w lustro naszych wyobrażeń. Nigdy nie istniała w nich śmierć. Dążyliśmy do szczęścia, nie potrafiąc go poczuć. Nikt tym nie steruje, wiesz? Przestałam w to wierzyć. Wszystko dzieje się bez powodu. Wiem, że byś zaprzeczył. Powiedział, że każdą rzecz przeżywamy po coś. Po co przeżywam Twoją śmierć?
W piątek jedenastego marca doszło do trzęsienia ziemi o magnitudzie dziewięć. Hipocentrum, jak wypowiadają się tęgie głowy, nie miało miejsca pod lądem, a pod dnem morza, sto trzydzieści kilometrów od wyspy Honsiu. To spowodowało tsunami. Kilkunastometrowe fale wdarły się na dziesięć kilometrów w głąb lądu, zalewając morską wodą wszystko na swojej drodze, w tym reaktory elektrowni atomowej Fukushima. Ciąg przyczynowo‑skutkowy. Nie wiedziałam, co tam się dzieje, ale zawsze wiedziałam, że coś może się stać. Prawo Murphy’ego. Dziesiątki kłótni o to, by zmienił pracę. By nie musiał tam być. Mieliśmy jechać w przyszły weekend do Tokio, mieliśmy… mieliśmy tyle planów. Tamtej nocy nie mogłam spać. Być może to nie ma związku z przeczuciem, z intuicją, z podświadomym strachem, że właśnie dziś coś może się stać. Każdego dnia może, gdy ktoś bliski pracuje w takim miejscu. Nie ujęli jego i siedemnastu innych mężczyzn w żadnej statystyce. Ujęli w niej masę różnych ciekawostek, na przykład to, że trzęsienie przesunęło oś Ziemi o dziesięć centymetrów, skróciło dzień o jedną i sześć dziesiątych sekundy, przepchnęło też całe Honsiu o dwa i cztery dziesiąte metra. Łatwiej było policzyć to niż osiemnaście trumien i ciał zalanych betonem?
Widocznie nie, jeśli tak makabryczny zgon zmieniłby wizję katastrofy w oczach świata. Lista osób, do których mam żal, zdaje się nie mieć końca. Przede wszystkim do tych, którzy zamietli pod dywan faktyczny stan. Do siebie, że przyjęłam odszkodowanie, które wypłacili mi szybko, w gotówce i bez zbędnych formalności, jak dobry bank, zamykając mi w ten sposób usta. Ukłoniliśmy się, jak każe zwyczaj, w pas. Nie byłam rodziną, a dostałam szmal. To był dla nich priorytet, widocznie pieniądze miały znaczenie, a ja powinnam pójść do redakcji jakiejś gazety, powinnam… powinnam przestać się bać. Największy żal mam jednak do niego, do Kenshirō, za to, że się zgłosił. Zupełnie jakby napluł mi w twarz.