07-08/2022

Edward Stachura

„Chce się pisać dla takich ludzi…”
Listy do Zofii Bażant

Dla Ani


Edward Stachura poznał Zofię Bażant1 22 listopada 1963 roku2 podczas spotkania autorskiego w II Liceum Ogólnokształcącym im. Tadeusza Kościuszki w Sandomierzu. Młody poeta zaprzyjaźnił się ze starszą o dwie dekady polonistką tej szkoły, a świadectwem wieloletniej znajomości jest prezentowana korespondencja, obejmująca lata 1963–1974.

Do przyjaciół Stachury należeli na ogół jego rówieśnicy. Bliższe relacje z osobami od siebie starszymi pielęgnował, ale była to grupa o wiele mniej liczna. Co sprawiło, że Bażant znalazła się w tym wąskim gronie? Lata sześćdziesiąte XX wieku to w życiu poety czas względnej stabilizacji. Po niełatwym okresie lubelskich studiów Stachura przeniósł się do Warszawy, gdzie kontynuował naukę na uniwersytecie. W stolicy życie nabrało rozpędu: zaczął drukować w Iwaszkiewiczowskiej „Twórczości”, zadebiutował publikacjami książkowymi jako prozaik i poeta, został przyjęty do Związku Literatów Polskich, współtworzył Orientację Poetycką „Hybrydy”, otrzymał mieszkanie, zawarł związek małżeński. Wciąż jednak, mimo wrodzonej niezależności i indywidualizmu, potrzebował pomocnej dłoni „kogoś z autorytetem”. Z treści prezentowanych listów wynika, że poeta znalazł w osobie Bażant idealnego słuchacza – współodczuwającego i gotowego do pomocy (w tym – dodajmy – finansowej). Docenił dobroć i opiekuńczość adresatki, a także – rzecz w przypadku Stachury niebagatelna – życzliwość wobec własnego pisarstwa. Były też inne cechy Zofii Bażant, które mogły sprzyjać tej znajomości. Dawni uczniowie wspominają ją jako znakomitego pedagoga, osobę niezależną, nigdy nie odstępującą od przyjętych zasad. Co więcej, wykazywała „długoterminowe” zainteresowanie swoimi wychowankami, również w ich dorosłym życiu. Świadczą o tym wspomnienia. Jan Pieszczachowicz: „Znakomita, mądra humanistka kontynuowała i współtworzyła najlepsze tradycje sandomierskiej inteligencji”3. Prof. Jerzy Stępień: „[…] uczyła nas też czegoś bardzo cennego: odwagi wobec siebie samych – mówienia o własnych problemach, szczerości, otwartości we wzajemnych kontaktach”4. Ewa Bajkowska: „Stanowiła dla nas, uczniów, niepowtarzalny autorytet, posiadając do tego cechy predestynujące: mądrość i prawość. Po latach nadal imponowała nam swoją wiedzą, bieżącą znajomością nowości literackich, rozległą korespondencją z wybitnymi przedstawicielami świata kultury, niesłabnącą z wiekiem ciekawością świata”5. I wreszcie Jerzy Krzemiński: „Dla nas, uczniów, była kimś znacznie więcej niż dobrym nauczycielem. Miała coś z mistrza, coś, co znacznie przewyższało przymioty nawet świetnego pedagoga”. Jako osoba troskliwa, a zarazem niezależna i wymagająca, obdarzyła młodego Stachurę wyjątkową przyjaźnią (w jej orbicie znalazła się również ówczesna żona poety – Zyta6). Bywała w mieszkaniu małżeństwa Stachurów przy ul. Rębkowskiej, wszyscy troje spotykali się u siostry adresatki w Skierniewicach. Poeta podtrzymywał znajomość, wysyłając widokówki „krajowe”, ale też z Meksyku, Stanów Zjednoczonych czy Norwegii. Za każdym razem okazywał adresatce atencję i szacunek. Do dziś nie wiadomo, co tak naprawdę zdecydowało o ustaniu korespondencji. Ostatnią widokówkę Stachura wysłał z Detroit w grudniu 1974 roku. Po powrocie z amerykańskiej wyprawy wkraczał w kolejny, ostatni już etap życia. Czas ten charakteryzował się wycofaniem poety, izolacją, stopniowym zrywaniem kontaktów. Być może adresatka podzieliła los innych osób, które wyłączył z kręgu znajomych. Nic nie wiadomo o jakimkolwiek konflikcie pomiędzy dwojgiem korespondentów. Inne przyczyny nie są znane (co ciekawe, Bażant nie pojawia się w żadnym z dziennikowych zapisków Stachury). Dziś, rezygnując z niepotrzebnego mnożenia hipotez, warto docenić to, co pozostało, czyli żywe świadectwo przyjaźni i porozumienia w postaci jednego z najobszerniejszych zbiorów Stachurowej korespondencji.

Znajomość Edwarda Stachury z Zofią Bażant po raz pierwszy została przypomniana w 1990 roku przez Barbarę Porembę-Wolkową w tekście Nieznana przyjaźń E. Stachury, opublikowanym na łamach czasopisma „Katolik”, a opracowanym na podstawie listów poety oraz rozmowy przeprowadzonej z ich adresatką. Autorka rozpoczęła swój artykuł konstatacją: „Ten, komu dane jest znać p. Zofię, na pewno zrozumie, że ta ciekawa, pełna mądrości, pogody ducha i optymizmu osobowość mogła do siebie przyciągnąć i przywiązać młodziutkiego twórcę”7. Dalej Poremba-Wolkowa relacjonuje wspomnienia swojej rozmówczyni: „Szła [Zofia Bażant] właśnie z wizytą, gdy niespodziewanie spotkała Edwarda i Zytę Stachurów. Młody poeta pozostawił nagle obie panie i zniknął, by za chwilę pojawić się z bukietem róż i wręczyć go p. Zofii. Po pożegnaniu pojawił się mały szkopuł – szła przecież odwiedzić pewnego starszego pana i jeszcze dziś śmieje się w głos na myśl o wrażeniu, jakie zrobiłaby, stanąwszy w jego drzwiach z naręczem czerwonych róż… Ostatecznie, zagubiona w sytuacji, zostawiła kwiaty gdzieś w kącie klatki schodowej, potem ich zresztą nie odnajdując… […]”. I dalej: „Wszystko wskazuje na to, że była Zofia Bażant pierwszą słuchaczką słynnej Piosenki dla Potęgowej. Kto wie, czy nie miała również wpływu na obecny kształt tego utworu… Będąc bowiem w Warszawie, skorzystała z zaproszenia Stachurów. Zaraz po powitaniu poeta powiedział: «Właśnie napisałem nową piosenkę. Chcę, żeby jej pani wysłuchała», po czym wziął gitarę i zaśpiewał. Pani Zofia powiada, że nie wie, czy słuchała zbyt mało uważnie, czy też istotnie utwór był niezbyt jasny… Ostatecznie, co wyznała autorowi, nie zrozumiała, w jakiej to dali odbywa się opisany w balladzie wielki bal. Stachura zastanowił się i powiedział: «Muszę tu coś zmienić…»”. Niestety, autorce artykułu nie udało się rozwiązać zagadki dotyczącej ustania korespondencji. Być może – jak podejrzewa, pytając zapewne adresatkę – miało to związek z kryzysem małżeńskim pisarza. Z artykułu możemy się też dowiedzieć, że choroba Stachury nie była dla Bażant wielkim zaskoczeniem: „[…] wiedziała o jego silnych bólach głowy, chorobliwej, wieloletniej bezsenności, chwiejnych nastrojach… Śmierć zaś poety przeżyła bardzo i dziś, co znamienne, mówi o tym niewiele…”.

W 2010 roku znajomość Stachury i Zofii Bażant przywołał Krzysztof Burek we wspomnieniu opublikowanym na łamach wzmiankowanego już numeru „Zeszytów Sandomierskich”. W tym samym zeszycie Jerzy Krzemiński podał do druku list Stachury z 11 kwietnia 1965 roku oraz znajdujący się w Muzeum Zamkowym w Sandomierzu list Krzysztofa Burka do Zofii Bażant, napisany w 1963 roku, a dotyczący przyjazdu poety na spotkanie autorskie. O znajomości Stachury i Bażant traktuje też jedna z części książki biograficznej Mariana Buchowskiego Buty Ikara (rozdz. Polonistki i Polonia, tam też zamieszczono fragmenty wybranych listów).

Listy Edwarda Stachury do Zofii Bażant publikowane są w całości po raz pierwszy. Autografy, podarowane przez adresatkę w latach 1983–2003, znajdują się w zbiorach Działu Literatury Muzeum Zamkowego w Sandomierzu. Łącznie kolekcja liczy 39 pozycji, w tym 17 listów, 19 widokówek, 1 karta pocztowa oraz 2 przekazy pocztowe i zdjęcie przedstawiające Edwarda Stachurę z Zytą Oryszyn (numery inw.: MLS 1138/1–32, MLS/2383, MLS/1139, MLS/1182/1–4, MLS/1945)8.

Listy Zofii Bażant do poety nie zostały odnalezione. Dla przybliżenia kontekstu postanowiono przywołać wspomniany już list Krzysztofa Burka, który aranżując przyjazd Stachury do Sandomierza, wywołał dalszy ciąg tej historii (autograf znajduje się w Muzeum Zamkowym w Sandomierzu, nr inw. MLS/1140/1). Napisane specjalnie dla tej edycji wspomnienie oświetla minione wydarzenia z perspektywy niemal sześćdziesięciu lat.

Podczas opracowywania korespondencji poprawiono i uwspółcześniono ortografię oraz interpunkcję, zachowując jednak specyfikę zapisu nadawcy. W nawiasach kwadratowych umieszczono wszelkie uwagi i uzupełnienia edytora. Przekreślenia nieczytelnych znaków zaznaczono symbolem [-]. Pozostawiono wyrazy przekreślone, które udało się odczytać.

W trakcie opracowywania korespondencji kilka osób w sposób szczególny wykazało zainteresowanie publikacją.

Przede wszystkim niezmiernie dziękuję panu Krzysztofowi Burkowi, który poświęcił czas, aby podzielić się cennymi wspomnieniami. Obszerna wiedza wzbogaciła listy stosownym komentarzem (m.in. pomogła uzupełnić biogramy rodziny Bażantów), niezachwiana wiara w realizację przedłużającego się projektu pobudzała zaś do pracy na każdym etapie przygotowań, za co jestem wdzięczny osobno.

Dziękuję wszystkim moim rozmówcom za interesujące wspomnienia. Szczególnie ciepło pragnę podziękować paniom Ewie Bajkowskiej i Ewie Hauser, które nie tylko odtworzyły obraz sandomierskiego spotkania, lecz także ożywiły postać Stachury w pamięci kolejnych osób, czego efektem były ciekawe ustalenia.

Serdeczne podziękowania kieruję pod adresem Muzeum Zamkowego w Sandomierzu. Dyrektor placówki, pan dr Mikołaj Getka-Kenig, oraz pani kustosz Kinga Kędziora‑Palińska niezmiernie pomogli mi w pracy nad rękopisami. Pani adiunkt dr Annie Kowalskiej‑Różyło z Działu Literatury dziękuję za wielkie poświęcenie i wskazanie nowych tropów tej korespondencji. Związki Stachury z Sandomierszczyzną okazały się niezwykle inspirujące i wciąż czekają na odrębne omówienie.

Wyrazy wdzięczności zechcą przyjąć panie Monika Stachura i Marta Kapała, które od początku sprzyjały publikacji, czego przejawem było m.in. udzielenie zgody na druk. Panu Andrzejowi Kaczyńskiemu chcę podziękować za możliwość uwzględnienia odręcznych dopisków Zyty Oryszyn.

Wielopoziomowa praca edytorska zajęła wiele miesięcy. Serdecznie dziękuję wszystkim za cierpliwość i za to, że zawsze służyli niezawodną pomocą.

I rzecz ostatnia. Opracowując komentarze, uwzględniłem krótką refleksję Tomasza Burka poświęconą nadawcy listów. To osobiste wspomnienie zostało przeze mnie zanotowane podczas prowadzonej przed laty rozmowy i znalazło swoje miejsce w jednym z przypisów. Niech pojawienie się tej korespondencji w 85. rocznicę urodzin poety a zarazem 5. rocznicę śmierci krytyka ma charakter symbolicznej koniunkcji.

Jakub Beczek


Wspomnienie Krzysztofa Burka9
Pani Zofia Bażant w latach 1961–1963 była moją polonistką w II Liceum Ogólnokształcącym im. Tadeusza Kościuszki w rodzinnym Sandomierzu. Także pamiętną wychowawczynią naszej klasy. Świetnie przygotowana do nauczycielskiego zawodu. Absolwentka, już powojennej, krakowskiej polonistyki, uczennica prof. Stanisława Pigonia, którego często przywoływała jako naukowy autorytet, przykład pięknego, godnego życia, które wyruszyło – Z Komborni w świat10. Jej lekcje polskiego odbiegały od dydaktycznych schematów. Rozbudzały wrażliwość, ukazywały znaczenie literatury dla duchowego wzrostu, formowania naszych osobowości. Dla kilkunastu uczennic i uczniów kontaktów z Panią od polskiego nie przecinał dźwięk szkolnego dzwonka. Co jakiś czas – członkowie kółka polonistycznego – spotykaliśmy się w jej rodzinnym domu (nieistniejącym już od lat) na sandomierskiej skarpie spadającej ku dolinie Wisły. Na rozmowach o naszych lekturach, także o „rzeczach istotnych”.

Wiosną 1963 roku zachłannie przeczytałem Jeden dzień Edwarda Stachury. Jak do mnie trafił? Może przyniósł go do naszego domu mój Ojciec, Wincenty Burek11, pisarz, autor m.in. sławnej swego czasu Drogi przez wieś (1935), systematyczny czytelnik „Twórczości” (w której ukazywały się pierwsze opowiadania Stachury), śledzący i kupujący nowości wydawnicze. A może w którymś z listów do domu informował o tym zbiorze opowiadań mój brat Tomasz – dwudziestopięcioletni, przyciągający już wtedy uwagę krytyk literacki12. Nie sposób po latach rozstrzygnąć. Lektura Jednego dnia bardzo mnie poruszyła, wręcz zniewoliła: duchowym napięciem, jasnym tonem, obrazem życia w bezustannej radosnej wędrówce przez „manowce” świata. Przechowuję ten tomik – zdezelowany przez lata, pozbawiony barwnej obwoluty autorstwa Mariana Stachurskiego. Z tą książką w dłoni i zachwytem w duszy poszedłem do domu Pani Zofii przy ul. Browarnej. Także i na niej lektura Jednego dnia wywarła duże wrażenie.

Niedługo później – matura, egzaminy na studia, a u schyłku września przenosiny do Warszawy. Wkrótce po przyjeździe zobaczyłem „prawdziwego” Stachurę, znanego dotychczas ze zdjęcia w którymś z literackich pism. Minąłem się z nim na Krakowskim Przedmieściu. Odwróciłem się, przejęty. Tak… to on!

Po jakimś czasie nadszedł list od Pani Zofii z zadaniem, abym próbował odszukać Stachurę i zaprosić go do przyjazdu do Sandomierza. Poprosiłem Tomka, aby mi dopomógł w wypełnieniu sandomierskiej misji. Bywał przecież w miejscach, w których mogły się skrzyżować jego drogi z autorem Jednego dnia: w redakcji „Twórczości”, w Domu Literatury przy Krakowskim Przedmieściu.

Mieszkałem wtedy – student pierwszego roku archeologii – w akademiku „na Kicu”, przy ul. gen. Kickiego na Grochowie. Któregoś listopadowego wieczoru – pukanie. W drzwiach – Sted, w zsuniętym na bok „andersowskim” berecie: – Czy zastałem Krzyśka Burka? Potwierdziłem. Byłem oszołomiony tą wizytą. Tym bardziej że niezwykły gość, podając rękę i przedstawiając się, powiedział: – Możesz mi mówić Sted.

Potoczyła się rozmowa. O Sandomierzu i projekcie podróży, polonistycznym kółku, naszej Pani od polskiego. Pytał o dojazd, hotel, proponował dwa spotkania: jedno dla licealistów – gratis, drugie na mieście – z honorarium.

Kiedy wyszedł, natychmiast sporządziłem obszerną relację i wysłałem do Sandomierza. Przeczytałem ją ponownie 47 lat później, już po śmierci Pani Zofii (zm. 7 maja 2010 roku), kiedy w redagowanych przeze mnie „Zeszytach Sandomierskich” przygotowywałem blok poświęconych Jej wspomnień. Moja relacja znalazła się w małej antologii listów do Pani Zofii, ułożonej przez Jerzego Krzemińskiego, kustosza Działu Literatury Muzeum Zamkowego w Sandomierzu, także jej ucznia. Czytany po latach list uświadomił mi, jak bardzo wtedy, przed półwieczem, byłem zafascynowany twórczością autora Jednego dnia – wręcz pisałem ten list „Stachurą”.

W listopadzie Sted pojechał do Sandomierza. W towarzystwie kolegi – lektora jego opowiadań13. To było inne spotkanie niż te, które dotychczas się zdarzały w naszej szkole z pisarzami, ludźmi kultury. Bez oficjalności, bez dystansu14. Po spotkaniu Sted poszedł wraz z kilkoma młodocianymi palaczami za szkolny kibel, na fajkę. A potem była kolacja ze specjałami Pani Zofii. Jedna z naszych koleżanek, Basia Gajkówna (już nie żyje), zaśpiewała Stedowi popularną wtedy piosenkę: Żółty liść. W rewanżu otrzymała żółtą różę, którą wcześniej on dostał. Przez lata trzymała ją, zasuszoną, w pokojowym zegarze.

Tak rozpoczęła się przyjaźń Steda z Panią Zofią. Dokumentuje ją zbiór listów. Odwiedziłem potem Steda w jego mieszkaniu przy ul. Rębkowskiej, w bliskości akademika. Pamiętam schludne wnętrze, gitarę na ścianie, absorbującego naszą uwagę, pięknego, ruchliwego psa czarnej barwy. Zyty tego dnia nie było. Jechaliśmy potem razem za Wisłę, do ruchomych schodów, zatłoczonym tramwajem 26, na tzw. orła – jedna noga wspierała się o stopień tramwaju, a ręka trzymała się mocno uchwytu.

W następnych latach widywałem Steda na spotkaniach literackich, „U Hopfera”15, gdzie przychodził z gitarą i śpiewał. Latem przy kawiarnianym stoliku przed Domem Literatury, przy szachach. Kiedy się czasem zderzaliśmy, pytał, jak u mnie, co słychać… Nigdy przecież nie zawiązała się między nami głębsza zażyłość. Czytałem, to oczywiste, jego kolejne książki, aż po te z ostatniego, „mistycznego” okresu twórczości. Wiedziałem o chorobie, o pogłębiającej się osobności.

25 lipca 1979 roku – była to środa – obchodziłem imieniny. W Drohiczynie, w toku letnich archeologicznych wykopalisk. Zaprosiłem uczestników naszej kilkunastoosobowej ekspedycji na wieczorną biesiadę. Zbieraliśmy się, aby rozpocząć świętowanie. Nadeszła jedna z koleżanek.

– Wiecie, usłyszałam w radio, że wczoraj zmarł ten pisarz, Stachura.

Przeszedłem kilka kroków na skraj wysokiej nadbużańskiej skarpy, patrzyłem na nieruchomą taflę wieczornego Bugu, szeroką przestrzeń za rzeką. Trochę było tak jak tam, w Sandomierzu, na podwórku domu rodziny Bażantów, skąd także widać było daleko: Wisłę, galicyjską równinę. Byłem na tym podwórku któregoś z wiosennych dni 1963 roku, niosąc Pani Zofii radosną nowinę o Jednym dniu Edwarda Stachury. Był też tam Sted, w czasie swych późniejszych pobytów w Sandomierzu. Wróciłem po chwili do grona imieninowych gości.

Nie odważyłem się wyznać, jak bardzo wiadomość o śmierci Steda mnie zabolała.

Krzysztof Burek


List Krzysztofa Burka do Zofii Bażant

Warszawa, 7 XI [19]63

Droga Pani Profesorko!

Sprawa przyjazdu do Sandomierza Stachury rozwija się dość pomyślnie. Ale przyjazdu tylko Stachury, bowiem jego stosunki z innymi poetami nieco się zepsuły, a właściwie to złe wyrażenie „zepsuły”, ot, po prostu nie chcą z nim wyjeżdżać na gromadne spotkania autorskie, obawiając się, że Stachura może im narobić jakichś kłopotów. Stachura to nieco dziwny chłopak: wielki indywidualista, robiący zawsze to, na co ma w danej chwili ochotę, niezrównoważony, mogący nawet niekiedy swoim zachowaniem razić otoczenie, to znów przesadnie skromny, nieśmiały, nieufny. Ale myślę, że to chyba lepiej, jak przyjedzie sam. Będzie można usłyszeć więcej jego rzeczy, dłużej z nim porozmawiać. Brat mój rozmawiał ze Stachurą we wtorek – był on bardzo zdziwiony reakcją, jaką wywołały jego utwory w Sandomierzu, ale z właściwą sobie nieufnością nie dowierzał słowom brata, twierdząc, że krytycy to kłamcy, że to bujda, co brat mu opowiada, że on to chciałby porozmawiać o tym z człowiekiem zwykłym, a nie z krytykiem – „kłamcą przepastnym” i przyszedł do mnie wieczorem, i rozmawialiśmy dosyć długo.

Opowiadałem mu o Pani Profesorce, o Pani Schinzlowej, która tak gorąco zareagowała na jego utwory, o młodzieży z Kółka, o dyskusji nad jego opowiadaniami i zabrnąłem w tej gorączce retorycznej – wyznaję to ze skruchą – za daleko, bo powiedziałem mu, że młodzież nawet klasówki o jego opowiadaniach pisała. Ale przekonałem Stachurę, że to prawda, bo widziałem, jak się cieszył tym, co mu mówiłem, szczególnie tymi skłamanymi klasówkami, mówił, że chciałby je bardzo przeczytać (co tu teraz, Pani Profesorko, robić? O, ja kłamca podły! Jak z tego wybrnąć?). Mówił, że mógłby wobec tego do Sandomierza pojechać z przyjemnością. Zna Sandomierz, był tam w tym roku w czasie lata, które zresztą spędzał bisko Sandomierza – w Annopolu (skończył właśnie pisać opowiadanie Most pod Annopolem16, które jest opisem bodajże trzech dni z jego pobytu tam i które chciałby w Sandomierzu odczytać). Prosił, aby Pani Profesorka wyznaczyła mu termin przyjazdu. Najchętniej wybrałby się do Sandomierza w niedzielę, poniedziałek lub środę, w inne dni ma zajęcia na romanistyce, którą studiuje17. Mówił o dwóch spotkaniach w S. Jednym bezinteresownym dla Kółka, drugim płatnym dla starszych. Chciałby jednak zarobić nieco, bo nie ma pieniędzy, nie drukuje nic ostatnio, bowiem wszystkie nowe opowiadania porozsyłał na nierozstrzygnięte jeszcze konkursy, ożenił się niedawno. Myślę, że stać Bibliotekę, powiedzmy, na to pięćsetzłotowe honorarium lub większe. Wygląda z tego, co wyżej napisałem, że sprawa przyjazdu Stachury jest już rozstrzygnięta. Ale nie można tak twierdzić. To jest taki dziwny chłopak. W czasie naszej rozmowy, gdy widziałem, że był pełen entuzjazmu, cieszył się z tego, co mu opowiadałem, posmutniał nagle, popatrzył na swoje zniszczone trochę spodnie farmerskie i mówi do mnie – „To ja chyba nie będę mógł tam pojechać, bo tylko to ubranie mam jedno farmerskie, trzeba by było garnitur jakiś kupić, spodnie, krawat, buty porządne, a tak, to wstyd przed młodzieżą mądrą występować”. Musiałem mu dopiero tłumaczyć, że to będzie nawet lepiej, gdy on przyjedzie w tym swoim ubraniu farmerskim, opisanym w Jednym dniu, bo przecież wszyscy wiedzą, że on w tamtych opowiadaniach opisuje siebie i rozczarowaliby się, gdyby przyjechał elegancki, inny niż tam w opowiadaniach. I niepotrzebnie to mówiłem, trafiłem go tym przypomnieniem, że bohater Jednego dnia – to on, w bolesne miejsce. Zaczął się zastanawiać, jak to będzie, gdy młodzież zacznie mu stawiać pytania, dotyczące przeżyć i myśli bohatera Jednego dnia i on nie będzie mógł na te pytania odpowiedzieć, bo przecież one dotyczyć będą jego, jego wzruszeń, uczuć, myśli, a on tak prosto i zwyczajnie o swoich uczuciach wewnętrznych nie może mówić, bo mówienie o tym go boli, jeszcze gorzej niż jego pisanie, które też jest nieustannym „wyszarpywaniem bolesnym” – tak to nazwał – tego wszystkiego, co [-] tkwi głęboko w jego wnętrzu i o czym nie można mówić prosto i zwyczajnie. Ale myślę, że jednak przyjedzie. Myślę, że można by list napisać do niego z oficjalnym zaproszeniem. Gdyby dostał taki list od Kółka, na pewno by się wzruszył. Biblioteka też mogłaby napisać do niego list, w którym podałaby mu warunki finansowe tej imprezy. Nie znam dokładnie jego adresu domowego, choć mieszka tuż koło mego akademika, ale można napisać do niego na adres Domu Literatury, w którym codziennie spędza czas nad swoją najulubieńszą rozrywką – grą w szachy.

Dom Literatury

Krakowskie Przedmieście

Kamienica Johna

Kończę już, czekam na list od Pani Profesorki i naprawdę będę się bardzo starał, aby Stachura przyjechał do Sandomierza.

Pozdrawiam Panią Profesorkę bardzo serdecznie – Krzysztof Burek

P.S. Przepraszam, że piszę na zwykłych kartkach, ale nie mogłem dostać żadnego papieru listowego.


P.S. Wychodziłem, aby wysłać ten list, gdy otrzymałem list od Pani Profesorki. Dziękuję bardzo i cieszę się, że Biblioteka się zgodziła. Stachura powiedział, że wpadnie do mnie w najbliższych dniach, więc mu powiem o tym z radością.


Listy Edwarda Stachury do Zofii Bażant


1. Koperta nie zachowała się. Niebieski flamaster.

Warszawa, 20 XI/[19]63


Szanowna Pani,
nie wiem, jak zacząć ten list, od jakich słów. To, co Pani pisze, jest dla mnie wielką radością. Nie wiem, czy godny jestem. Czy zasłużyłem. Wczoraj dostałem też bardzo piękny list od Pani Schinzlowej18, a dzisiaj od Pani. Myślę, że mogę się z tego bardzo, bardzo cieszyć. Dziękuję najuprzejmiej.

Przyjadę z kolegą19, który będzie czytał moje opowiadania. Przyjedziemy dopiero w poniedziałek, bo tak się składa, ale chyba zostaniemy w Sandomierzu dzień, dwa.

Chcę zaznaczyć, że nie umiem mówić20 i jeśli o to chodzi, to mogę rozczarować. Poza tym wie Pani z moich opowiadań, że jestem chłopakiem raczej milczącym. Ufam jednak, że jeśli ja się nie spodobam, to spodobają się moje opowiadania. Mam trzy nowe opowiadania i te właśnie będę prosił o wysłuchanie.

Kończę na tym ten niezgrabny list, jeszcze raz dziękując bardzo za dobre słowa.

Do zobaczenia w Sandomierzu

Edward Stachura


2. Koperta nie zachowała się. Niebieski długopis.

W-wa, 20 XII/1963

Szanowna Pani,

wyprzedziła mnie Pani, bo zabierałem się od kilku dni do listu dla Pani z podziękowaniem za Sandomierz. Za przyjęcie, które mi Pani tam zgotowała wielkie fantastyczne i za osobistą przyjaźń Pani do mnie i do mojego pisania. Dziękuję więc z całego serca. Wielkie dzięki.

Powiem, że zawsze chciałbym mieć takich słuchaczy jak Pani. Powiem, że chce się pisać dla takich ludzi i będę to robił z radością i ufnością. Dostałem jeszcze kilka listów od różnych nieznanych mi nigdy ludzi. Jasne, że uważam własne moje zdanie i własne moje sumienie za pierwsze. Mówię to otwarcie. Nie jest to pycha i nieskromność. Byłem kiedyś pyszny chłopak, to znaczy z pychą wybujałą jak powój czy bluszcz, ale to było bardzo dawno.

Ale cóż by znaczyło moje własne zdanie, gdybym pisał w puste powietrze, w próżnię tak zwaną. Może nic by nie znaczyło, ale toby na pewno było straszliwe.

I tak się cieszę, że tego się nie doczekałem i ufam, że nie doczekam. Nie bardzo mi wychodzi ten list, zawsze tak jest, kiedy chcę dużo powiedzieć i coś wyrazić albo coś wyrazić komuś. Więc lepiej skończę, a Pani niech wie, że szanuję Ją nie dlatego, że Pani mnie i moje pisanie darzy dobrym uczuciem, ale dlatego, że jest tego Pani warta sama w sobie. Czysto.

Chcę Pani życzyć z okazji Świąt Bożonarodzeniowych i Nowego Roku dużo najlepszego: zdrowia, szczęścia i takich dziewcząt i chłopców, jakich poznałem.

Posyłam Pani obiecany tomik i 80 zł za noclegi, które mi opłaciliście. Wziąłem ze sobą rachunki i dostałem za nie pieniądze w Warszawie. Tak że proszę się nie obruszyć. Dziękuję jeszcze za wycinek, gdzie Iwaszkiewicz kończy swoją wypowiedź parafrazą moich słów z „Nocnej jazdy w pociągu”21.

Całuję ręce Pani

Edward Stachura

Warszawa 26

ul. Rębkowska 1 m. 15


[Więcej listów w numerze.]

Zofia Bażant
fot. z archiwum Marty Kapały.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.