Zapamiętajmy ostatnie zdanie i zamiast określenia „jazda na rowerze” podstawmy „pisanie eseju”. Wysiłek podróży pobudzający mięśnie wyobraźni.
Rok 2023 był dobry dla Andrzeja Bobkowskiego. W maju PIW opublikował dwa tomy jego pism rozproszonych w opracowaniu Krzysztofa Ćwiklińskiego, a więc Na tyłach. Eseje i szkice oraz Spotkanie. Opowiadania. W grudniu Instytut Literatury wydał dwa tomy Szkiców piórkiem w nowym opracowaniu Piotra Śniedziewskiego. Tak więc na sto dziesiątą rocznicę urodzin Bobkowskiego czytelnicy otrzymali ponad dwa tysiące stron jego twórczości zebranych w nowym kontekście. Bo choć kultowe Szkice piórkiem doczekały się już wcześniej kilku wydań, to przecież nie można było tego dotychczas powiedzieć o jego utworach rozproszonych. Dopiero tak duży korpus tekstów opublikowanych w czterech tomach w roku jubileuszowym ujawnił w pełni to, co wszyscyśmy od dawna przeczuwali, a więc Bobkowskiego spisywanie nowoczesnej epopei polskiego dwudziestowiecznego emigranta. Trochę Szwejka, częściej wyznawcy Conrada.
Wiele już o tej rowerowej formie pisano. Jarosław Klejnocki zauważał, że filozofia twórcza autora Coco de Oro bierze się ze szczególnego smakowania życia, którego niezbywalnym elementem jest „dzianie się świata”. A zatem, „Gdy rzeczywistość «rusza», to znaczy wyskakuje z kolein codzienności i rytuałów schematyzmu – dodawał krytyk – wtedy uruchamia się u Bobkowskiego potrzeba pisania, będąca funkcją ekscytacji uczestnictwa w «zdarzeniowości»”. W zdarzeniowości, a więc i w pewnej teatralizacji. Znamienne, że ekstatyczne zapiski Szkiców piórkiem wychodzą zawsze od materialnego konkretu, który autor momentalnie czyni rekwizytem najpierw egotycznego, a zaraz potem kulturowego i literackiego teatru. Staje się wówczas ten hiperesteta synestezyjnym nadkreatorem, smakującym całym sobą niemal schulzowskie „nadkolory i nadaromaty”, bo „Tylko w takich wypadkach można odczuć prawdziwy smak rzeczy: smak krańcowy”. Takie zdanie Bobkowski zapisuje „W górach, 19 września 1940”, po zdobyciu przełęczy Col de la Cayolle (2326 m n.p.m.) w Alpach Niskich. Siedzi z Tadziem w ziemiance opuszczonej przez francuskie wojsko, na zewnątrz lodowaty wiatr, w środku ciepło. Jedzą na pół wielką czekoladę, palą papierosy, Bobkowski przypomina sobie Sotiona z Dysku olimpijskiego Parandowskiego i dopiero zaczyna go rozumieć. I właśnie w takich momentach przychodzi „smak krańcowy”. Po najintensywniejszym wysiłku, kiedy z lodowatego chłodu przechodzi się do ciepłej przystani, zajada smakołyki i w zderzeniu z materią konkretu doznaje się lekturowego olśnienia. Dawno przeczytane książki stają się z nagła w pełni zrozumiałe. Bobkowski zmienia konkretny wycinek ze swej rowerowej podróży w opowieść, następnie czyni z niej na poły wydumaną legendę, by zaraz potem przekształcić ją w wielki mit o własnym życiu, a zatem wpisać w sens uniwersalny. W ten oto sposób dojrzewa na tę jedną chwilę do „powtórnego dzieciństwa”, w swym intensywnym przeżywaniu staje się jak dziecko, ale reżyseruje wszystko jak dorosły. Konkret „nadkolorów i nadaromatów” zmienia w filozofię istnienia. To z Schulza, to z Bobkowskiego, jak 20 sierpnia 1940 roku:
Powtórzmy to jeszcze raz: „prześliczny, sinawy puszek”, „intensywność życia wzmaga się we mnie do ostateczności”. I ta krew, która winna „trysnąć ze wszystkich por i pomieszać się z sokiem z winogron”. Tomasz Sahaj podobny obraz znalazł u Alberta Camusa, którego przecież Bobkowski bardzo cenił. Ale jest jeszcze coś. Mit. Ten hiperesteta i pory w jego skórze tryskające krwią i winem to przecież obraz ekstatyczny i zarazem pasyjny, Chrystusowy, niczym ze średniowiecznej piety. Ileż tu kontekstów czyniących motyw radosnego winobrania prefiguracją godów Baranka Paschalnego, którego w okrutny sposób starto niczym kiście winogron. Słychać tu echo słów proroka Izajasza, zwłaszcza fragmentu, który ksiądz Jakub Wujek oddał następująco: „Któż to jest, co idzie uczerwiony w szatach splamionych purpurowo bardziej niż winobraniec?” (Iz 63, 1). Takim winobrańcem jawi się także Bobkowski, bo ekstaza w Szkicach piórkiem okazuje się zawsze podszyta wojennym dramatem (katastroficzny wiatr?). On w okupowanej Francji tryska winogronowym sokiem, smakuje najintensywniej życie, a takie obrazy rzucają wyzwanie niemieckiemu barbarzyństwu, które winną ekstazę zmieniało w krwawą pasję, miażdżyło życie jak winne grona. Takich scen nie znajdziemy w Szkicach piórkiem wiele, ale jednak Bobkowski uchodzący z miejsca, w którym wraz ze swym towarzyszem Tadziem miał za chwilę zjeść śniadanie wśród pól, uchodzący na chwilę przed bombardowaniem, to fragmenty szczególne. Po nalocie widzi on skrwawione martwe ciała, krew, a nie wino. Rzadkie to momenty, bo wojna we Francji nie była tym, czym była w Polsce, lecz trudno byłoby je pominąć. Bobkowski, smakując wino w Kanie Galilejskiej, nie pomija obrazów Golgoty, jeśli takie napotka. I choć Szkice piórkiem w warstwie faktograficznej potwierdzają paradoksalną prawdę „spokojnie jak na wojnie”, dekonstruując tym samym totalność choćby najlepiej zorganizowanego barbarzyństwa, to są w swej istocie wielkim esejem o katastrofie europejskiej kultury, obrazem ciągłego odkochiwania się w upadłej Francji, stają się głębokim świadectwem zmierzchu Zachodu. Dopiero wobec tego kontekstu szczególnej mocy nabierają takie fragmenty, jak ten z 16 września 1940 roku z Monte Carlo:
To Stepy akermańskie, to Zdarzenia w bliskiej nierzeczywistości mocno związanego z kulturą francuską Maxa Blechera. Tam odmierzano niekiedy czas pestkami wiśni, im wolniej sączyło się miąższ, tym wolniej i gęściej płynął czas. A tu… te pestki winogron jak jakieś ziarno gorczycy zachwytu, przypowieść o sianiu momentów ciszy w czasach zarazy. I może stąd to nieustanne wędrowanie na rowerze? Na rowerze właśnie, aby czuć jeszcze mocniej własną realność, kiedy jedzie się widmową drogą kultury, jakąś Route Napoléon, którą podążał on z Elby na północ. Ale w tym kulturowym czytaniu krajobrazu przez Stendhala czy Balzaka odczytuje się konkret już najzupełniej fizyczny, kiedy każdy z mięśni po całodziennej jeździe „na kole” przebija się przez skórę. Bo i takiej metafory używa gdzieś Bobkowski. Ruch mięśni, ekstaza młodości to wyzwanie rzucone Francji militarnie podkopanej przez nazizm, a duchowo przez komunizm, o tej prawdzie, genezie klęski autor w innym miejscu również mówi wprost, choćby we wpisie z 28 czerwca 1940 roku. I stąd może ruch koła (cyklu, jak często nazywano rower na ziemiach polskich w
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]