„To wiersze naiwności i wiersze doświadczenia, nowy, niesłyszany w naszej literaturze ton Starego Poety, który jest młody” – to piękne zdanie pochodzi z króciutkiego posłowia Radosława Romaniuka do Ulicy Mazowieckiej Tomasza Łubieńskiego. Zdanie to opisuje, jak się wydaje, sugestywne wrażenie niemożliwej do wyczerpania siły i pomysłowości poezji, która zawsze znajduje coś świeżego i niepowtarzalnego w skarbcach motywów odwiecznych, niekiedy pozornie zużytych albo za zużyte uznanych. „[…] bo wielu w tym tomie jest ludzi. Fizycznie ich wokół autora ubywa, przybywa duchów, które w każdej chwili mogą stać się partnerami istotnej rozmowy”, w czym naturalnie już nic oryginalnego być nie może, ponieważ takie jest prawo natury, przemijania i doświadczenia smakujących go przedstawicieli gatunku homo sapiens. Niektórzy potrafią o tym napisać w sposób niezwykły, inni jedynie przeżywają, czerpiąc niekiedy z tego doznania potężny haust goryczy i częstując nią innych, którzy najczęściej nie mają na taki prezent najmniejszej ochoty, dopóki nie przyjdzie ich czas. A zawsze przychodzi.
Ulica Mazowiecka Tomasza Łubieńskiego pulsuje napięciem pomiędzy tymi dwiema potężnymi siłami – banału i olśnienia, znanego i nieznanego, powtarzalnego i iskrzącego się świeżością jak rosa ostatniego poranka czyjegoś życia. Zwłaszcza że na drodze z księgarni do ciepłego kręgu światła lampy czytelnika i do krytycznego warsztatu recenzenta tom wierszy z kolejnego rejestru doświadczeń Starego Poety przemienił się w testament. Autor zmarł w marcu tego roku i jego ostatnia książka nabrała mocy ostatecznego przesłania, którego nie sposób potraktować jedynie jako zapisu odchodzenia ze świata żyjących.
Zacznijmy od utworu tytułowego. „Ulica Mazowiecka to nie tylko symboliczne centrum dawnej kulturalnej Warszawy z kawiarnią «Mała Ziemiańska» i księgarnią Mortkowicza, nie tylko adres redakcji «Nowych Książek», które Łubieński prowadził przez dwie dekady – to ulica duchów i ulica spotkań” – napisał Radosław Romaniuk w posłowiu.
Tamten z plecakiem przyspiesza słoneczną stroną ulicy.
Ten znosi marynarkę w zielonożółte zacieki.
Tamten wspomoże kolano biało sprężystą opaską.
Ten ukrył pod łóżkiem owalną rakietę firmy Frama.
Tamtemu poprawią wyniki albo oddawać pieniądze.
Tego chroni dziecinny medalik, bo przecież nie wiadomo.
Tamten na wszelki wypadek pakuje prezerwatywę.
Temu taksówka się spóźni i jakie to ma znaczenie.
Albo że tamten musi zdążyć wcześniej na pociąg.
No, jeden jest umówiony z leśną górą o wschodzie słońca.
Za to drugiego czeka owacja przy pełnej sali.
Póki co na swój widok uśmiechają się pobłażliwie. […]
Ulica Mazowiecka oczywiście jest miejscem spotkań ludzi żywych i duchów. Ale jak ich/je rozpoznać? Bo co, jeśli jednym, drugim i następnym bohaterem tej wyliczanki jest ten sam człowiek? Na różnych etapach swojego życia, z którym właśnie, w późnej starości, wypada mu czynić rozrachunek? A może to zapis jakiegoś egzystencjalnego continuum, w obszarze którego jedna osoba istnieje we wszystkich etapach i wymiarach swojej egzystencji równocześnie? I wreszcie – czy w ramach owego podsumowania przebytej drogi nie dokonuje się coś w rodzaju kalkulacji faktów i możliwości, zdarzeń i potencjałów, ostatecznych wyborów i otwartych, choć niewykorzystanych szans? Zwłaszcza że
Brzuszek jej odsłonięty, w pępku gwiaździsty dyjament.
Najczulsze miejsce spięte kolczykiem z podwójną perłą.
Nie zdążą zażartować ani ten ani tamten.
Kiedy ona zawróci do lasu czy na foyer.
Po tego, po tamtego nie będzie wielkiej różnicy.
Byle się rozpoznali podobni do samych siebie.
Z ulicy Mazowieckiej, choć już minął rok.
Ulica Mazowiecka, choć poprzedzona tekstem będącym rodzajem dedykacji („Ci, którzy nie umarli”), zapowiada zawartość całego tomu wypełnionego właśnie zaskakująco sprzecznymi treściami.
Najważniejsza jest miłość, rozbrajająca w swej różnorodności. Idealna i zmysłowa, legalna i pokątna, zlekceważona, a jednak zawsze zapamiętana. Tak mocno, jak bywa w rozmyślaniach starego człowieka, któremu pozostały wspomnienia i obserwacje. Specyficzna erotyka wierszy Łubieńskiego dotyka tropów uznawanych niekiedy za wstydliwe, szokująco prawdziwych, bezczelnie jednoznacznych w swej wieloznaczności. Cytowany już dwukrotnie Radosław Romaniuk i w tej kwestii ujmuje rzecz najtrafniej: „Te ważne zapisy egzystencjalne starości pokazują ją jako czas pełen namiętności i emocjonalnej temperatury. Nic się nie uspokaja, nie odpływa, nie unieważnia”.
drobne perełki liczyłem ustami
Zdejmuj kask rowerowy. Przez głowę sukienka.
Pachnąca kolorami damasceńskiej róży. […]
To się na pewno więcej nie powtórzy?
Stygnie herbata z wywróconej szklanki.
To było nad polskim morzem w lecie […]
i słońce oświeciło mi grzech nieśmiałości
ósmy grzech ciężki dziwny ten grzech zaniechania
którym będę się odtąd w kółko dręczyć
na studenckiej zabawie przepiękna mulatka
biały diadem nad czołem koronkowy dekolt […]
jak masz na imię nim się obejrzałem
zniknęła w korytarzach metra Châtelet
Z wybranych wersów, fraz, fragmentów można skomponować całe historie miłosne i tylko żal, że brak miejsca na przywołanie wszystkich możliwych wariantów. Łatwo dostrzec, że Łubieński stosuje w swoich wierszach technikę wyliczenia, punktowania istotnych szczegółów, jakby w pośpiechu, by zdążyć zarejestrować umykającą chwilę, bo przypomnienie za moment może się rozpłynąć we mgle niepamięci. Presji pełnej niepokoju, nerwowej gorączki poddaje się także czytelnik, próbując nadążyć za niepowtarzalnym pięknem sformułowań, zapamiętać najtrafniejsze i niepospolite. Czar poezji i poetyckości najbardziej wyraziście wszak spełnia się w opowieściach o spotkaniu dwojga. To im muza składa hołd najpiękniejszego marzenia – we śnie i na jawie.
więcej grzechów i marzeń na dziś nie pamiętam
dwa głosy zestrojone nie do opisania
i nie do powtórzenia następuje cisza
przeplecione są ciała zrównane oddechy
i żadnego powodu aby się obudzić
Miłość to teren niebezpieczny, na którym najprędzej i najboleśniej doświadczyć można goryczy przemijania. Ponieważ nawet najnowsze osiągnięcia i wynalazki nie są w stanie pokonać praw biologii, „sztuczna inteligencja numeryczny rozum […] obiecujące próby badań nad nieśmiertelnością / bliskie podróże międzyplanetarne” nie są w stanie zatrzymać nieuchronnego procesu zamierania żywotności ciała, dotychczas podporządkowującego się instynktom („hormony odmawiają psiego posłuszeństwa / wypróbowane słowa gesty nie działają”). Zarazem jednak to właśnie w przestrzeni nieśmiertelnej dziedziny Erosa powstają najpiękniejsze strofy, a cierpienie i lament mieszają się ze słodyczą istnienia, którego każdą chwilę warto smakować i zapamiętać.
może cudownie taka farba utrafiona
do tego suknia jak trawa zielona
oczy usta bez zmarszczek na grymas gotowe
ciało złociste wśród smug zapachowych
lekko wyprostowane z podniesioną głową
zbliża się nieuchronnie bez słowa spojrzenia
mijamy się co najmniej o dwa pokolenia
nie mamy sobie nic do powiedzenia
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]