Od początku podkreślana jest tu opozycja życie – śmierć. Natura spontanicznie kojarzy się z życiem, jednak w istocie sfery życia i śmierci płynnie w niej współistnieją: „wiechy trzcin podmuchami słońca, / rzędami świec migoczą. / idę blisko, wyciągam do nich dłoń / przeklinając tę chwilę / gdy mnie nauczono, / że one od dawna nie żyją” (trzciny. styczeń). Procesy dojrzewania, rozwoju i umierania są ze sobą nierozerwalnie sprzężone – nauka zaś przyczynia się do rozwiania mirażu kusząco pięknego obrazu natury i do uświadomienia sobie tego, co pod spodem („gdy mnie nauczono”). Perspektywa kosmiczna, która „podmuchami słońca” otwiera się już w pierwszym wierszu tomu, nie zaprzecza niezwykle bliskiej relacji, w jaką poetka wchodzi z badanymi obiektami – „idę blisko, wyciągam do nich dłoń”. Kosmos i obiektyw mikroskopu jednocześnie wyznaczają poznawcze relacje w tych wierszach. Obiekty są bliżej, niż nam się wydaje, są lepkie – jak pisał Timothy Morton. Lepkość wszechświata, natury i człowieka, ich przenikanie się i współistnienie charakteryzują rzeczywistość obecną w poezji Zajączkowskiej.
Refleksje zawarte w tej liryce często podążają w kierunku nieuchronnego, pewnego końca istnienia, zapisanego w naturalnym porządku rzeczy. Refleksja o nieodłącznej istnieniu perspektywie końca pojawia się w różnych miejscach związanych z codziennym „krzątactwem” (termin Jolanty Brach-Czainy). Pojawia się zatem: 1) w kąpieli: „teraz tylko głaszczę was / i obiecuję / przejdziemy to razem / razem” (nogi); 2) w sklepie odzieżowym: „jest też wiele sklepów odzieżowych, gdzie / kupujemy bardzo piękne ubrania, mimo że / w niektórych będzie trzeba / jednak, kiedyś / umrzeć” (jest i będzie pięknie); 3) w laboratorium: „w laboratorium / hoduję rośliny, które naturalnie / wszystkie potem zabijam” (800 W). Przemijanie, powszednia zagłada, zrównuje z biologicznymi resztkami także wszelkie nieożywione przedmioty towarzyszące człowiekowi w jego codzienności: „tu leżą gałęzie, a tam grzebienie / […] palą ognisko / na zrębie” (na zrębie).
Życie jest tylko chwilą, stanem nietypowym. Procesy życiowe, jakie w nas chwilowo zachodzą, są pewną anomalią wobec kondycji większości ludzkości, która jest już martwa. Jak przypominał niedawno George Saunders w jednym z wywiadów, piękna groza tkwi w rozpoznaniu, że nasz obecny stan jest ulotny i wyjątkowy.
Możemy przez chwilę cieszyć się spokojem, rozkoszować się momentem ciszy, ciepłą kąpielą, niczego to nie zmieni w kwestii tego, co i tak się stanie – „taka to już kolej rzeczy, / nikogo nie ominie, / ale póki co, / dobrze jest” (nogi). Wiersze z tomu minimum konsekwentnie przypominają, że nasze istnienie jest chwilowe, tymczasowe, to tylko spokojny moment przed burzą, która już nadchodzi, zawsze nadchodzi: „gdzieś daleko słyszę ciemne burzy pomruki. / ale tu, jeszcze przez chwilę / będzie cicho” (800 W).
Ten pewny kres, zanurzenie w przemijalności charakteryzującej biologiczne procesy, jednoczy wszystkie ciała – boże ciała: jak człowiek, jak pies, jak mucha, które przez moment mogą doświadczać istnienia w określonej przestrzeni, w określonym czasie i wygrzewać się na słońcu: „siedzimy / przed domem / kot pies mucha i ja. / daleko dzwonią trzy kościoły / i procesje przechodzą nabożne, / a my, 4 poczciwe ciała / tylko wygrzewamy się, będąc w stanie / powszechnej, wspólnej grawitacji i jednej, / niebiańskiej współrzędnej, dzięki której / ten skrawek chmury, teraz jest tylko nasz” (boże ciała). Ciała, podlegające powszechnej grawitacji, mają również wspólny widok na wszechświat – w fizycznym oddaleniu zaś „kosmiczna geometria” paradoksalnie przybliża: „więc ja się teraz będę w ten punkt wpatrywać, i ty też to zrób […] / gdy między naszymi ciałami / będzie tylko czyste powietrze” (niebo. teraz patrz).
Nawiązując do cielesnej materialności, nie sposób nie wspomnieć o znakomitej jakości edytorskiej omawianego tomu – wydanego, przypomnijmy, przez Wydawnictwo Warstwy – szytego grubą czarną nicią, zaopatrzonego w jasnozieloną wyklejkę i oprawionego w czarną twardą okładkę wytłoczoną we wzór schematu budowy tkanki. Wierszom towarzyszą przedruki kolorowych biologicznych przekrojów i schematów, ilustrujące budowę rozmaitych przedmiotów obserwacji, np. zarodka cisa – wraz z komentarzami poetki („Otoczony jest mnogością komórek odżywczej tkanki. Pączek w maśle” lub też: „Widzę, że w tych schematach ruchów rzęsek działa kinetyka i mechanika, ale nie potrafię zaprzeczyć, że panuje tam też fantazja i radość życia”). Język nauki i język poezji przenikają się w tym zbiorze – podobnie jak słowo i obraz. Klasyczne, tradycyjne rysunki stanowią także przypomnienie niegdysiejszego sposobu uprawiania nauki: „Wyjątkowa estetyka ręcznie kreślonych wykresów z wkomponowanym przedmiotem obserwacji to zupełnie inna narracja naukowa, niż jaką mamy dziś”. Szata ilustracyjna tomu wchodzi także w relacje z pobliskimi wierszami – np. utwór umyj ręce („umyj ręce mówię dziecku / bawiłaś się w ziemi, / w ziemi kamienie czekają”), uruchamiający zresztą perspektywę eschatologiczną („w ziemię schowam siebie. umyj ręce”), wchodzi w interakcję z zamieszczonym na kolejnych stronach rysunkiem przedstawiającym korale sinic („Zielone korale sinic w sieci grzybni porostu […] są jak obraz w każdej grudce ziemi czy w kropli kałuży, gdzie mikroorganizmy roją się”). Próba ukazania rzeczywistości niewidocznej gołym okiem okazuje się zadaniem wspólnym dla nauki i dla poezji.
Tom wierszy minimum – nagrodzony w 2017 roku Nagrodą Kościelskich – to drugi zbiór wierszy Urszuli Zajączkowskiej, która jako poetka debiutowała tomikiem Atomy w 2014 roku. Jako poetka, bo Zajączkowska łączy w swojej działalności wiele różnych dyscyplin sztuki i nauki – to poetka, botanik (doktor habilitowana w specjalności botanika leśna, adiunkt w SGGW), muzyk, artystka wizualna, autorka nagradzanych filmów. Integrująca, holistyczna i niwelująca podziały międzydyscyplinarne postawa artystki/naukowca sprzyja aktywizacji nowoczesnego poetyckiego spojrzenia na rzeczywistość i formowaniu nowego języka opisującego relację człowieka z przyrodą lub raczej miejsce człowieka w przyrodzie.
Zbiór minimum może stanowić znakomity obiekt badań rozwijającej się w literaturoznawstwie ekokrytyki. Twórcza konstrukcja łącząca perspektywę biologiczną i poetycką wrażliwość dowodzi jedności w istocie wszelkich dociekań na temat świata, ukazując brak sprzeczności w naukowym i artystycznym widzeniu rzeczywistości. Wizualnym zwieńczeniem tomu jest schemat naczyń w czaszce człowieka, uzmysławiający jedność zasad budowy wszelkich ciał („Wzory rozgałęzień są powszechne w świecie”), biologiczną wspólnotę wszelkich organizmów żywych – od jednokomórkowych glonów i mikroorganizmów po ciało człowieka, jedność wszystkich żyć podlegających zasadzie przemijania. Radość życia to ten ułamek sekundy, kiedy można wyzbyć się tej świadomości – kiedy zapomina się o nieuchronnym końcu i o tym, co się ma pod skórą (arboretum w Rogowie), poddając się wszechobecnym w przyrodzie uczuciom – przytulność wszak charakterystyczna jest również dla glonów („Naprawdę wierzę, że poza koniecznością wymiany informacji dzieje się to też z jakiejś formy miłości”).