Aprosdoketon to pierwszy środek zaciemniający przejrzystość przekazu utworów zbioru, drugi to inklinacje autora do lingwistycznej metodologii twórczej: „Jestem w końcu / w środku. / Samym. / Sam. Mym” (Sartre macabre); „Ma nie ma. / Nie ma ma. // A moja. / Niemo. Ja” (Mamo). Praktyki à la Białoszewski zainteresują koneserów opadłych owoców poznania punktów granicznych liryki, a zatem nie przysporzą Liskowackiemu licznej klienteli. Co innego wiersze Szkliwa dotykające powszechników, ograniczające autoerotyzm werbalny (lingwizm). Mowa tu o tekstach stanowiących wyznanie synowskiej miłości, zebranych w części Niecałun. Siedemnaście utworów składających się na nią to wersja Różewiczowskiej eschatologicznej walety Matka odchodzi. Zrozumieć te wiersze będzie w stanie każdy, nawet nierozeznany w arkanach poetyki. Siła wyrażonego w nich ogólnoludzkiego doświadczenia wdziera się w świadomość, budząc niepokój o własną matkę (jeśli jeszcze żywa) lub poruszając cierń (zaboli), noszony od godziny osierocenia:
ja cię tak bardzo proszę, synku, zgól brodę,
zrobiła się już taka długa i siwa, że nie mogę
znów być dziewczynką, co karmi zupą kota
i gołymi piętami biegnie po zielonej wodzie.
„Nikt mi już nie powie”, gdyż w Szkliwie daremnie szukać horyzontu chrześcijańskiej nadziei na spotkanie („ja wiem, że tam nic nie ma. Nic. Ciemno” – Mama mówi, co tam jest). Wiersze tego zbioru targa ból niewiary, niezdolności do uwierzenia w przekaz dobrej nowiny o zbawieniu i zmartwychwstaniu, płynącej przez dzieje ludzkości, wciąż branej poważnie przez wyznawców Chrystusa. Niestety – Artur Liskowacki nie potrafi ujrzeć brutalnych faktów tego świata przez pryzmat pocieszającej, biblijnej narracji o optymistycznym finale dziejów wszelkich bytów stworzonych przez Boga:
Na placu przed kościołem Matki Boskiej
Ostrobramskiej
ustawiono panoramiczną gablotę
z kopią Całunu Turyńskiego.
Na przeciw [pisownia oryginału; MS], po drugiej stronie,
na asfaltowej drodze do kościoła,
mały drozd, rozjechany kołami aut.
Nie widać już zmiażdżonej głowy,
tylko skrzydła.
Bóg umarł u Artura Liskowackiego, ale żyje literatura. Poeta prowadzi z nią dialog za pomocą elitarnych odniesień intertekstualnych. Pozwala sobie i na polemiki z gigantami polskojęzycznej poezji światowej – Czesławem Miłoszem (Ocalenie, repetycja), i na glosy do wspominanego już Tadeusza Różewicza: „Wiem, byli poeci. Szczęśliwsi” (Słowiczek), i na genialne podpatrzenia rzeczywistości odbitej we współczesnych formułach użytkowych, kojarzące się z utworem Ryszarda Krynickiego Full wypas (w Internecie), skomponowanym w całości z żywej polszczyzny; Krynicki: „Full wypas: Norwid. / Komplet. Pięć tomów w futerale. / Wyglądają na nieczytane”; Liskowacki: „Polak wraca do klatki”. Zacytowany monostych Artura Liskowackiego MMA news, pierwotnie komunikat prasowy, przez poetę spuszczony ze smyczy wiadomości sportowej, wprawiony w wibrację sensów, nabiera takiej wieloznaczności, że – konstatując w sobie polskość – z niepokojem dopytujemy się, czy oto zdecywilizowaliśmy się, a obudzoną w nas bestię należy izolować? A może wyszło szydło dzikiego zwierzęcia z narodowego worka? Popadliśmy (znowu?) w niewolę, czy też – co gorsze – zajęliśmy właściwe nam miejsce w życiu wspólnot etnicznych globu?