06/2022

Mariusz Solecki

Ciemne Szkliwo

Kto sięgnie po Szkliwo Artura Daniela Liskowackiego, będzie wiedziony za nos (jeśli ich nie lubi) lub na cudne manowce przez aprosdoketony. Liskowacki upodobał sobie tę figurę stylistyczną, igrającą z przyzwyczajeniami językowymi czytelnika: „Nie ma lepszego / archeologa niż śmierć. Nagła jak błysk / zdjęcia / skóry z ciała, ciała z kości” (Szkliwo); „Znowu cię słyszałem, od strony dzikich pól / działkowych, na skraju osiedla” (Słowiczek); „pani doktor ubrana w życie / bez maseczki” (Białe rękawiczki); „Spieszmy się płacić / ludziom” (Urna mojej mamy). Po słowie „zdjęcie” spodziewamy się dopowiedzenia związanego z fotografowaniem, a otrzymujemy, zgodnie z logiką aprosdoketonu – zaskakującą informację o destrukcji fizycznej. „Dzikie pola” ukierunkowują naszą wyobraźnię na zmitologizowane przez Sienkiewicza Kresy, tymczasem poeta wpuszcza nas w maliny ogródków działkowych; zamiast fartucha, kitla etc. pani doktor dostajemy „życie bez maseczki” – w nie jest ubrana lekarka; w wierszu o śmierci, przywołującym zbanalizowaną przez popkulturę zachętę ks. Jana Twardowskiego do pozbycia się opieszałości w kochaniu, błyskawicznie spadamy z patosu w ekonomię przemysłu pochówkowego.

Aprosdoketon to pierwszy środek zaciemniający przejrzystość przekazu utworów zbioru, drugi to inklinacje autora do lingwistycznej metodologii twórczej: „Jestem w końcu / w środku. / Samym. / Sam. Mym” (Sartre macabre); „Ma nie ma. / Nie ma ma. // A moja. / Niemo. Ja” (Mamo). Praktyki à la Białoszewski zainteresują koneserów opadłych owoców poznania punktów granicznych liryki, a zatem nie przysporzą Liskowackiemu licznej klienteli. Co innego wiersze Szkliwa dotykające powszechników, ograniczające autoerotyzm werbalny (lingwizm). Mowa tu o tekstach stanowiących wyznanie synowskiej miłości, zebranych w części Niecałun. Siedemnaście utworów składających się na nią to wersja Różewiczowskiej eschatologicznej walety Matka odchodzi. Zrozumieć te wiersze będzie w stanie każdy, nawet nierozeznany w arkanach poetyki. Siła wyrażonego w nich ogólnoludzkiego doświadczenia wdziera się w świadomość, budząc niepokój o własną matkę (jeśli jeszcze żywa) lub poruszając cierń (zaboli), noszony od godziny osierocenia:

[…] Nikt mi już nie powie, synku,

ja cię tak bardzo proszę, synku, zgól brodę,

zrobiła się już taka długa i siwa, że nie mogę

znów być dziewczynką, co karmi zupą kota

i gołymi piętami biegnie po zielonej wodzie.

(Nikt już nie powie)


„Nikt mi już nie powie”, gdyż w Szkliwie daremnie szukać horyzontu chrześcijańskiej nadziei na spotkanie („ja wiem, że tam nic nie ma. Nic. Ciemno” – Mama mówi, co tam jest). Wiersze tego zbioru targa ból niewiary, niezdolności do uwierzenia w przekaz dobrej nowiny o zbawieniu i zmartwychwstaniu, płynącej przez dzieje ludzkości, wciąż branej poważnie przez wyznawców Chrystusa. Niestety – Artur Liskowacki nie potrafi ujrzeć brutalnych faktów tego świata przez pryzmat pocieszającej, biblijnej narracji o optymistycznym finale dziejów wszelkich bytów stworzonych przez Boga:

Całun

Na placu przed kościołem Matki Boskiej

Ostrobramskiej

ustawiono panoramiczną gablotę

z kopią Całunu Turyńskiego.

Na przeciw [pisownia oryginału; MS], po drugiej stronie,

na asfaltowej drodze do kościoła,

mały drozd, rozjechany kołami aut.

Nie widać już zmiażdżonej głowy,

tylko skrzydła.


W dedykowanym Krzysztofowi Kuczkowskiemu Całunie i w innych wierszach Szkliwa transcendencja milczy albo mówi językiem, którego nie rozumie podmiot liryczny. Rozpacz podmiotu każe mu proklamować puste niebo (Kochankowie, 1954).

Bóg umarł u Artura Liskowackiego, ale żyje literatura. Poeta prowadzi z nią dialog za pomocą elitarnych odniesień intertekstualnych. Pozwala sobie i na polemiki z gigantami polskojęzycznej poezji światowej – Czesławem Miłoszem (Ocalenie, repetycja), i na glosy do wspominanego już Tadeusza Różewicza: „Wiem, byli poeci. Szczęśliwsi” (Słowiczek), i na genialne podpatrzenia rzeczywistości odbitej we współczesnych formułach użytkowych, kojarzące się z utworem Ryszarda Krynickiego Full wypas (w Internecie), skomponowanym w całości z żywej polszczyzny; Krynicki: „Full wypas: Norwid. / Komplet. Pięć tomów w futerale. / Wyglądają na nieczytane”; Liskowacki: „Polak wraca do klatki”. Zacytowany monostych Artura Liskowackiego MMA news, pierwotnie komunikat prasowy, przez poetę spuszczony ze smyczy wiadomości sportowej, wprawiony w wibrację sensów, nabiera takiej wieloznaczności, że – konstatując w sobie polskość – z niepokojem dopytujemy się, czy oto zdecywilizowaliśmy się, a obudzoną w nas bestię należy izolować? A może wyszło szydło dzikiego zwierzęcia z narodowego worka? Popadliśmy (znowu?) w niewolę, czy też – co gorsze – zajęliśmy właściwe nam miejsce w życiu wspólnot etnicznych globu?

Zła poezja spływa po czytelniku jak woda po kaczce. Dobra poezja ściąga na głowę czytelnika roje natrętnych pytań. Liskowacki funduje odbiorcy naloty dywanowe takich rojów.
Artur Daniel Liskowacki: Szkliwo.
Biblioteka Toposu,
Sopot 2021, s. 70.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.