Kamyk metafizyczny to pisana z roku na rok poetycka opowieść o tym, co buduje nasze życie i co nas łączy ze światem, a także o tym, co sprawia, że przeżywamy i podziwiamy piękno pejzażu, że kochamy innych, że przytrafiają nam się w życiu śmieszne i smutne przygody. Odzywa się w niej również odwieczna potrzeba pokonania w sobie lęku przed śmiercią i nicością, potrzeba zachowania tego, co człowiek niesie w sobie, co tworzy jego wewnętrzny świat. To opowieść złożona, trochę labiryntowa i często zaskakująca. A dzieje się tak dlatego, że Kass prowadzi czytelników swoimi – niezwykle osobistymi – drogami i dróżkami. Idziemy za nim, a właściwie wspólnie szybujemy, jakimś powietrznym traktem, ponad światem. Unosimy się. Płyniemy wśród lasów, obłoków i kształtów odbitych w wodach jezior. To świat trochę zaczarowany, zaskakujący i nieprzewidywalny, ale zarazem prosty prostotą natury, poddany jej prawom i zasadom. Poeta zna go na wylot i czuje się w nim dobrze, przygarnia i obejmuje wszystko, co go otacza, nazywa każdą rzecz i każdej wyznacza właściwe miejsce:
I dopiero teraz czuję tę falę,
Która wypełnia mnie i kołysze:
Uspokojenie, wyciszenie
Bez i mniszek.
Rysują się tutaj dwie perspektywy – jedna prowadzi nas ku liniom horyzontu zewnętrznego, druga kieruje ku temu, co wewnętrzne. Jest w tym świecie miejsce dla człowieka i dla całej rzeczywistości, która mu stale towarzyszy. Sens istnienia został uchwycony i oddany przez same tylko nazwy, przez rzeczowniki ustawione jeden obok drugiego i radzące sobie doskonale bez pogoni czasowników. Taki właśnie – zachwycający trwaniem – jest świat przedstawiony w Kamyku metafizycznym.
Ale to nie wszystko, to tylko jedna strona opowieści, pisana jakby na powierzchni tego, co widzialne – na powierzchni budzącej zachwyt, wyzwalającej czułość, poruszającej wrażliwość zmysłów, dającej człowiekowi oparcie w chwili pracy i radość odpoczynku. Gdzieś głębiej, w innej perspektywie, rysuje się drugi, milczący brzeg, daleki i odległy niczym cel wędrówki i horyzont ostateczny. „Kiedyś spotkamy [tam] naszą śmierć”, powiada poeta. Te dwie linie, jak dwa brzegi, biegną wzdłuż rzeczywistych i zarazem nierzeczywistych jezior, strumieni i rzek, przecinają lasy, domy, podwórza i werandy. Są granicami przestrzeni, w którą poeta wkracza i którą chce przeniknąć, zrozumieć i wchłonąć w siebie:
cały metafizyczny szpik
choćby ostatecznie
miało to być
sypkie próchno
Kass jest poetą metafizycznego głodu. Potrzebuje oparcia w tym, co realnie istnieje, potrzebuje bliskości żywiołów, które go poprowadzą, które mu się zwierzą i nauczą go swojej mowy. W jej odmianach, tonacjach i melodiach będzie słyszał to, co jest tajemnicą każdego bytu. Kass czuje ciężar metafizyki. Dzięki niej poznaje także historie miejsc, ludzi, domów, sprzętów i dzięki niej będzie mógł układać swoje epicko‑liryczne wiersze.
„Metafizyczny szpik” ma swoje źródło w bardzo konkretnym krajobrazie. To Leśniczówka Pranie, leżąca nad samym Jeziorem Nidzkim. Tam jest wszystko, co potrzebne do życia, podziwiania, kochania i pisania. Dla Wojciecha Kassa nie ma na świecie piękniejszego miejsca. Przyszedł tutaj i został:
nie przekraczamy. Oto horyzont,
nie nurkujemy pod łąką grążeli. Oto jezioro z nurami,
nie siadamy. Oto kamień pokryty mchem,
nie skręcamy.
Miejsce to – powiada poeta – „jest jak sęk”. Ma w sobie urok tajemniczego wnętrza, które cierpliwie czeka na odwiedziny, szacunek i zachwyt, mieszka w nim cisza. Tam drogi i przecinki leśne są jak szczeliny otwierające się na transcendencję.
Kamyk metafizyczny składa się z części, które niczym warstwy wspomnień, przeżyć, myśli i słów przylegają do siebie, łącząc się w jeden świat przedstawiony. Znakiem tej wspólnoty jest stała współobecność różnych czasów. Te najodleglejsze pojawiają się tuż obok tych najnowszych – coś, co było kiedyś, staje się czymś, co jest teraz. Świat w wierszach Wojciecha Kassa nie odsłania się krok po kroku, nie ma ściśle określonych sekwencji czasowych i przestrzennych, jego istotą jest ruch płynny. Kamyk metafizyczny to księga licznych „przepływów” – owym słowem‑kluczem poeta posłużył się w tytule każdej z części tomu. Akwatyczny, mający swe źródła w pejzażu mazurskiej krainy jezior, układ kompozycyjny tomu jest jakby dalekim echem i poetyckim dopowiedzeniem Kroniki olsztyńskiej Gałczyńskiego, pisanej przecież tam, w Praniu, kilkadziesiąt lat temu. Kass nie tylko przedstawia swoją opowieść o miejscu, o zdarzeniach i ludziach tak samo czule i lirycznie jak autor Kroniki, lecz także rozszerza ją o wątki własnej historii, wzbogaca ją niepowtarzalnymi przeżyciami i doznaniami. Metafizyka miejsca wywołuje w jego wierszach obrazy przylegające do życia osobistego, złączone biograficznym, a może nawet egzystencjalnym ściegiem w historię prywatną i uniwersalną zarazem. A dzieje się tak dlatego, że nic tu się nie kończy, że tajemnica piękna i geniusz miejsca wciąż zaskakują, że to wszystko, co dzieje się na skraju lasu, na brzegu jeziora, na werandzie, w pokoju na piętrze, może spotkać i zachwycić każdego z nas.
„Przepływy” składają się na mapę poetycką, która pozwala iść za głosem poety, za jego wierszami, nastrojami i przeżyciami. Najpierw jest światło, to, co nas łączy ze słońcem, wyprowadza na powierzchnię, co oświetla, ale także spala. W świetle obecna jest lekkość, widoczny jest początek, narodziny. W świetle rozpoczyna się tworzenie:
więc pewnie usłyszę twoje malutkie dobranoc,
które układałaś na spacerze tak, aby zmieściło się w uchu.
Tracą powab zgubne scenariusze przyszłości,
powraca wiara w krzepkość dnia i pory cudów.
W tym niezwykłym i słonecznym miejscu historia dzieje się w sposób nieprzewidywalny. Jej bieg nie zależy od ściśle wypracowanych prawideł i zasad, jest całkowicie wolny. Radość tworzenia, powiada poeta, jest radością istnienia, jego sensem i celem.
Ten pierwszy „przepływ” przypomina czysty górski strumień, który niesie ze sobą wszystko, porywa każdą rzecz, zmienia bieg, występuje z brzegów, zachwyca, ale i przeraża transcendencją. To strumień twórczy, pełen poezji, spiętrzony metaforami, płynący w stronę dalekiego i odległego morza, w którym wszystkie wiersze spotkają się i trwać będą każdy z osobna i wszystkie razem.
Nie każdy jednak „przepływ”, tak jak nie każdy strumień, ma w sobie klarowność. Są takie przeżycia i takie nastroje, które kładą się cieniem na słowach, które wymagają szeptu, wyciszenia, a nawet bezgłośnej artykulacji. Wtedy poeta zwalnia, zatrzymuje się, odkrywa bliski „przepływ cieni”:
abym chciał go zapisać,
przeczytać na głos
Kompozycja tomu, złożonego z „przepływów”, wzbogaca wiersze, które wcześniej zaistniały przecież w kolejno ukazujących się zbiorach, o dodatkowe wartości interpretacyjne. Kamyk metafizyczny nie jest typowym, prostym wyborem utworów poetyckich. Układając ze znanych (i nieznanych) tekstów nową całość, poeta czyta swoje wiersze, spotyka się z nimi po raz wtóry, odkrywa je, prześwietla, przymierza w końcu do swojego „teraz”. Tak rodzi się twórcze napięcie między liniami granicznymi przeszłości i teraźniejszości. Bez tej lektury tom naprawdę mówiący, żywy, otwarty nie mógłby powstać.
W wierszach i poematach – książkę zamykają trzy poematy – Kass utrwala świat poprzez serie zdarzeń, w których swoje miejsce mają nie tylko ludzie, lecz także rzeczy. Życie toczy wśród mebli, sprzętów i codziennych drobiazgów. Kamyk to także kronika przedmiotów. Ich niepozorne, często pomijane życie ma swoją arcyciekawą dramaturgię, która zapisała się echem w rozmowach, spotkaniach i odwiedzinach ludzi. Tej relacji poeta‑metafizyk nie mógł pominąć.
Kamyk metafizyczny jest poetyckim kamykiem filozoficznym. Jest w nim zamknięta tajemnica życia i tajemnica miejsca. Jego ciężar to ciężar wysiłku twórczego. Jego piękno rodzi się z miłości. Jego wewnętrzny rytm jest rytmem żyjącego życia.