10/2024

Bronisław Świderski

Coraz mniej czytamy… Dlaczego piszemy?

1. Wszedłem wczoraj do księgarni Buscka, bardzo popularnej i położonej w centrum Kopenhagi, nieopodal uniwersytetu. Czynię tak zresztą co kilka dni od ponad pięćdziesięciu lat. Ale wczoraj była to zupełnie obca księgarnia.

Od lat witam szczodrze rozłożone na szerokich stołach kolorowe tomiki poezji a obok nich nowo wydane powieści w wielu językach. Wczoraj ich miejsca zajęły poradniki i publikacje typu „zrób to sam”. Oto przykładowe tytuły intruzów: „Jak pozbyć się stresu w ciągu jednej nocy?”, „Czy można być przyjacielem własnej rodziny?”, „Jaki zawód jest dla mnie odpowiedni?”, „Co to znaczy być kobietą?” i „Co zrobić, aby szybko zasnąć?”. Na środkowym stole, na podświetlonym podwyższeniu, pięły się w górę niebieskie tomy wydawnictwa Politikens Forlag, pod tytułem Kongeord (Królewskie słowa) opublikowane w 2024 roku. Zawierały wywiad dziennikarza Jensa Andersena z naszym nowym królem Frederikiem X. Chociaż królowa matka Margrethe II bardzo długo zapewniała, że nigdy nie podpisze aktu abdykacji, zrobiła to dla syna, być może zaniepokojona sytuacją na dworze angielskim, gdzie następca tronu niemal całe życie czekał na królewski tytuł. Frederik X opowiada w książce o swoim rodowodzie i o oczekiwaniach poddanych wobec monarchy oraz o swych planach na przyszłość. Tę publikację chyba także można zakwalifikować jako (nader ekskluzywny) poradnik, a może nawet należy ona do rodzaju „zrób to sam”…

Czy opisana zmiana wyglądu księgarni (mam nadzieję, że chwilowa) jest kolejnym świadectwem czytelniczego kryzysu i oznacza, że coraz mniej osób czyta literaturę piękną, poezję i powieści? Że chętniej sięgamy po porady konkretne i praktyczne? I że właśnie dlatego je kupujemy i czytamy?

W konwencjonalny sposób próbują poprawić złą sytuację znane dzienniki, na przykład „Berlingske Tidende”, wydawany w Kopenhadze od 1749 roku, i „Politiken”, założony w 1884 roku przez brata Georga Brandesa, nadal drukując omówienia i recenzje książek „najlepszych”, „najbardziej wartościowych” i „nagrodzonych w wielu krajach”. Co niewiele zmienia. Nawet recenzenci z naukowymi tytułami nie potrafią powstrzymać czytelniczego kryzysu. Czy zatrzymają go oficjalne kampanie w szkołach – jak to się dzieje w Skandynawii – przeciwko bez reszty zaprzątającym uwagę uczniów mediom elektronicznym? Nie wiem. Ale wiem, że moi wnukowie i ich koledzy nie czytają książek, bez przerwy zanurzeni w tabletach, smartfonach, instagramach… Podobnie zachowują się dorośli.

Sytuacji nie poprawiają nawet regularne spotkania twórców z czytelnikami poświęcone powieściom kryminalnym. Odbywają się one w marcu każdego roku w dawnym państwowym więzieniu w miejscowości Horsens. Ostatnie, w 2024 roku, zgromadziło wielu pisarzy, dumnych z tego, że dwadzieścia pięć procent duńskich czytelników czyta przede wszystkim, a może nawet wyłącznie, tworzone przez nich kryminały.

2. Ale – spytajmy – dlaczego powinniśmy czytać poezję i powieści? Czy nie otrzymamy tej samej wiedzy z innych mediów, np. telewizji, internetu, Instagramu czy TikToka? Czy papierowe książki nie straciły dzisiaj powabu? Oto moje zdanie: w przeciwieństwie do „szybkich” mediów literatura pozwala nam na własną, niespieszną refleksję, w istocie – na rozwój wewnętrzny. Jego ważnym budulcem jest spotkanie czytelnika z tym Drugim, co pozwala nam na reakcję – i na refleksję nad nią – gdy napotykamy w powieściach i wierszach uczucia i reakcje nowe, które rozszerzają naszą wiedzę o sobie samym. To tutaj uczymy się odróżnić tragedię egzystencji od jej komizmu, a problemy podstawowe od błahostek. Gdy zgadzamy się z bohaterem (także lirycznym) – potwierdza on sprawność naszej percepcji. Gdy się z nim nie zgadzamy, ten fakt pobudza nasze myślenie krytyczne.

Zazwyczaj uznani krytycy pragną rozbudzić zainteresowanie czytelników, omawiając książki wywyższone nagrodami Bookera czy Nobla. A przecież także ta działalność nie powstrzymała upadku czytelnictwa literatury pięknej.

Może winna temu jest także niezwykła w naszych czasach płodność humanistyki, z której osiągnięć korzystają krytycy? Wszak są oni prawie bez wyjątku absolwentami, a nawet pracownikami wydziałów humanistycznych.

Po upadku stalinizmu obserwowałem w Polsce krótką (bo szybko zduszoną cenzurą) walkę dwóch rywalizujących teorii – oficjalnego marksizmu i neopozytywizmu. Po 1956 roku, w rezultacie osłabienia dogmatów marksistowskich, socjologowie Andrzej Malewski i Stanisław Ossowski mogli powrócić do dobrze wypróbowanych w międzywojennej Polsce narzędzi analitycznych, aby wykazać nielogiczność lub alogiczność pewnych fundamentalnych przekonań marksistów, na przykład wiary w to, że „baza kształtuje nadbudowę”1.

Gdy przyjechałem do Danii w 1970 roku, spotkałem bardzo niewielu zwolenników neopozytywizmu. Od razu zostałem wrzucony na głęboką wodę zachodniej humanistyki, gdzie teorie zmieniały się prawie co roku – wpierw napotkałem strukturalizm, potem poststrukturalizm i marksistowsko wykładany postkolonializm, aż nadeszła pora teorii feministycznych (które negowały wartość innych teorii jako „zbyt męskich”), po których powitałem ekologizm, społeczny konstruktywizm i oczywiście postmodernizm. W latach osiemdziesiątych minionego wieku pracowałem w uniwersyteckim eksperymentalnym instytucie wielodyscyplinarnym Det humanistiske Forskningscenter, gdzie prawie natychmiast po „dzień dobry” (god dag), mówiliśmy: „postmodernizm”. Miał on tę wyższość nad pozostałymi teoriami (czyli odrzuconymi już „prawdami”), że pozwalał badaczom na nieco większą swobodę w wyborze i opracowaniu interesujących tematów. Dzisiaj możemy mówić o nowym etapie (i z pewnością nie ostatnim), mianowicie o posthumanizmie i humanistyce digitalnej, sterowanej za pomocą sztucznej inteligencji. W dodatku coraz częściej dowiadujemy się o skandalach wśród jurorów głośnych nagród. Wystarczy wymienić wydarzenie w Akademii Noblowskiej sprzed kilku lat.

Czy może zatem dziwić, że zarówno krytycy, jak i czytelnicy zaczęli powątpiewać w prawdziwość dowodów opartych na teoriach głoszących wyższość jednych książek nad innymi, a zatem i w kompetencje krytyków – skoro prawie za chwilę nowa teoria może wydać odmienny wyrok krytyczny i skoro straciliśmy wiarę w niezłomny obiektywizm jurorów głośnych nagród?

3. Lars Bukdahl jest poetą, wykładowcą literatury i recenzentem książek w kopenhaskim tygodniku „Weekendavisen”, chętnie czytanym przez duńską inteligencję. Od dwudziestu lat jest on jednoosobowym, nader subiektywnym „dawcą”, a właściwie „rozdawcą” nagrody, nazwanej przez niego „Bukdahls Bet. Den Smalle litteraturpris”, co można przetłumaczyć jako wyróżnienie dla „małej literatury”. Bynajmniej nie oznacza to jej lekceważenia. Krytykowi chodzi raczej o książki mniej znane, o książki „małe”, tak jak małe jest dopiero przebijające się przez glebę drzewo, które z czasem stanie się potężne i znajdzie należne sobie miejsce. W 2009 roku nominację do nagrody Bukdahla otrzymała Maja Magdalena Świderska, za wydaną w poprzednim roku powieść The Boarder Breaking Bunch (Forlaget Borgen).

Bukdahl kieruje wzrok w przeciwną stronę niż uznani krytycy – nie patrzy w górę, na książki wyrastające ponad inne, lecz w dół – ciekawi go bowiem literacka podściółka leśna. Pyta: skąd się bierze literatura? Jak rodzą się pisarze? Krytyka nie odstraszyły wyżej opisane niedogodności literatury pięknej. Aby uniknąć niepewności sądów krytycznych, jawnie postawił na niepewność. Paradoks? Pozorny. Właśnie o tym mówi określenie nagrody jako „Bukdahls bet”. Angielskie bet (a prawie wszyscy Duńczycy dobrze znają ten język) oznacza „zakład”, „założenie się o coś”. Słowniki języka duńskiego są bardziej surowe: szukając adekwatnej etymologii wyrazu bet, zwracają się ku francuskiemu bête i wyjaśniają jego znaczenie jako „stratę” lub „przegraną” (na przykład w karty lub kości). Zatem nagroda duńskiego krytyka jest w najlepszym razie zakładem, a zatem i wiarą, że nagrodzone książki staną się zaczątkiem wartościowej literatury. Ale krytyk wcale nie wyklucza innej możliwości: że jego ocena okaże się nietrafna, a wyróżnieni twórcy/twórczynie nigdy więcej do pisania nie powrócą. Mimo to zamiast patrzeć „w górę”, na książki znane i nagradzane, Bukdahl zajął się pisarzami in spe, debiutującymi autorami i autorkami jednej książki, których przyszłość na rynku księgarskim jest nieznana. Pyta: dlaczego zatem piszą?

Zdobywca „Bukdahls Bet” może także, w zależności od upodobań, wybrać jedną z wielu nagród rzeczowych. Oto przykłady tych wyróżnień: „Sześć kilogramów wyładowań atmosferycznych z północy‑północnego wschodu i dziwne chmury, całkiem jasne, a nie ciemne. Może występować mgła… o, nie już zniknęła”, „Biały dym, oznaczający wybór papieża Grzegorza Pierwszego…”, „Myszka komputerowa. Niestety, 4 kwietnia 2024 roku zmarła2 podczas pisania książki Jak narodził się Bóg”.

Czy można wyraźniej podkreślić, że literatura piękna nie jest (jedynie?) przedsięwzięciem konwencjonalnie poważnym, „kształtującym aspiracje społeczeństwa” – jak nas tego nauczył romantyzm – ale także grą, zabawą, a może nawet indywidualnym kaprysem twórcy? Że jedynie w ten sposób potrafimy skorzystać z ukrytych możliwości języka, co często negują ideolodzy i politycy?

Wśród twórców nominowanych z okazji tegorocznego jubileuszu dwudziestolecia nagrody są autorzy wierszy i powieści, zazwyczaj drukowanych w wydawnictwach, ad hoc powołanych do życia3. W poetyckiej książce Anny Dyhr zatytułowanej (uwaga: neologizm!) Traumecke (Forlaget SoEL) i określonej jako „wywiad z drzewem”, czytamy:

Wczoraj. Cisza. Nikt nie chce rozmawiać.

Gadam ze sobą: Hallo!

Widziałam malutkie, świeże drzewko,

ale żaden dźwięk nie wydostał się z jego warg.

22 stopnie. Szarość. Plamy słońca. Drzewa mówią.

Ja proszę o choć jeden odgłos złamanej gałęzi,

który przywróci mi spokój, please.


Ale zdobywczynią tegorocznej nagrody została Bobbi‑Johanne Østervang, autorka książki opublikowanej przez wydawnictwo Laboratoriet for Æstetik og Økologi i zatytułowanej Må du gå i køkkenet og ikke i krig (Czy możesz pójść do kuchni, ale nie na wojnę?), w której tak zwraca się do… kogo?

Czy wypierzesz nasze ubrania?

Dzięki temu nie zasnę, czytając moim dzieciom na dobranoc.

Niechaj nadejdą twoje uczynki i wypełnią nasz dom.

Może wówczas zapomnę, do jakich klas istotnie należymy.


To mówi autorka do… robota, zapewne niepozbawionego wysokiej sztucznej inteligencji, który pomaga jej w utrzymaniu domowego porządku. W rozmowie z redaktorami tygodnika Bobbi‑Johanne Østervang wyjaśnia, że jej książka „opowiada o codzienności i o świecie, o szczypcie utopii i o naszych wyobrażeniach o roli robotów we współczesnych społeczeństwach, a także o tym, jak one powstały, w jakim celu i za jaką cenę”.

Kilkakrotnie przywoływałem w tym eseju pojęcie natury. Odwołanie się tegorocznej laureatki do maszyny‑robota, nie związanego bezpośrednio z naturą, wcale nie osłabia znaczenia tego pojęcia.

Bukdahl jest bowiem przekonany, że pisanie i czytanie są – właśnie! – naturalnymi potrzebami‑czynnościami człowieka. To dlatego nadal istnieją pismo, książki i czytelnicy.

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.