To, co zapamiętane, bywa chaosem nieczytelnym dla innych. Należy go przekształcić w tekst, nadać mu strukturę i spójność. Wspomnienia Marii Iwaszkiewicz mają kształt galerii samodzielnych portretów. Właśnie ta narracyjna zwięzłość, nawet fragmentaryczność odróżnia Portrety od innej książki memuarystycznej pt. Z pamięci opublikowanej w roku 2005. Tym razem autorka zrezygnowała z ciągłej narracji i chronologii. Książka ma dwa plany, autobiograficzny, ukazujący wybrane epizody z życia autorki, i dokumentacyjny, przedstawiający życie towarzyskie warszawskiej inteligencji kilku powojennych dekad. Ośrodkiem jest Czytelnik na Wiejskiej, najważniejsze krajowe wydawnictwo literackie do roku 1989. Drugim ważnym miejscem jest Stawisko, podkowiański dom Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów, rodziców Marii. Tom Z pamięci poświęcony był przede wszystkim wspomnieniom rodzinnym z dwudziestolecia międzywojennego i wydarzeniom z okresu okupacji, który Maria Iwaszkiewicz przeżyła w Podkowie Leśnej.
Wydawnictwo oglądamy zazwyczaj z perspektywy autorów przynoszących tutaj swoje rękopisy. Maria Iwaszkiewicz ukazuje nam Czytelnika od środka: poznajemy redaktorki, grafików, prezesów, personel pomocniczy. W tajniki pracy redakcyjnej autorka wprowadza nas oszczędnie, poprzestaje na kilku anegdotach, które docenić potrafią chyba tylko ludzie parający się edytorstwem. Do najlepszych anegdot należy ta rzucona jakby mimochodem w portrecie Zuli Balińskiej: to ona skróciła Tyrmandowi Złego o sto stron.
Są w tej książce obrazy znakomicie kondensujące treść momentu historycznego. Zapada w pamięć obraz fortepianu Steinwaya porzuconego przez Niemców podczas ucieczki przed Armią Czerwoną w styczniu 1945 roku. Jakiś pianista w mundurze feldgrau usiłował go zabrać ze sobą do Rzeszy, ale przecenił swoje możliwości spedycyjne i instrument zepchnięty został z ciężarówki czy z wozu przed bramą Stawiska. Zabrał go stamtąd do Warszawy jeden z przyjaciół i gości Iwaszkiewiczów, Roman Jasiński, pianista i radiowiec. I tak bezpański steinway z Podkowy Leśnej czy z Grodziska przyczynił się do wznowienia audycji muzycznych Polskiego Radia. Pani Maria jest ironiczną obserwatorką życia, uwydatnia jego niespójność, farsowość, komedianctwo. W latach czterdziestych i pięćdziesiątych w bliskim sąsiedztwie Czytelnika był bar Jontek, knajpa dorożkarska, gdzie się dużo piło, ciesząca się powodzeniem wśród redaktorek i grafików. „Kiedy długo nie przychodziliśmy – wspomina Maria Iwaszkiewicz – pani Jasia, która stała za barem, mówiła na nasz widok: «Coś państwa dawno nie było. Myślałam, żeście sporządnieli albo może chore…». Kiedyś wstąpiliśmy tam na wódkę z Arturem Międzyrzeckim: w Wielki Czwartek już o jedenastej rano leżał w progu jakiś facet i trzeba było przez niego skakać”. Wiadomo, należy być trzeźwym, ale nie zawsze starcza odwagi.
Dążąc do zwięzłości, autorka posługuje się skrótem, obrazem, rekwizytem. Poetyka portretu powinna korespondować z naturą naszej egzystencji – ulotnej, epizodycznej, niespójnej. Istotną częścią naszego doświadczenia są spotkania i obcowanie z ludźmi. Jednych szukamy sami, innych zsyła nam przypadek. Nasze relacje z bliźnimi cechuje nietrwałość i chwilowość, ale to nie pozbawia ich wartości. W opowieściach Marii Iwaszkiewicz jest nawet wprost przeciwnie. Kalejdoskopowość życia ratuje nas przed rutyną i nudą, które stępiają naszą wrażliwość, tłumią radość, bez której stajemy się manekinami. Projekt życiowy, jaki odnajdujemy w Portretach, waloryzuje żywiołowość relacji międzyludzkich. Nie wiem, jaki był stosunek Marii Iwaszkiewicz do koncepcji moralnych Blaise’a Pascala, ale wydaje mi się pewne, że nie przypadły jej do gustu. Maria jest całym sercem po stronie potępianych przez filozofa divertissements, po stronie rozrywek, które rzekomo tłumią w nas poczucie grozy istnienia. U autorki Portretów ludzie spotykają się po to, aby się wzajemnie obdarować radością, aby upiększyć tych kilka chwil, jakie dostaliśmy w prezencie, nieważne od kogo. I nie chodzi tylko o sferę erotyczną, która jest na pierwszym planie. Zapada w pamięć jeden z obrazów, iście breughlowski, we wspomnieniu poświęconym Hłasce. W okresie bezdomności pomieszkiwał on u Olimpii Grochowskiej na Frascati. Któregoś poranka wrócił po nieprzespanej nocy i zastał następującą scenę: Olimpia i Maria siadały właśnie do śniadanka składającego się z następujących dań: patelnia kotletów, miska sałaty i litr wódki. Byłoby jakimś grubym nietaktem wobec Istnienia przesiadywanie w kącie z ponurą miną i posypywanie głowy popiołem. Sposób, w jaki ten świat nam się objawia, skłania nas do wniosku, że naszym powołaniem jest raczej śmiech niż narzekanie, raczej radość niż pokuta. Bohaterowie Portretów celebrują wspólnotę humoru, rozmowy, erosa. Pascalowi, który wszystko, co doczesne, uważał za nierzeczywiste i bezwartościowe, książki pani Marii by się nie spodobały.
Należy zgodzić się z Agnieszką Papieską, że regułą moralną, jaką kieruje się autorka, jest zasada sympatii. Pani Maria nie zamierza jednak udawać, że w swoim życiu spotykała postaci wyłącznie sympatyczne. Ale co zrobić z tymi, którzy upierali się przy swojej niesympatyczności? W PRL liczną grupę niesympatycznych stanowili komuniści dogmatycy, ludzie z ćwiekami w głowie, przekonani, że skądś tam dostali prawo kontrolowania innych i decydowania o ich losie wbrew ich woli. Dwaj niesympatyczni są komunistami: Jerzy Putrament i Stanisław Ryszard Dobrowolski, inny niesympatyczny, Wojciech Żukrowski, jest prorządowym nacjonalistą i bigotem. Autorka stara się odróżnić kostium ideologiczny od samego człowieka. Zasada sympatii skłania do ostrożności w ferowaniu wyroków, zwłaszcza skazujących. Radykalnie źli lub doskonali bywają tylko bohaterowie słabych książek. Ludzie żywi odznaczają się zawsze większym stopniem skomplikowania i nie sposób ich sądzić w trybie doraźnym. To jest przypadek Dobrowolskiego. Pani Maria przyznaje: „rozmowy z nim były właściwie żadne, nie to, że był nieutalentowany, był niezłym poetą, ale był niemądry. Nie dało mu się przemówić do rozsądku”. Ale kończy portret w innej tonacji: „Dobrowolski umiał być wesoły, życzliwy, miał poczucie humoru […] Nie chciałabym mówić o nim źle, bo błędy popełnia każdy. Jemu się przewróciło w głowie, bo zajmował stanowiska, słuchali go ludzie, ale pamiętam go jako dobrego człowieka”. Takiej pointy nie mają portrety Putramenta i Żukrowskiego. Ale współczujący jest obraz Putramenta na pogrzebie Jarosława Iwaszkiewicza: przedwcześnie postarzałego, niewiele rozumiejącego z tego, co się wokół niego dzieje. Żukrowski, który szczyt swoich możliwości literackich osiągnął w książce debiutanckiej, miał się za narodowy autorytet i z wysokiej trybuny ferował wyroki. Nie zdawał sobie sprawy, do jakiego stopnia zacietrzewienie ideologiczne go kompromituje. Pani Maria przytacza znaną anegdotę o kuriozalnej recenzji Żukrowskiego z Pamiętnika z powstania warszawskiego Mirona Białoszewskiego i mniej znaną o jego pełnym oburzenia liście do Iwaszkiewicza po ukazaniu się w „Twórczości” antyreligijnego pamfletu markiza de Sade.
Wspomnienia pani Marii mają charakter prywatny. Stroni ona od spraw i sporów politycznych. Retoryka walki ideologicznej i politycznej jest jej obca zarówno w latach pięćdziesiątych, jak i siedemdziesiątych. Niemniej czytelnik nie ma wątpliwości, jaki stosunek do władzy komunistycznej miała większość bohaterów książki i sama pani Maria. Kolektywizmowi komunistycznemu ludzie przeciwstawiali życie towarzyskie, które koncentrowało się w śródmiejskich restauracjach i mieszkaniach prywatnych. Swobodne komunikowanie się w kręgu zaufanych osób było formą oporu wobec indoktrynacji ideologicznej i propagandy. Nie wahano się piętnować służalców. Kiedy Wanda Broniewska, wdowa po poecie, wychwalała publicznie rasistowski kurs władz komunistycznych w roku 1968, Alicja Sternowa, żona Anatola, wypaliła: „Won, ty k…”.
Poczucie autonomii, swoboda wypowiadania się mimo narzucanych ograniczeń i cenzury, postawa sceptyczna wobec dogmatów ideologicznych należą do ethosu polskiego inteligenta. Konfrontacja z nowym, powojennym totalitaryzmem, tym razem robionym przez samych Polaków, postawiła przed inteligencją nowe zadania. Maria Iwaszkiewicz, ukazując stronę anegdotyczną życia, indywidualne postawy i reakcje inteligentów, podarowała nam książkę, która nie tylko błyszczy zaletami literackimi, lecz także ma wartość świadectwa.
Są Portrety ponadto kopalnią znakomitych anegdot, które pani Maria potrafi ze swadą opowiedzieć. Jedną z najbardziej zabawnych jest historia psa Doksa, mieszkańca Stawiska, który nie lubił dźwięków fortepianu i energicznie przeszkadzał osobie, która grała. Kiedy Doks, który miał poza tym temperament, zanadto dokazywał, Jarosław Iwaszkiewicz przestrzegał go: „Bądź grzeczny, bo pan zagra ci Brahmsa”. Humor, pogoda ducha, élan vital, pochwała miłości i przyjaźni składają się na przesłanie książki Marii Iwaszkiewicz.