Przeżyłam wtedy załamanie nerwowe. Nie spałam siedem nocy i siedem dni. Piłam kawę i paliłam papierosy. Procesy fizjologiczne w moim ciele zatrzymały się. Nie jadłam, nie sikałam, nie srałam. Pociłam się i znosiłam uderzenia ciepła.
Dożywałam żałobę po śmierci. Zajęło mi to dwa miesiące.
Jestem częścią czegoś wielkiego, co nie mieści się w żadnych ramach pojmowania świata. Wychodzę poza te ramy i wślizguję się do wnętrza rzeczy, do istoty ich istnienia.
Nazywam ją. Parafrazuję istotę, bawię się językiem. Doskonale wiem, gdzie postawić przecinek, żeby podkreślić wagę mojego przekazu.
Co cztery lata ubieram się w cekinową sukienkę, którą znalazłam na śmietniku przy ulicy Friedleina w Krakowie. Dziewczyna, która wyprowadzała się z mojej kamienicy, zostawiła na śmietniku sześć wielkich worków ubrań. Wniosłam je do mojego domu.
Wychodzę w tej sukience na otrzęsinowy bal pożegnalny czterolecia.
Umiem łamać serca. Umiem biegle łamać serca w trzech językach. Tylko chiński okazał się za trudny. Straciłam do niego cierpliwość, gdy nie widziałam postępów.
Nie mam nic do ukrycia. Jestem dobrem narodowym, osobowością, pierwszą polską blogerką z roku przestępnego 2009.
Ledwo zdałam ustną maturę z polskiego. Uwaliła mnie S. na 55%. Chciała, żebym zacytowała z pamięci wiersz Morsztyna o marności. Tematem mojej matury ustnej był barok. Musiałam zinterpretować trupi obraz.
Profesor R. cicho się przyglądał.