09/2024

Kamila Dzika‑Jurek

Czas się nie starzeje

Spośród niemal sześćdziesięciu wierszy składających się na Raptularz – nowy tom wierszy Urszuli Kozioł dwadzieścia, czyli jedna trzecia tomu, pochodzi z wcześniejszych książek poetyckich autorki. Ani to więc zupełna nowość, ani wybór z wierszy już publikowanych. Zastanawiam się, skąd ta decyzja poetki (zapewne w porozumieniu z wydawnictwem, redaktorami)? Próżno szukać odpowiedzi w środku książki czy na jej okładce. Nie znajdziemy tu przedmowy ani posłowia, choć dałoby się może uznać, że jest nim krótki, kilkuzdaniowy komentarz autorki – zresztą kapitalny w swojej prostocie, podzielony na wersy i zaczynający się od słów: „To tom o miłości i śmierci. / O starości. / O potrzebie rozmowy z samą sobą […]”. Również w notce na tylnej stronie okładki redaktorka prowadząca Anna Piwkowska wspomni jedynie, że jest to dzieło najnowsze Urszuli Kozioł – ani słowa, że są tu również, w całości i we fragmentach, wiersze już drukowane. To skądinąd manewr znany czytelnikom autorki Suplik. Poetka nie raz włączała w swoje nowe tomy utwory z poprzednich książek. Tak było choćby w przedostatnich Momentach (2022) z wierszem Z niczym tu przyszłam, „przepisanym” z poprzedniego Znikopisu (2019), albo z utworem: Nagle powiało na mnie chłodem, który z kolei znalazł się w Znikopisie, choć po raz pierwszy został opublikowany w tomie Horrendum z 2010 roku. Dotychczas były to jednak utwory pojedyncze – punkty, punkciki zaledwie, rozlokowywane na coraz rozleglejszej mapie tej poezji, delikatnie akcentujące ważne momenty i ustanawiające fundamentalną ciągłość, powtarzalność gestów poetki. Momenty radości, rozpaczy, zawahania czy próby. Drobne zachwyty nad światem wpisane w kręgosłup tej twórczości od jej zarania – patrzenie „jak światło samo‑ / mnoży się i samo‑ / szerzy wzdłuż linii, kątów i figur” (Rozmowa z Rimbaudem z tomu Lista obecności – wiersz przypomniany w nowym tomie). I to wikłanie się w małe zagadki i zamyślenia, zamiast stanięcia po stronie życia, w jego wartkim nurcie – by nie żałować, „gdy jasny żagiel / raz tylko darowanej chwili / niepostrzeżenie uchodzi w mrok” (z tego samego utworu). Raptularz natomiast jest w mojej ocenie czymś o wiele więcej: świadomie zaplanowaną mozaiką dawnego z nowym (młodej, trzydziestoparoletniej autorki z poetką z ostatnich lat – od tomu Klangor zmagającej się z żałobą po ukochanym Feliksie Przybylaku, poecie i tłumaczu z języka niemieckiego – m.in. utworów Paula Celana). To coś w rodzaju literackiego przymierza przeszłości z teraźniejszością, choć trudno tu zidentyfikować do końca i jedno, i drugie – wobec niewiedzy poetki, czy dzień dzisiejszy nie jest jej dniem ostatnim, teraźniejszość wydaje się nad wyraz „miękka” i „płynna”. Nic więc dziwnego, że czytelnikowi stale towarzyszy myśl, że odczucie całości dotychczasowego życia, złożonego – fragment po fragmencie – w poezję, jest dla dziewięćdziesięcioletniej autorki jedną z kwestii najważniejszych. I że pracy zagarniania i oswajania owej całości służy Raptularz. Dlatego najistotniejszym bohaterem jest tu czas.

Czas jako wielki, niemożliwy do porzucenia przez śmiertelników temat ich pisania. W nowym tomie poetka bez pardonu obnaża swoje najczarniejsze myśli z ostatnich lat: skradający się codziennie lęk przed śmiercią, bolesne poczucie odchodzenia ze świata w najgłębszej samotności, dotkliwe metamorfozy dziewięćdziesięcioletniego ciała i umysłu („ktoś / kogo nie znam / spustoszył mi umysł / i duszę” – napisze w wierszu Zmierzch). Czas jako najważniejsza jednostka znaczeniowa ludzkiego języka – właśnie dlatego Kozioł przypomni tutaj swój znamienny wiersz: Tempus fugit z tomu Znikopis, zbudowany jak układanka, gęsto i z rozmysłem, jedynie z temporalnych metafor i zwrotów:

Czas zawczasu

pogrążyć się w sobie

czas zdążyć na czas

czas mieć czas

zanim

strąci nas w bezczas

bo poniewczasie

będzie za późno na cokolwiek.


Czas jako pamięć (Znaki czasu, Moja Altamira, Gdzie mój dom, Zanim stracę pamięć). Czas jako rytm, pokazany w swoich naturalnych repetycjach, w które wpisane jest również życie człowieka (Znaki czasu, Złudzenia optyczne, Pomiędzy liniami). Ale i czas marny, niechciany, złożony z zupełnie, zdawałoby się, niepotrzebnych momentów; udręka czasu (Sorry, Taka noc jest za długa). A w końcu czas jako element dojrzewania. Po jednej stronie sytuujący dojrzewanie czegoś – jakiejś cząstki biologicznej – do poczęcia nowego życia („Krach / krach / znowu coś pęka // ziarno nie mieści nasienia / włókno nie mieści naczyń” – napisze Kozioł w utworze Co dojrzewa, przeniesionym tu z Listy obecności z 1957 roku). Po drugiej – przedstawiający to samo życie jako „dojrzewanie”, osobliwe dorastanie do śmierci, wpisanej w plan istnienia. Posługując się konstrukcją paradoksalną, oksymoroniczną formułą, pisze poetka o „żyjącej” w nas śmierci.

Odprowadź mnie robaczku

mieszkający pod ziemią

tam odprowadź mnie ty

który już mieszkasz we mnie


– tak osoba mówiąca w wierszu Odprowadź mnie zwraca się do istoty zamieszkującej zarówno ciemne wnętrze ziemi, jak i samo „ja”. Ale jak pogodzić owe odrębne sfery – „tam” i „tu”? Zwróćmy uwagę na słowo „już”. Ten, który zamieszkuje „już” we mnie, to jednocześnie ten, który skądś przychodzi, by zająć w moim ciele miejsce i czekać na właściwy moment. (Ale kiedy ten moment nadchodzi? W jakim wieku? Czy o wiek w ogóle chodzi, czy też o kondycję ciała i duszy, bo chyba nie o gotowość człowieka?)

Ten króciutki, zaledwie czterowersowy utwór to najbardziej przejmujący liryk całego tomu. Zostanie ze mną na zawsze, jak kiedyś został wiersz Miłosza o „strażniku‑krecie / z małą czerwoną latarką przypiętą na czole” (Biedny chrześcijanin patrzy na getto z tomu Ocalenie), choć to utwory napisane w zupełnie odmiennych sytuacjach, niedające się porównać. Oba są natomiast przykładem tej samej potęgi poezji: bezpośrednim, jak we śnie, wyrazem działania w pewien sposób ułożonych obrazów. Straszne mocą językowo‑wyobrażeniowych konstrukcji, w których to, co zmysłowe, staje się ekwiwalentem lęku i grozy, a niewysławialne zostaje wypowiedziane za pomocą nie samych słów, lecz ich podobieństw odnalezionych w obrazach. To tu, w wyobraźni, przecinają się ze sobą tajemnicze ścieżki, dotykające głęboko ludzkiego życia.

Ale spokój tego wiersza‑wezwania: „odprowadź mnie” i łagodnego zdrobnienia „robaczku” – jest mylący. Tak samo jak złudna jest gotowość podmiotu na śmierć. Po to ten wiersz? Do pracy oswajania, do wypraszania dla siebie łaski spokoju? „Ty, który mieszkasz we mnie” – to jedna z najczęstszych fraz pojawiających się we wszelkiego rodzaju modlitwach, określająca Boga, przywołująca moment przyjmowania Chrystusa podczas eucharystii. W wierszu autorki Momentów Bóg jest zaledwie „robaczkiem” – małą, ale żywotną postacią, działającą w jakimś ustalonym z góry porządku. Alegorią psującego się ciała, częścią ziemi, mieszkańcem świata ciemnego, do którego nieuchronnie zdążamy. „Robaczek” to ktoś w rodzaju przewodnika do świata umarłych – przewodnika, któremu można odjąć powagi, choć to on ostatecznie „odprowadzi” zmarłą pod ziemię, dokona ostatecznego przeobrażenia ciała i duszy, który to proces, jak skarży się poetka w niejednym wierszu tego tomu, zaczyna się jeszcze za życia.

Najważniejsza część nowej książki Kozioł to według mnie tytułowe słowo: raptularz. Wyjątkowo piękne. Nie można było lepiej nazwać tego tomu, zawierającego tak wiele z różnorodności tej poezji i w pewien sposób prezentującego nowy styl publikowania przez Kozioł swoich utworów. Określenie „raptularz” to po dawnemu notes, rodzaj szufladowego zeszytu do spontanicznego zapisywania myśli, notowania spraw – ważnych, ale i zwyczajnych (słowo raptus z łaciny określa ową chwilowość czy też gwałtowność zapisu). Ale raptularze powinny nam się kojarzyć również z przestrzenią urzędowo‑sakralną. Dawniej na parafiach były czymś w rodzaju brudnopisów sporządzanych później ksiąg metrykalnych. Zanim bowiem wpisano do takiej księgi jakieś ważne zdarzenie – czyjeś narodziny, ślub lub zgon – notowano je w raptularzu. Urszula Kozioł gra tym podwójnym znaczeniem. Jej książka to, po pierwsze, faktycznie notes. Wiele utworów ma tutaj kilka wersów, wydają się zrodzone bardziej z przygody, zabawy językiem. „Zdarzają się” – jak to autorka określi w notce pod wierszem Moja Altamira. Nie wszystkie też są tak precyzyjnie wykrojone jak Odprowadź mnie, tak dopracowane rytmicznie. Wydają się ważne raczej przez sam zapis chwilowych odczuć: grozy jednego momentu (Czarna godzina) czy pojedynczych zdziwień nad różnorodnością istnienia na Ziemi (Dżdżownica). Mają być potwierdzeniem prawdziwego doświadczania emocji: lęku, wątpliwości, serca udręczonego długą żałobą.

Po drugie jest to jedna z nielicznych naprawdę ważkich książek lirycznych. Niby lekka, ale w zanadrzu niosąca duży ciężar, unurzana w ciszy parafialnych salek, gdzie stawiano ważne litery, zrodzona w bolesnym skupieniu – byle się nie pomylić… W pewien sposób (boję się tego słowa) „metrykalna” w dorobku Kozioł – ale raczej jako pieczęć odciśnięta na tym, co porządnie wykonane. Jeszcze otwarte. Jeszcze – na szczęście – niedokończone.

Urszula Kozioł: Raptularz.
Państwowy Instytut Wydawniczy,
Warszawa 2023, s. 96.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.